środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Nowe życie Grzegorza. Po 40 latach wyszedł z bezdomności

18.12.2018 00:00 sub

Wrzesień 2018. Brudny i zarośnięty idzie ulicami Wodzisławia. Zaczepia ludzi: „daj na bułkę”. Rzadko wydaje na jedzenie, zwykle na alkohol. Śpi byle gdzie. Grudzień 2018. Nowa marynarka, skórzane buty, błyszczący zegarek. Za chwilę obiad, trzeba wracać. Bo jest gdzie i jest po co... 58-letni Grzegorz - znany wodzisławianom jako „Gwizdek”, przez 40 lat był bezdomnym alkoholikiem. Teraz to inny człowiek. - Wszystko dzięki pani Uli! To ona mi pomogła - nie kryje wdzięczności.

WODZISŁAW ŚL. Hala targowa w centrum Wodzisławia. 58-letni Grzegorz mija regał z alkoholem. - Teraz to ja nawet tam nie patrzę. Bo nie ma po co - mówi pewnie. Jeszcze niedawno jego życie wyglądało inaczej. Spał byle gdzie. Byle było ciepło i byle nie kapało na głowę. Budził się przed godziną 6.00. Nieprzypadkowo. O godzinie 6.00 otwierali tę samą halę targową. Były dni, że ledwo przebierał nogami. Ale szedł i kupował najtańsze piwo. Pił „bo musiał”, pił „bo wszyscy pili”. Przez 40 lat zmagał się z bezdomnością i alkoholizmem. Zna go z widzenia niemal każdy, kto był na wodzisławskim dworcu autobusowym.

Losem bezdomnego Grzegorza zainteresowała się przedsiębiorcza pani Urszula ze Starego Miasta. Chce pozostać anonimowa. Pomogła mu w przemianie. Pozbierał się, wyszedł na prostą. - Wygląda jak nowo narodzony, inny człowiek! Nawet inaczej mówi - nie mogą uwierzyć wodzisławianie, którzy widzieli jego metamorfozę.

Pełnoletni bezdomny

Rodzina Grzegorza trafiła do Wodzisławia Śląskiego ze Świebodzina w lubuskiem. – Ojciec znalazł tu robotę na kopalni - tłumaczy mężczyzna. Zamieszkali przy ul. Słonecznej, blisko samego centrum miasta. Mały Grzegorz był trudnym dzieckiem, uczył się w szkole specjalnej i - nie ma co ukrywać - przysparzał rodzicom wielu kłopotów. Kiedy miał 18 lat usłyszał brutalne słowa, że do domu ma nie wracać. Wylądował na ulicy, bez dachu nad głową.

Przez jakiś czas pracował w nieistniejącym już zakładzie obuwniczym „Zgoda”, gdzie zajmował się przyklejaniem obcasów. Później imał się różnych zajęć. Często zrzucał węgiel na Starym Mieście i pomagał na stoisku z warzywami. Albo proponował, że zaniesie zakupy. Za jakieś drobne. Regularnie zbierał złom, puszki. Prawdziwym „puszkowym” Eldorado były dla niego Dni Wodzisławia w czasach, gdy odbywały się na rynku. - Ooo, na rynku to było super! Tyle puszek zostawało, że nie miałem gdzie ładować worków. Musiałem wózek załatwiać - dzisiaj Grzegorz tak się z tego śmieje, że aż łapie się za brzuch.

Gwizdek, jak wielu bezdomnych, oferował też „odwiezienie wózka” przy supermarkecie. Pamięta, że nie raz kończył „szychtę” z konkretną sumą. - Jak w Kauflandzie były bony, to nawet 80-90 zł nazbierałem - wspomina. Standardowo prosił też „na bułkę”. - Ludzie dawali. Ale na bułkę. Bo na picie nie prosiłem - zapewnia. Jednak zwykle i tak kończyło się na zakupie taniego piwa.

Ciepły dworzec PKS

Pomieszkiwał gdzie popadło: w miejskiej toalecie, pustostanach, starej kotłowni, czasami w noclegowni. Z błyskiem w oku mówi o starym dworcu PKS, gdzie nie raz nocował na ławce. - Tam mnie wszyscy znali. A z kierowcami to o tak żyłem! - pokazuje gest porozumienia. Wodzisławianie mówili na niego „Gwizdek” nieprzypadkowo. - Bo ja ciągle gwiżdżę - tłumaczy logicznie.

Jego najbliższym kompanem stał się alkohol. Szybko wpadł w szpony uzależnienia.

– Wódki nie piłem. Zawsze piwo - zaznacza. Ile pił?

– Dużo. Nieraz za dużo i nie wiedziałem co się dzieje - przyznaje.

„Masz na loda”

Losy „Gwizdka” zależały od tego kto i kiedy go przygarnął, kto nim się zainteresował. Czasami trafiał na dobrych ludzi, którzy dawali mu pracę i schronienie, a czasami takich, którzy chcieli go wykorzystać i namawiali do złego. Bo o tym, że „Gwizdek” ma dwie natury - tę dobrą i tę bardziej mroczną - wiedział każdy, kto chociaż trochę go poznał. Gdy widział dziecko ze smutną miną, to wyciągał ostatni grosz i prowadził smyka do sklepowego okienka, żeby kupić mu słodkości. - Jak widzę jakieś dziecko, że płacze, to przecież dam mu te 2 zł na loda - mówi Grzegorz. Wielu wodzisławian ma w pamięci te drobne gesty. - Sam niewiele miał, ale dzieciakowi loda kupił - podkreślają. Ale były i złe momenty. Zgarbiony, wzburzony, zarośnięty, pod wpływem alkoholu. Można się było przestraszyć.

Najtrudniejsze były dla niego zimy. - Bogu dziękuję, że nie zamarzłem - mówi dziś.

Ból, karetka, szpital

Niezdrowy tryb życia przyniósł efekty. Pan Grzegorz się rozchorował i trafił do wodzisławskiego szpitala. To było 1 października. Wstał wcześnie rano. Czuł silny ból. - Poszedłem po piwo - wspomina. Od jednej z handlujących kobiet usłyszał, że ma nie pić, bo „cały jest żółty”. - Herbaty mi zrobiła. Tak mi się ręce trzęsły - opowiada Grzegorz. Później posiedział na parapecie budynku hali targowej. Wreszcie przyjechał pan Mariusz - straganiarz, któremu „Gwizdek” nie raz pomagał. – Mariusz mnie zobaczył. Mówi „dzwonię po pogotowie”. Ja na to „nie dzwoń”. Dopiero za trzecim razem się zgodziłem - przyznaje.

Przyjechała karetka i zabrała Grzegorza do szpitala. Na miejscu prysznic. Pielęgniarki od razu pozbyły się jego ubrań. Poprzynosiły z domu. Od mężów, synów. Czyste, żeby miał cokolwiek.

Jego anioł stróż

Nieobecnością Grzegorza zainteresowała się jedna z mieszkanek Starego Miasta, pani Urszula. Kobieta energiczna, przedsiębiorcza. Od straganiarza Mariusza dowiedziała się, że „Gwizdek” jest w szpitalu. Postanowiła działać.

Udała się do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Wodzisławiu aby dowiedzieć się, jakie są sposoby pomocy osobie bezdomnej. Szybko okazało się, że procedury nie napawają optymizmem. Można pomóc, jeżeli bezdomny podejmie się terapii. Ale problem w tym, że na miejsce czeka się kilka miesięcy. To pani Urszuli nie zniechęciło. Był poniedziałek. Dotarła z prośbą do dyrektor szpitala. Dowiedziała się, że w środę Grzegorz zostanie wypisany. Wiedziała, że czasu jest mało. W jej głowie kiełkował plan. Sęk w tym, że Grzegorz o niczym jeszcze nie miał pojęcia.

Akurat tego samego dnia chorego odwiedziła pracownica MOPS-u. Proponowała Grzegorzowi odwyk. Stanowczo powiedział „nie”. Wydawało się, że nikt nie skłoni Grzegorza do zmiany decyzji. Nikt za wyjątkiem pani Urszuli, która stanęła przy jego szpitalnym łóżku i... zaczęła tyradę: że ma iść na odwyk, że ona na rzęsach stanie, by mu go załatwić, oczywiście nic nie może mu obiecać, bo miejsca na razie nie ma, ale jeśli podpisze papiery, to przynajmniej można rozpocząć starania. - Decyzję podjął w 15 sekund. Zgodził się na odwyk. Wierzyłam w cud i on nastąpił - podkreśla pani Urszula. - Nie miałem wyjścia - mówi dziś Grzegorz. - Jakby pani Uli nie było, to nic by nie było - dodaje.

Warunek

We wtorek pani Urszula pojechała do Ośrodka Uzależnień w Gorzycach, żeby załatwić miejsce. Wolnych miejsc rzecz jasna nie było, trzeba czekać kilka miesięcy. Ale zadziałała charyzma i determinacja kobiety. - Powiedziałam, że póki nie załatwię miejsca, to stamtąd nie wyjdę. Że będę tam nocować - opowiada wodzisławianka. Personel ośrodka bezradnie rozkładał ręce, ale wreszcie wspólnie z pielęgniarka oddziałową pani Urszula znalazła sposób, jak przyjąć Grzegorza na oddział. Warunek - musi mieć skierowanie i musi się kolejnego dnia o godz. 8.00 zameldować na izbie przyjęć.

Metamorfoza

Nadeszła środa. Personel szpitala wiedział o wszystkim. Wypis już czekał. - Przywiozłam panu Grzegorzowi koszulę oraz buty męża. Spodnie, skarpetki i bieliznę dostał nowe. Marynarkę od naszych przyjaciół - wymienia pani Urszula. Gdy Grzegorz się wykąpał, przygotował i ubrał, to pielęgniarki go nie rozpoznawały. Inny człowiek. Wsiedli do samochodu. Kierunek? Gorzyce. - Miałem stracha, żeby iść na ten odwyk - przyznaje Grzegorz. Na miejscu - w ośrodku leczenia uzależnień - wszyscy ciepło go przyjęli. Ale nerwy były. - Nie umiałem sobie kąta znaleźć. Pytali mnie: „co taki nerwowy chodzisz”. A ja: „macie papierosa, to dajcie”. I paliłem papierosa za papierosem. Dopiero na wieczór przyszedł spokój - mówi o przełomowym momencie Grzegorz.

To był początek

W ośrodku leczenia uzależnień Grzegorz spędził sześć tygodni. Mógł od razu zacząć terapię, bo już pobyt w szpitalu traktowano jako detoks. Przez cały ten czas pani Urszula wraz z mężem Krzysztofem odwiedzali go systematycznie, dowożąc niezbędne zakupy i nieustannie wpierając go w terapii. - Od początku miałam świadomość, że jeśli chcę pomóc panu Grzegorzowi, to muszę doprowadzić sprawę do końca. Przecież to jest człowiek. Trzeba postępować odpowiedzialnie - podkreśla wodzisławianka.

Grzegorz wytrwał na odwyku, a po sześciu tygodniach trafił do Domu Towarzystwa Pomocy im. Świętego Alberta przy ul. Rzecznej w Wodzisławiu Śląskim. W międzyczasie pani Urszula pomogła wypełnić i złożyć Grzegorzowi dokumenty o przyznanie świadczeń dla osoby niepełnosprawnej. Dzięki nim będzie mógł podjąć pracę. Wodzisławianka analizuje także kolejne działania, które pozwolą mu się usamodzielnić. Spotyka na swojej drodze ludzi, którzy twierdzą, że to się nie uda, że alkoholik zostanie alkoholikiem, a bezdomny bezdomnym. Nie osłabia to jej ducha walki o przyszłość Grzegorza, chce udowodnić, że niemożliwe jest możliwe! - Teraz najważniejsze to załatwić panu Grzegorzowi pracę i mieszkanie. Bo jeśli znów trafi na ulicę, to koniec. Poza tym praca człowieka pionuje i uszlachetnia. Daje dodatkowe poczucie wartości. A wszystko to jest panu Grzegorzowi potrzebne - podkreśla pani Urszula. A co na to sam zainteresowany? - Bez roboty to ja bym się zanudził - mówi wprost. Widać, że perspektywa zatrudnienia go cieszy.

Grzegorz dziś

Kiedy wrócił z odwyku, ludzie go nie poznawali. Dopiero po głosie. „Gwizdek, to ty? - pytali. Skórzane buty, marynarka, koszula albo sweter. Z dumą pokazuje zegarek. Dostał od Dawida, czyli siostrzeńca pani Urszuli. Chodzi wyprostowany, mówi zdecydowanie spokojniej. - Tyś jest teraz taki elegancki, że za chwilę narzeczoną znajdziesz, na kołocz będziemy zbierać - żartują mieszkańcy Starego Miasta. - A tak poważnie, to wielki szacunek dla ciebie - dodają.

Pokój przy Rzecznej

Grzegorz dalej mieszka przy Rzecznej. Tymczasowo, dopóki nie stanie się bardziej samodzielny. Ma swoje łóżko, zajmuje pokój razem z trzema kolegami. Po każdym powrocie z miasta i każdego wieczoru musi dmuchać w alkomat. Takie są zasady. - Zawsze mam same zera - zaznacza Grzegorz. Regularnie uczestniczy w mityngach AA. Kilka razy był w kościele. Wcześniej w ogóle nie chodził.

Sąsiedzki monitoring, kuszenie bezdomnych

Pani Urszula to znana persona na Starym Mieście, zaradna i konsekwentna. Dzięki tym cechom szybko zbudowała siatkę kontaktów. Jeśliby tylko ktoś zobaczył, że Grzegorz kupuje alkohol, od razu ma informować! - Nie ukrywam, że początkowo bałam się jego powrotu z odwyku. Byłam niespokojna. Nie wiedziałam, jak sobie poradzi. Ale nie tknął alkoholu - chwali. - I nie napijesz się! Słyszysz? Nie masz wyjścia! - zwraca się już bezpośrednio do Grzegorza.

A bezdomni - dawni kompani, gdy widzą Grzegorza to chętnie go podpuszczają. – Chodź z nami, napij się piwa - namawiają. - A ja co robię? Wyciągam z kieszeni wodę mineralną. I każdy zdziwiony. Serio - mówi dumny z siebie mężczyzna.

Pieniądze

Dach nad głową i podstawowe wyżywienie Grzegorz ma. W domu pomocy przy Rzecznej. W resztę zaopatruje go pani Urszula. - Widujemy się codziennie. Pytam czego potrzebuje i idziemy na zakupy. Początkowo nie dawałam mu pieniędzy do ręki. Teraz dostaje już drobne sumy. Musi nauczyć się gospodarować pieniędzmi. Musi nauczyć się życia. Gdy zacznie pracować, założymy mu konto. Na wszystko przyjdzie czas - podkreśla wodzisławianka. Kobieta służy też dobrą radą. A Grzegorz liczy na wsparcie. Na przykład chce wiedzieć, co kolejnego dnia na siebie włożyć, które elementy garderoby do siebie pasują. Wcześniej nie musiał analizować takich kwestii. Uczy się od podstaw.

Fryzjer

Za Grzegorzem pierwsza wizyta u fryzjera. Przed odwykiem chodził zarośnięty, nieogolony. Gdy już wyglądał jak siedem nieszczęść i ledwo oglądał świat przez firanę zbyt długich włosów, to od dobrych ludzi dostawał maszynkę do ręki i mógł ogolić się sam. Ostatnio zasiadł na fryzjerskim fotelu. Jako klient. To był jego debiut. Zażyczył sobie „na łyso”. Dopiero garść sugestii skłoniła go do zmiany decyzji i pozostawienia kilku milimetrów.

Grzegorz ma postanowienie noworoczne. Chce rzucić papierosy. - W Sylwestra wezmę paczkę papierosów i zrobię o tak... - demonstruje jak zamierza podrzeć swoją ostatnią paczkę.

Okulary, dentysta

Niezwykła historia Grzegorza poruszyła wiele ludzkich serc. Pomoc płynie z różnych stron. Wciąż trwa ogłoszona w internecie zbiórka na leczenie stomatologiczne mężczyzny (można ją znaleźć pod adresem: https://zrzutka.pl/fjmh3j). Ludzie wpłacili już ponad 4 tys. zł. Niezbędne są również nowe okulary. Ale i tu znalazła się dobra dusza - pani optyk z Wodzisławia postanowiła je ufundować.

Łzy

Wkrótce Wigilia i Boże Narodzenie. W tym szczególnym czasie Grzegorz nie będzie sam. Pewna wodzisławianka - pracująca na Starym Mieście, gdzie poznała „Gwizdka - zaprosiła go do siebie. Dowiedział się o tym kilka dni temu od pani Urszuli, która szczerze z nim o wszystkim rozmawia. Grzegorz ogromnie się wzruszył. Gdy mówi o zaproszeniu, oczy robią mu się wilgotne. – Bardzo się cieszę - podkreśla.

Nie ryba, ale wędka

Dzisiaj wiele osób klepie Grzegorza po ramieniu w geście uznania. Że dał radę, że przestał pić i wziął się za siebie. Przyjdzie moment, że euforia minie, pojawią się problemy dnia codziennego. Jak u każdego. Na szczęście jest pani Urszula i jej mocne wsparcie. - Zawsze powtarzam, że nie chodzi o to, by dać drugiemu człowiekowi rybę, tylko wędkę. Pan Grzegorz potrafi słuchać. Dojrzał do tego, by przyjąć pomoc. Dlatego może na mnie liczyć - mówi kobieta. I dodaje: - Panie Grzegorzu, naprawdę warto było panu pomóc. Jest pan na dobrej drodze. I jest pan nowym obywatelem miasta Wodzisław - zwraca się już bezpośrednio do mężczyzny.

Przy tej okazji pani Urszula serdecznie dziękuje lekarzom i pielęgniarkom szpitala w Wodzisławiu Śląskim, dyrektorowi Ośrodka Uzależnień w Gorzycach, cudownej pani oddziałowej, personelowi i fantastycznym terapeutom. Pani dyrektor i personelowi MOPS-u w Wodzisławiu Śląskim, a nade wszystko kierowniczce Domu Towarzystwa Pomocy im. Świętego Alberta w Wodzisławiu Śląskim (też Urszuli), która z ogromną nadzieją, wiarą i radością przyjęła Grzegorza pod dach domu przy Rzecznej. - I przede wszystkim dziękuję mężowi Krzysztofowi, bo jego wsparcie jest nieocenione - puentuje wodzisławianka. Magdalena Kulok

  • Numer: 51/52 (944/945)
  • Data wydania: 18.12.18
Czytaj e-gazetę