Zmartwychwstała wioska
ks. Jan Szywalski przedstawia
Jadąc z Raciborza w kierunku Wodzisławia Śl. napotkamy za Brzeziem drogowskaz: „Nieboczowy 3”, kierujący w prawo. Informacja jest mylna: nie ma już tam Nieboczów. Domy zostały zrównane z ziemią, sady zarosły chwastami, kościół został wyburzony, a miejscowy cmentarz – przeniesiony.
Kilka kilometrów dalej, jadąc tą samą szosą, między Syrynią a Rogowem jeszcze raz widzimy drogowskaz kierujący nas do Nieboczów, tym razem w lewo. Tu są owe „nowe” Nieboczowy, o których się często mówi. Te pierwsze, skazane na zalew, na potopienie, dały się tu odtworzyć na bezpiecznym wzniesieniu. Zdaje mi się, że jest to pierwszy przypadek, że starano się, by wszystko, co było drogie mieszkańcom na dawnym miejscu, przenieść na nowe.
Barbara Mazurek jest córką byłego sołtysa Nieboczów Łucjana Wendelbergera, który był „duszą projektu”, aby po przesiedleniu mieszkańców, odtworzyć na nowo klimat ich „małej ojczyzny”.
Nowe Nieboczowy
Podjeżdżając szosą ze świeżym asfaltem na małe wzniesienie mamy nagle przed sobą miły dla oczu widok na nowe Nieboczowy: kilkadziesiąt domów jednorodzinnych luźno rozrzuconych, po prawej kościół o świeżych, jasnych murach, w środku zaś budujący się nowy duży gmach.
Kościół
Od czego zaczynamy zwiedzanie?
– Proponuję, żeby od kościoła – zachęca pani Barbara. Jest katechetką w szkole specjalnej w Raciborzu, matką dwójki dzieci i zaangażowana w życie parafialne w Nieboczowach.
– Uważam, że najbardziej łączy ludzi kościół. Czujemy się w tym nowym, jak w starym. Cieszy nas to, że w niedzielę kościół jest pełen ludzi; przychodzą do nas sąsiedzi z ulicy Dąbrowy oraz mieszkańcy innych miejscowości. Nieboczowian jest na razie tylko 180, a w kościele bywa 600 wiernych. Często dawni mieszkańcy Nieboczów, którzy się zbyt pospieszyli, wzięli odszkodowanie i osiedlili się w Lubomi, Raciborzu, czy innych miejscowościach, tęsknią za „swoim kościołem” i kiedy przyjeżdżają łzy spływają im po policzku.
Budynek nowego domu Bożego sprawia niezwykle miłe wrażenie: świeże jasne ściany, częściowo obite drzewem, dają wrażenie ciepła.
– Nasz proboszcz ks. Mariusz Pacwa chciał, by nowa świątynia zawierała pewne elementy pierwszego, drewnianego kościoła – stąd to drewniane obicie części ścian – zaś z wyglądu, by przypominała tę wyburzoną, zbudowaną w 1930 r. świątynię. Z niej przenieśliśmy wszystko, co się dało.
Rzeczywiście: ołtarz główny ze św. Józefem jest ten sam, który pamiętam ze „starych” Nieboczów. Jest jednak świeżo odrestaurowany, a niedawno nałożone złocenia lśnią w świetle słońca wpadającego przez duże okna. Posadzka jest nowa, ogrzewanie podłogowe.
– Gdy wynosiliśmy sprzęty kościelne ze starej świątyni i gdy opuszczano dzwony z wieży, zebraliśmy przy kościele dzieci. Niech widzą i pamiętają, że na nowym miejscu ten sam głos będzie je wzywał na nabożeństwa. Zostały także przeniesione krzyże przydrożne, a figury świętych ustawione w odbudowanych na nowo kapliczkach aby wszystko „było tak, jak piyrwej było”.
– Jest plebania?
– Na razie ks. proboszcz mieszka w Kokoszycach, zarządza tam Archidiecezjalnym Domem Rekolekcyjnym i Gospodarstwem Rolnym, ale mieszkanie proboszcza parafii będzie przygotowane nad zakrystią.
Z kościoła idziemy na cmentarz. U wejścia duża wiata, na dalekim końcu kapliczka, na środku zaś duży krzyż. Jest już sporo grobów przy wejściu.
– Ekshumacją zajęła się wyspecjalizowana ekipa z Bytomia. Prace trwały od listopada 2015 r. do kwietnia 2016 r. W każdy wtorek, przed rozpoczęciem prac ekshumacyjnych były na cmentarzu odmawiane modlitwy i w kościele odprawiano mszę św. za zmarłych, których miano przenieść. Szczątki przechowywano w Bytomiu w specjalnych składnicach, a w piątki chowano na nowym cmentarzu. Parafianie, którzy niedawno zmarli mają tu nowe groby, zaś szczątki ludzkie ze starych grobów pochowano we wspólnej mogile pod krzyżem.
Infrastruktura wioski
– Tam buduje się remizę strażacką – pani Barbara wskazuje na budowlę w rusztowaniach, – ale w tym budynku będzie również przedszkole oraz miejsce wspólnych spotkań.
Po chwili mijamy duże boiska ze sztuczną trawą, na dole zaś obok rzeczki widoczne są ścieżki spacerowe i ławki. O wszystkim pomyślano.
Domy mieszkalne
Pytam o warunki budowy domów dla rodzin, które się przeniosły ze starych do nowych Nieboczów.
– Działki zostały wydzielone według potrzeb mieszkańców. Na dawnym miejscu każdy na ogół miał dom, chlewik, garaż, ogródek i trochę pola. Rzeczoznawcy wyceniali ogólną wartość budynków, drzew w sadach, pola i wypłacano odszkodowanie wg operatów. I tym funduszem budowaliśmy nowe domy; zwykle wystawienie nowego domostwa pochłaniało całą sumę.
– Czy narzucono wam firmy budowlane?
– Nie. Budowaliśmy jak każdy z nas chciał, musieliśmy się tylko trzymać pewnych zasad określonych w miejscowym planie zagospodarowania.
– Kto to wszystko finansuje?
– Pożyczka zaciągnięta przez państwo z Banku Światowego i Banku Rozwoju Rady Europy.
Mieszkańcy budowali domy, proboszczowi powierzono budowę kościoła, a po wielu perturbacjach gmina na czele z wójtem dr Czesławem Burkiem zajęła się budową infrastruktury i obiektów użyteczności publicznej, które widzieliśmy: boisko z zapleczem, obiekt wielozadaniowy z remizą i przedszkolem, wytyczono ścieżki spacerowe i ławki nad rzeczką.
– A szkoła?
– Dzieci na razie jest bardzo mało, uczęszczają do szkoły do Syryni.
W nowym domu
Ulica, którą jedziemy nosi imię Łucjana Wenderbergera.
– To był mój ojciec, był sołtysem w starych Nieboczowach. Ogromnie starał się, by wieś zaistniała na nowo. Z Romualdem Malym i członkami Stowarzyszenia na Rzecz Odtworzenia i Rozwoju Wsi Nieboczowy chodził od domu do domu i zbierał opinie i potrzeby mieszkańców w sprawie nowej wsi. Nagła choroba i śmierć nie dała mu zobaczyć efektów jego starań. Doprowadził jednak wszystko do końca: ulice były wytyczone, działki wyznaczone, a budowa kościoła już po pisemnych zapewnieniach ze strony Kurii Metropolitalnej. Tak jak biblijny Mojżesz prowadził lud do Ziemi Obiecanej jednak sam do niej nie dotarł. Zmarł w grudniu 2011 r., pochowany wpierw na starym cmentarzu, a potem, przeniesiony na nowe miejsce, ma swój grób na obecnym cmentarzu.
Zajeżdżamy pod dom Wendelberger – Mazurek. W drzwiach wita nas wdowa po Łucjanie Wendelbergerze, pani Róża, a na stole stoi już przygotowana kawa.
Zachęcam wszystkich do odwiedzenia tej starej – nowej wioski Nieboczowy, wyratowanej z potopu, jak arka Noego.
Najnowsze komentarze