Zwolniona z pracy. Bo nie chciała wierzyć „na słowo”?
Kucharki z przedszkola w Syryni miały trafić do przedszkola w Nieboczowach. Musiały się jednak same zwolnić, by następnie otrzymać zatrudnienie w nowej placówce. Jedna z nich chciała najpierw zobaczyć nową umowę. Liczyła też na podwyżkę. I została zwolniona.
SYRYNIA, NIEBOCZOWY Mariola Drążek przez 20 lat pracowała w przedszkolu w Syryni. Jej sytuacja skomplikowała się, kiedy władze Lubomi zadecydowały, że kuchnia w przedszkolu w Syryni przestanie działać, bo wybudowano nowe przedszkole w Nieboczowach i to stamtąd do Syryni będą przywożone posiłki. - Razem z koleżankami byłyśmy nastawione, że wszystkie pójdziemy pracować do kuchni w Nieboczowach. Niestety dostałam informację, że jestem zwolniona – opowiada pani Mariola.
Kobieta od lat pracowała jako pomoc kuchenna w przedszkolu w Syryni. - W Syryni pracowało się bardzo dobrze. To małe przedszkole, byłyśmy jak rodzina. A kuchnia była doskonale wyposażona - mówi. Na początku maja zaczęło działać nowe przedszkole w Nieboczowach. Uruchomiono je w wybudowanym od podstaw Wiejskim Domu Kultury. W obiekcie przygotowano też nowoczesną kuchnię. Włodarze gminy uznali, że sensownym rozwiązaniem będzie jeśli w nowej kuchni przygotowywane będą posiłki nie tylko dla przedszkolaków z Nieboczów, ale też dla tych z sąsiedniej Syryni. Został nawet zakupiony specjalny samochód do transportu posiłków. Z kolei dotychczasowe pomieszczenia kuchni w Syryni mają zostać przekształcone na dodatkowy oddział przedszkolny.
Zapewnienia a rzeczywistość
– Cały czas mówili, że nas przeniosą. Było nawet zebranie z rodzicami i pan wójt zapewniał, że posiłki dla dzieci będą tak samo dobre, bo nawet te same panie będą pracować w Nieboczowach. Byłyśmy nastawione, że nic się dla nas nie zmieni - mówi Mariola Drążek. Tymczasem później sytuacja zaczęła się komplikować. Początkowo przedszkole w Nieboczowach miało być filią przedszkola w Syryni. Okazało się jednak, że przepisy nie pozwalają na takie rozwiązanie. A to skomplikowało sprawę przeniesienia pracowników kuchni. - Na spotkanie z nami, kucharkami, przyjechał sekretarz gminy. Powiedział nam, że są dwie możliwości. Że albo same zwolnimy się z przedszkola w Syryni i wtedy dostaniemy pracę w przedszkolu w Nieboczowach, ale wtedy nie mamy co liczyć na odprawę. Albo druga możliwość, że oni sami nas zwolnią, dostaniemy trzymiesięczną odprawę, ale pracy już nie - opowiada Mariola Drążek.
Pokażcie umowę
Tuż przed Wielkanocą, w Wielką Środę, kucharki z przedszkola w Syryni pojechały do Nieboczów, żeby zobaczyć nową kuchnię. - Umówiłyśmy się z sekretarzem, przyjechał też zastępca wójta. Oglądałyśmy kuchnię. Dla nas to był lekki szok. Wcale nie było zachwytu. Kuchnia jest duża, ale sama część do gotowania już nie. W Syryni były dodatkowo kotły elektryczne, dodatkowe sprzęty. I patelnia do smażenia była większa. Powiedziałyśmy głośno, jakie są nasze uwagi - opowiada pani Mariola. - Po obejrzeniu kuchni zeszliśmy na dół. Dalej rozmawialiśmy o zatrudnieniu. Powiedziałam przedstawicielom gminy, żeby może poszukali innego rozwiązania, bo tyle lat uczciwe pracuję w przedszkolu, nigdy nie zrobiłam nic złego, więc dlaczego mam się sama zwalniać. Powiedzieli, że innego rozwiązania nie ma. No więc przedstawiłam im, że byłam u prawnika i jest jeszcze inne rozwiązanie. Że najpierw chcę zobaczyć nową umowę pracy w przedszkolu w Nieboczowach. I że jak już będę widziała, co jest w tej umowie, to w ten sam dzień podpiszę zwolnienie i nową umowę. Chciałam się w ten sposób zabezpieczyć. Przecież równie dobrze mogło być tak, że ja się zwolnię, a oni dadzą mi później 3/4 etatu albo dodatkowe obowiązki. No i przy okazji powiedziałam, że mile widziana byłaby podwyżka. Ale to nie było żądanie, tylko że „mile widziana” - podkreśla pani Mariola. - Tak się rozstaliśmy. Było zapewnienie, że po świętach dostaniemy nową umowę do podpisania - dodaje kucharka.
Zwolnienie
Ku zaskoczeniu pani Marioli, sprawa przybrała jednak inny obrót. - Na drugi dzień, w czwartek rano, zadzwoniła pani dyrektor przedszkola w Syryni i powiedziała, że jestem zwolniona. I żadnych wyjaśnień. Tak mnie potraktowali. Stres, nerwy. Po nocach nie mogłam spać. Zdaję sobie sprawę, że z prawnego punktu widzenia mieli prawo mnie zwolnić, ale tu chodzi o sposób, w jaki to zostało zrobione - ubolewa kobieta.
Wójt: kto chciał pracować, dalej pracuje
Zupełnie inaczej sprawę przedstawia wójt Czesław Burek. Od razu zaznacza, że sam nie brał udziału w rozmowach z pracownikami kuchni, ale że od początku stanowisko gminy było klarowne. - Wszystkie panie dostały ofertę nowej pracy. Zależało nam, by kadra z kuchni w Syryni przeszła do kuchni w Nieboczowach. Nikt nie został potraktowany przedmiotowo, rozmowy były bardzo uczciwe - podkreśla wójt. Dodaje, że dwie osoby z dawnej czteroosobowej załogi kuchni zgodziły się na pracę w nowym miejscu. - Powiedziały, że bardzo chętnie, że chcą być dalej zatrudnione i bez problemu dostały pracę w Nieboczowach - mówi wójt.
Trudne rozmowy
Wójt Czesław Burek tłumaczy, że od początku stanowisko gminy było jasne. Formalnie należało zlikwidować stare stanowiska pracy w przedszkolu w Syryni. Wówczas z tytułu zwolnienia grupowego pracownikowi należy się jednorazowe świadczenie pieniężne, czyli odprawa. Jednak po wypłacie takiej odprawy pracodawca nie może zagwarantować pracownikowi nowego stanowiska, bo trzeba przeprowadzić otwartą rekrutację, do której może zgłosić się każdy. - Przekazywaliśmy, że jak najbardziej, odprawa się należy, ale wówczas pracownik - przy kolejnym naborze - będzie musiał poddać się warunkom konkurencji. Nie może być tak, że pracownik dostanie odprawę, a później będzie preferowany przy naborze na to samo stanowisko. Jeśli w nowym miejscu chcieliśmy dać pracę na tych samych zasadach i na tym samym stanowisku, to w sensie faktycznym i moralnym odprawa się nie należy - tłumaczy wójt.
Czesław Burek dodaje, że były osoby z dawnej załogi kuchni, które chciały dostać „i odprawę i gwarancję pracy”. A na takie rozwiązanie gmina nie mogła się zgodzić, dlatego osoby te otrzymały odprawę i miały szansę zgłosić się do naboru na nowe stanowisko. Włodarz dodaje, że część załogi zwodziła też z kwestią zatrudnienia na zasadzie „zobaczymy, jeszcze nie wiemy”. - Nie mogliśmy czekać w nieskończoność, kuchnia w przedszkolu musi działać - podkreśla.
Z kolei z tym nie zgadza się Mariola Drążek. - Chciałam pracować, ale chciałam też widzieć nową umowę. Nie pokazano mi jej, tylko zwolniono - mówi.
(mak)
Najnowsze komentarze