środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Jak to jest być górnikiem? Szczerze o pracy w kopalni

07.12.2021 00:00 sub

4 grudnia obchodziliśmy Barbórkę, czyli Święto Górników. Z tej okazji postanowiliśmy porozmawiać z Radosławem Myszkowskim, który w kopalni pracuje już ponad dwadzieścia lat, a niedługo czeka go emerytura. Opowiedział nam o początkach kariery i historiach, które najbardziej zapadły mu w pamięć.

REGION Bycie górnikiem nie jest łatwe. To praca przede wszystkim fizyczna, która wiąże się z ogromnym ryzykiem. Po pierwsze, nigdy tak naprawdę nie wiemy, czy nasz bliski – ojciec, brat, dziadek, czy mąż wróci cały i zdrowy ze swojej zmiany. Obecnie wypadki na kopalni nie zdarzają się tak często, jak kiedyś, ale wciąż nie możemy powiedzieć, że jest to bezpieczna profesja.

Poza tym nawet jeżeli górnikowi uda się nigdy nie ulec wypadkowi podczas pracy, to mimo wszystko istnieje bardzo duże ryzyko tego, że zachoruje na pylicę, rozedmę płuc lub będą męczyć go problemy z kręgosłupem.

Ponadto, zdecydowanie za mało mówi się o zdrowiu psychicznym górników. Wielu z nich zmaga się z Zespołem Stresu Pourazowego, ze względu na udział w niebezpiecznych wypadkach, co wiąże się z atakami paniki i koszmarami. Niektórzy pracownicy kopalni oraz ich bliscy, zapadają na depresję po stracie przyjaciół z szychty.

Radosław Myszkowski opowiedział nam nieco o tym, jak wyglądało to w jego przypadku. – Nie każdy się do tego nadaje – mówi już na samym początku – Ja pracuję ponad dwadzieścia lat i już jestem tak naprawdę na wylocie. Teraz już pracuję na powierzchni, jestem kalfaktorem, czyli takim, co wszystko organizuje dla pracowników na dole – wyjaśnia. Pan Radek zachorował na serce, ma założony rozrusznik, więc od jakiegoś czasu nie pracuje już przy wydobyciu. – Chociaż czasami zjeżdżam na komory, ale to już nie jest takie rasowe górnictwo, jak kiedyś w ścianie, gdy tarzałem się po kolana w błocie, gdzie jest to prawdziwe zagrożenie. Zresztą prawda jest taka, że oni takich „dziadków”, jak ja traktują lekko – opowiada ze śmiechem.

Górnictwo trzeba lubić

– Ta praca jest tak specyficzna, że naprawdę trzeba to lubić. Nie wszyscy się nadają – tłumaczy Radosław Myszkowski – było tylu ludzi, którzy się przewinęli w kopalniach za mojej kariery i popracowali miesiąc, dwa i uciekali. Teraz tak szczerze, nie opłaca się pracować w górnictwie. Młodzi nie chcą, z tego względu, że niestety zarobki nie są zbyt wysokie. Nie mówię, że mamy zarabiać Bóg wie, jakie pieniądze. Ale na przykład chłopaki na ścianie – oni tam naprawdę dobrze zarobią. Co z tego, że zarobią duże pieniądze, jak co drugi emerytury nie dożyje? Bo tak: zapylenie, wykończony kręgosłup, serce ruina, cały czas w masce, płuca siadają. Już nie mówię o pylicy, ale sama rozedma płuc. Serce pompuje w temperaturach tak wysokich i wszyscy myślą, że fajnie, temperatura 30 stopni, jak na polu w lato, więc elegancko, nic tylko się opalać. Ale nie tam – kręci głową – tam jest bardzo wysoka wilgotność, nie ma czym oddychać i chodzi się po pas w wodzie. Młodzi tak pracują, bo chcą dużo zarobić, ale co z tego? Ja już tylu kolegów pożegnałem, którzy pracowali na ściankach – wyjaśnia nasz rozmówca.

Najpierw się przeraził, ale potem wrócił

– Ja zaczynałem pod firmą, ale to było w latach 90. To był mój pierwszy rok w górnictwie i ja też stwierdziłem, że się do tego nie nadaję, rzuciłem to i wyjechałem za granicę – opowiada. Pan Radek przeprowadził się z rodziną do Wrocławia, gdzie utrzymywał bliskich, pracując w Niemczech – ale niestety, dopadła mnie szara rzeczywistość. Urodziły się dzieci, żona daleko, więc co to było za życie? Ja nie chciałem się widzieć z żoną raz na miesiąc, a dzieci mogłyby mi mówić „wujku”, bo tak rzadko mnie widują... Wtedy przyszedł taki moment, że musiałem schylić kręgosłup i pracować na dole, ale wtedy mi się udało i już nie pracowałem pod firmą. Tak już będzie do końca mojej kariery – śmieje się.

Czy praca w kopalni jest bezpieczna?

Kwestia bezpieczeństwa w kopalni to bardzo trudny temat. Oczywiście, dokłada się wszelkich starań, by praca na dole była jak najmniej wypadkowa, jednak niektórych rzeczy czasem po prostu nie da się uniknąć.

Mimo wszystko Radosław Myszkowski z dumą przyznaje, że z roku na rok bezpieczeństwo w pracy jest coraz wyższe. – Kiedyś, powiem szczerze, nie patrzyli na bezpieczeństwo tak bardzo, jak teraz. Teraz wszyscy strasznie tego pilnują i próbują eliminować zagrożenie, a gdy pojawi się jakieś zdarzenie czy wypadek, przełożeni to analizują i wprowadza się nowe procedury. Pewne rzeczy udoskonalają. Co chwilę dochodzi nowy sprzęt, który jest bezpieczniejszy. To nie jest tak, jak kiedyś za dawnych czasów, że się używało młotów, kilofów. To znaczy, teraz też są te narzędzia, ale dochodzi nowoczesna technologia. Choć jestem zdania, że pewne narzędzia technologiczne jeszcze bardziej mogłyby ułatwić pracę, to i tak widać ogromną różnicę na przestrzeni ostatnich 20 lat – wyjaśnia górnik.

Kopalnia a koronawirus

Pandemia koronawirusa bardzo mocno zmieniła zasady w wielu zakładach pracy – zarówno w tych małych, jak i w tych dużych. Jak to wyglądało na kopalni? – COViD trochę nam namieszał. Straciliśmy dużo ludzi, zamkniętych na kwarantannach. Była akcja na badania i testy. Ale trzeba przyznać, że dziś w górnictwie pilnują tej kwestii. Trzeba nosić maski, obojętnie gdzie się jest. Trzeba się zabezpieczać. Są spryskiwacze i chodzą ratownicy, którzy pryskają miejsca, gdzie przebywają ludzie. Są pewne zakazy. Są bramki odkażające. Na początku była panika i dużo pracowników odpadło, ale górnicy też teraz się bardzo zaangażowali w oddawanie krwi i z tego, co kojarzę, to najwięcej osocza oddali górnicy. W górnictwie jest tak, że każdy drugiemu pomoże – podkreśla pan Radek. – Cokolwiek się będzie działo, jeden drugiemu musi pomóc – mówi.

Najgorsze, jak tąpnie od dołu

Nasz rozmówca pracuje na kopalni od dwudziestu lat. Na kopalni miał kilka wypadków, na szczęście nie były bardzo groźne. Niestety w czasie swojej kariery musiał również pochować kilku swoich kolegów, którzy zginęli podczas pracy.

– Był wypadek, w którym mój bardzo dobry kolega na szczęście się uratował, ale inni zginęli. Zginęli w rejonach, do których ja również chodziłem i nie spodziewałbym się nigdy, że to mogłoby się tam stać. Tam nigdy się nic nie działo – opowiada – Ja byłem z oddziału tąpnięć, więc robiłem tam sondaże. Jak gdzieś było tąpnięcie, to nas tam wysyłali. Gdy coś się działo, wycofywali innych i nas tam posyłali, robiliśmy odwiert i badanie wyrzutu metanu. Był tam zakaz wchodzenia na jakiś czas, żeby wszystko się tam uspokoiło, bo wiadomo, skała pracuje. Koledzy zginęli w jednym z tych rejonów, nie mieli szans. Szukali ich z psem tropiącym i nawet on nie chciał tam wejść. W górnictwie jest zasada jedna: zawsze trzeba iść po człowieka. Czy żyje, czy nie żyje, idą zawsze. Muszą go wyciągnąć, nie ma opcji, że kogoś tam zostawią, choćby to kosztowało nie wiadomo jakie pieniądze.Te chłopaki nie miały szans – wspomina o wypadku.

– Ludzie, którzy biorą udział w takich wypadkach, potem mają lęki, boją się, ale się nie poddają, pracują dalej, tylko w innych rejonach. Ciężko to przetrwać, ale daj Boże, żeby wszystkim się zawsze udało. Jednak wiadomo, jak jest w górnictwie, to jest ciężki kawałek chleba. Ja też miałem kiedyś wypadek – wspomina po chwili – Przypomina mi się historia, jak leżeliśmy z kolegą w wąskim chodniku, mieliśmy się zająć górną obudową i musieliśmy się pozbyć kamieni, bo nie da się zabudować, gdy kamienie wiszą, tam był metr od ziemi do sufitu, więc musieliśmy na leżąco wajchować. No i tak intensywnie wajchowaliśmy, że brecha mu wyleciała z rąk, wyrwało mu ją i ta brecha poleciała mi między oczy. Ja nie miałem gdzie uciec, bo leżałem na brzuchu, a lampa haczyła mi o sufit. Jak dostałem między oczy, to od tamtego momentu nie pamiętam nic. Zostałem znokautowany, ponoć krwią byłem zalany, ja nie pamiętam tego. Sztygar mnie ocucił i z tym kolegą wyjechaliśmy na górę. Tam zawieźli mnie karetką do szpitala i zrobili badania, na szczęście wszystko wyszło okej. To było jakieś 15 lat temu – wspomina z uśmiechem.

Czy górnictwo ma przyszłość?

W ostatnich latach, szczególnie na Śląsku dużo dyskutuje się na temat tego, czy właśnie jesteśmy świadkami początku końca górnictwa. Radek odpowiada:

– Boimy się o to. Większość młodych pracowników, kolegów, którzy pracują z nami, boją się o swoją przyszłość – odpowiada szczerze – każdy się martwi o to. Jednak wiadomo, to jest nasz chleb. Jak stracimy pracę, jeszcze ci starsi pracownicy jakoś sobie poradzą, bo będą jakieś osłony, pomostówki itd. Gorzej będzie z tymi młodszymi pracownikami. Co oni zrobią? Będą się musieli przebranżowić, wyjechać za granicę. Boimy się o przyszłość, kopalnia to jest nasza żywicielka. Każdy szanuje swoją pracę i każdy chce zarobić godnie na kawałek chleba. Wiadomo, że ludzie chcą oddychać świeżym powietrzem, więc odchodzi się od węgla, ale on wciąż jest potrzebny, choćby w energetyce czy produkcji stali. Nie damy sobie rady na samych ekologicznych źródłach energii – mówi Radek Myszkowski.

Czego życzymy górnikom?

Z okazji ich święta, przede wszystkim życzymy im zdrowia, bo to w ich pracy jest najważniejsze. – Ja życzę szczęścia górniczego i zdrowia, bo to jest podstawa, ale jednak najważniejsze jest szczęście górnicze, żeby nikomu nic się nie stało i żeby każdy spokojnie przepracował swoje – dodaje Radosław Myszkowski.

NM, (ska)

  • Numer: 49 (1098)
  • Data wydania: 07.12.21
Czytaj e-gazetę