środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Walizki dały znak – historia miłości Teresy z Połomi i Claude’a

24.11.2015 00:00 red

POŁOMIA Teresę Joly zna w Połomi niemal każdy. Podobnie jak jej męża Claude’a. Bo choć na stałe mieszkają we Francji, to wiele czasu spędzają w Polsce. Tydzień temu poprosiliśmy ich o ocenę tego co obecnie dzieje się we Francji. Teraz przedstawiamy czytelnikom historię tej francusko-polskiej rodziny.

Teresa

Wulkan energii. Kiedy opowiada nam o swoim życiu, a opowiada barwnie i ciekawie, energicznie gestykuluje rękoma. Jak ktoś inny mówi, to chętnie włącza się do rozmowy. Po raz pierwszy wyjechała do Francji – a był to rok 1984 – kiedy miała 33 lata. Wtedy to była prawdziwa wyprawa w nieznane. Pojechała do ciotki Emilii, która we Francji zamieszkała wiele lat wcześniej. Ciotka mieszkała w Pas de Calais, 200 km od stolicy kraju. Na urodzinowej imprezie poznała ciemnoskórego Claude’a, z podparyskiego Sevres. Po kilku tygodniach wróciła do kraju, a ów Francuz - 40-letni pracownik potentata branży telekomunikacyjnej, firmy Telekom - zaczął do polskiej znajomej wysyłać listy. Teresa pracowała na kopalni Manifest Lipcowy, obecnej Zofiówce. Była księgową. Nie znała francuskiego. Nie miała więc zielonego pojęcia o czym pisze jej francuski znajomy. Ale język znał jej przełożony. Poprosiła go o przetłumaczenie. - Powiedział, że ten Francuz musiał się we mnie mocno zakochać, bo używa w tych listach tak pięknych słów – opowiada Teresa. Po roku ponownie postanowiła pojechać do ciotki. Był sierpień 1985 roku. Do  walizek spakowała jeszcze akt urodzenia. Dwa miesiące później wyszła za Claude’a. - Kiedy wyjeżdżałam nie wiedziałam, że zostaną tam na stałe. Nie wykluczałam tego, bo ciocia Emilia była wdową i liczyła na moją obecność we Francji, ale też nie brałam tego za pewnik. Ani też nie myślałam, że wkrótce wezmę ślub. To nie tak, że od razu się zakochałam. Ale widziałam, że jemu na mnie zależy, a wszyscy na około podkreślali, że to dobry człowiek – opowiada. I już żartując dodaje: - Poza tym miał już 41 lat a wciąż był sam. Żal mi go było zostawiać. Teściowa do tego czasu przeganiała wszystkie jego dziewczyny. Mnie nie zdążyła – mówi ze śmiechem. Najpierw był ślub cywilny, pół roku później kościelny.

Rodzina Claude’a myślała, że to „biały ślub”, na który wyrachowana polka naciągnęła łatwowiernego Francuza. Claude przed wyjazdem na ślub cywilny do Pas de Calais wyprawił przyjęcie w pracy i około 200-tu osobom wręczył kartkę, że to nie żart. W tym roku para świętowała 30-lecie małżeństwa. A początki wspólnego życia we Francji nie były łatwe. Teresa nie znała języka. Ale szybko się uczyła. O pracy tak dobrej jaką miała w Polsce nie mogła nawet marzyć. Nie narzekała jednak. Zakasała rękawy, została „złotą rączką”. Pracowała jako pomoc rodziny u wielu francuskich rodzin. - Jak trzeba było coś wymienić albo naprawić to wszyscy zgłaszali się po pomoc do mnie – opowiada. Dziś jest emerytką, która coraz więcej czasu spędza w Polsce. Wspólnie z mężem wybudowała w Połomi nawet dom. - Ja trochę się dziwię Polakom, że na wakacje tak ich ciągnie do Chorwacji czy innych ciepłych krajów. Dla mnie najlepsze wakacje to te spędzone tu w Połomi – podkreśla.

Claude

Mąż Teresy urodził się w kontynentalnej Francji, ale jego korzenie sięgają Martyniki, wyspy na Karaibach, która jest departamentem zamorskim Francji, skąd przyjechali jego rodzice. Claude to przeciwieństwo Teresy. Raczej spokojny. Szef domowej kuchni. Jak sami mieliśmy okazję się przekonać przygotowuje wspaniałe desery. Claude tylko trochę zna polski. Jego tłumaczem w rozmowie z nami jest syn. Kiedy po raz pierwszy zobaczył Teresę od razu przypadła mu do gustu. Do tego stopnia, że kiedy po kilku tygodnia wyjechała z Francji do domu postanowił pisać do niej listy. Teresa na listy odpowiadała oczywiście po polsku. Mężczyzna nie zrażał się trudnościami językowymi. Kiedy przychodził list od Polki, jechał 200 km do polskiej rodziny Teresy, gdzie tłumaczono mu list. On w swoich listach zachęcał do przyjazdu do Francji. Wreszcie po roku się doczekał. O tym, że jego kochana przyjeżdża dowiedział się w wieczorem... kilka godzin przed przyjazdem pociągu, którym podróżowała Teresa. - Piłem akurat piwo, ale szybko się zebrałem i ze znajomymi pomknęliśmy na dworzec. Kiedy wysiadła z pociągu zabrałem od niej walizki. I wtedy w obu urwały się uchwyty. Pomyślałem, że to znak i Teresa zostanie tu już na stałe – opowiada Claude. Dwa miesiące później para wzięła ślub. W tym samym roku wraz z małżonką po raz pierwszy przyjechał do Polski, do Połomi. - Ludzie mnie zachwycili. To były czasy komuny, pamiętam kartki na jedzenie. Wzruszyło mnie, że choć wielu rzeczy brakuje, to wszyscy sobie nawzajem pomagali, załatwiali różne rzeczy. Nazwałem to taką połomską mafią – śmieje się Claude. Do szczególnego zacieśnienia więzów z lokalną społecznością doszło przed Bożym Narodzeniem. Claude był z żoną w gościnie u znajomej Teresy. - We Francji piłem wódkę, ale dopiero w Polsce dowiedziałem się, że można pić ją w takich ilościach. Poszedłem na dwór siku. W pewnym momencie zachwiałem się i spadłem ze skarpy. Kiedy do siebie doszedłem to nie wiedziałem gdzie jestem. Poszedłem tam gdzie świeciło się światło – opowiada. Okazało się, że to budynek klubowy Płomienia Połomia. - Zastukałem w drzwi a tam znów poczęstowano mnie wódką – opowiada. Rok później przywiózł z Francji stroje piłkarskie, przez co został sponsorem klubu. Dobrze wspomina legendarnego proboszcza parafii w Połomi ks. Franciszką Pisulę. - Ks. Pisula znał francuski. Kiedyś przywitał się ze mną przed mszą, kiedy szedł do zakrystii z konfesjonału. Podczas mszy, po polskim kazaniu, w kilku zdaniach streścił je po francusku, tłumacząc najpierw wszystkim, że parafia gości Francuzów i też musi im przekazać choć część kazania – opowiada Claude. Odkąd przeszedł na emeryturę dzieli z żoną czas między Francję a Polskę. W Połomi znają go niemal wszyscy i nazywają Papa Claude.

Alexandre i Katarzyna

Teresa nazywa swojego syna Alexandre’a swojsko Olkiem. Chłopak w Połomi czuje się bardzo dobrze, często tu bywa. - Znam całą ulicę – podkreśla. Stąd też 28-latek dobrze mówi po polsku, a w właściwie polsko-śląsku. Wakacje z reguły spędzał u swojej polskiej babci. - W zasadzie to nie wiem kiedy mówię po polsku a kiedy po śląsku. Dla mnie to ten sam język – śmieje się Olek. - Kiedyś napisał mi sms-ie, że przyjedzie do mnie „na kole”. W głowę zachodziłam na jakim kole może do mnie jechać. Na kole od roweru, od ciągnika? Okazało się, że przyjechał na rowerze – śmieje się Katarzyna, przyjaciółka Alexandre’a. Poznali się nad polskim morzem. 25-letnia dziewczyna pochodzi z Zielonej Góry.  Uwielbia konie. W wakacje 2009 roku pojechała nad morze, do gospodarstwa agroturystycznego pracować z końmi. Do tej samej miejscowości na wakacje przyjechał Alexandre. - Miałem wtedy trzy propozycje spędzenia wakacji: Przystanek Woodstock, pielgrzymka do Częstochowy i wakacje nad polskim morzem. Zdecydowałem się na to trzecie. I tam poznałem Kasię – wyjaśnia. - Kiedy się poznaliśmy zapewniał, że jeździ na koniach. Dość szybko to zweryfikowałam. Okazało się, że nie miał z nimi wiele wspólnego – wspomina Kasia. - Kiedyś jako mały chłopiec siedziałem na kucyku. Wydawało mi się, że jazda na koniu to nic wielkiego i spokojnie dam sobie radę. Okazało się inaczej. Ale i tak były to moje najlepsze wakacje w życiu – śmieje się Alexandre.

Chłopak uważa, że na Zachodzie wciąż powiela się wiele stereotypów dotyczących Polski. - We Francji uważa się, że w Polsce wódkę pije się do obiadu, i że są tu łatwe dziewczyny. A przecież to nieprawda. Mówi się, że Polacy są rasistami. Może rasizm jest w Polsce trochę obecny, ale we Francji również o tym się tyle nie gada. Ja w każdym razie nie spotkałem się w Polsce z wrogością, może bardziej z ciekawością, ale nie nazwałbym tego rasizmem – mówi. - Zaprosiłem kiedyś do Polski swojego kolegę z Francji, z którym ciągle sprzeczałem się na temat tych stereotypów. Jak stąd po kilku tygodniach wyjeżdżał to przyznał, że jest Polską i Polakami pozytywnie zaskoczony – opowiada Alexandre. Najbliższą przyszłość wspólnie z Katarzyną wiążą jednak z Francją. - Bo łatwiej tam o dobrą pracę – wyjaśnia, choć swoją dziewczynę musiał do tego solidnie przekonywać, bo ta raczej Paryża i okolic nie lubi. - Wolę wiejskie życie. Pewnie nie znajdę tam wymarzonej pracy, a chciałam zostać dziennikarką bądź pracować przy koniach. Poza tym miałam okazję spotkać się we Francji z wrogością, zaczepkami ze strony młodych muzułmanów  – mówi Katarzyna. - Francja się zmienia. Niestety na gorsze – kończy naszą rozmowę Teresa Joly.

Artur Marcisz

  • Numer: 47 (784)
  • Data wydania: 24.11.15
Czytaj e-gazetę