Najwięcej replik zegarków „idzie” do krajów azjatyckich
Mirosław Irzyk z Marklowic zajmuje się renowacją i reprodukcją zabytkowych zegarków
W ciągu siedmiu lat zrekonstruował ok. 40 starych zegarków na rękę i odrestaurował kilka kieszonkowych. – Już jako dziecko lubiłem mechanikę, grzebanie w zegarkach dziadka. Do dzisiaj rodzina wspomina, że jak je dopadłem, to dziwnym trafem zaraz potem przestawały chodzić – śmieje się 29–letni Mirosław Irzyk z Marklowic.
Odnawianiem i reprodukcją historycznych zegarków na rękę i kieszonkowych zajmuje się od 7 lat. – Niektórych nie można już dostać na rynku, albo ich ceny są tak niebotyczne, że mało kogo na nie stać. Dlatego półhobbistycznie, półprofesjonalnie zająłem się tworzeniem takich rzeczy – mówi.
Z wykształcenia jest nauczycielem angielskiego, magisterium zrobił z języka niemieckiego w biznesie. Studiuje też zarządzanie. Zawodowo zajmuje się finansami, internetowym handlem walutami. Ale od zawsze interesowała go szeroko pojęta historia. Oprócz kolekcjonowania mundurów wojskowych (gdy rozmawiamy ma na sobie kurtkę wojskową żołnierza Legii Cudzoziemskiej z 1952 r., z czasów wojny w Algierii) jego miłością są stare zegarki kieszonkowe i na rękę. – Pociąga mnie precyzja ich wykonania, stopień skomplikowania mechanizmów zegarowych – mówi pan Mirosław.
Oryginał 200 tys. euro, replika 700 zł
Pierwszym zegarkiem, który zreprodukował był rolex panerai, taki jaki nosili niemieccy nurkowie w czasie II wojny światowej. – Wypatrzyłem go na zdjęciach historycznych i od razu mi się spodobał – mówi. – Oryginał kosztował bagatela, jakieś 200 tys. euro. Kiedy zapoznałem się z nim stwierdziłem, że zrobienie repliki nie będzie skomplikowane, bo koperta zegarka została wykonana ze stali, szkiełko było z plexi, a mechanizm też nie był trudny do skopiowania. W latach 40. ubiegłego wieku Rosjanie wykupili licencję firm, które go produkowały i sami produkowali te zegarki aż do 2007 r. Tak więc praktycznie bardzo tanio można było kupić identyczne części do repliki. Jej stworzenie kosztowało mnie niecałe 700 zł.
Po jakimś czasie pan Mirosław wystawił zegarek na sprzedaż, na forum internetowym. Kupiec zgłosił się po…30 minutach, był to mieszkaniec Hongkongu. – W krajach azjatyckich ludzie zaczynają szaleć na punkcie wszystkiego co stare i europejskie. Jest niesamowity boom, także na stare zegarki.
Leciał do Japonii z trzymiesięcznym postojem w Polsce
Do tej pory Mirosław Irzyk, poza krajami azjatyckimi sprzedał swoje dzieła także do Kanady i USA. A z krajów europejskich najwięcej zegarków od pana Mirosława biorą Niemcy. – Zgłasza się też do mnie dużo lokalnych, polskich kolekcjonerów. Cena zegarka zależy oczywiście od stopnia skomplikowania jego wykonania, od pracochłonności i ceny części. Najdroższy „poszedł” za 5 tys. zł – mówi mężczyzna. Dodaje, że nie ma takiego zegarka, którego repliki nie dałby rady zrobić. Jedynym ograniczeniem są koszty. – Mam taki mechanizm, z którego od lat planuję zrobić zegarek. To zegarek z podwójną sekundą, ale jego odnowa i zrobienie koperty kosztowałoby mnie ok. 7–8 tys. zł.
Do odbiorców zagranicznych zegarki są wysyłane pocztą lotniczą z możliwością śledzenia przesyłki. – Nie zdarzyło się dotąd, by któryś z zegarków się zagubił, ale pamiętam przesyłkę do Japonii, która „szła” pół roku. I co najśmieszniejsze okazało się, że w Polsce ten zegarek przeleżał jakieś trzy miesiące. Przypuszczalnie gdzieś się zapodział w urzędzie celnym – mówi mężczyzna.
Ogromna wiedza i dużo cierpliwości
Pasja zegarmistrzowska wymaga dużo cierpliwości i ogromnej wiedzy. – Robiłem kiedyś zegarek, którego dziś już praktycznie nie da się kupić. Był to jeden z pierwszych zegarków, którego używała Armia Radziecka. Części do niego przez dwa lata szukałem po różnych targach staroci. Kiedy już miałem części zegarek złożyłem w ciągu jednego dnia. Pan Mirosław ciągle szuka informacji o zabytkowych zegarkach, a to wertując stare książki, (ma wszystkie wydane w Polsce dotyczące zegarmistrzostwa) katalogi, korzysta też z doświadczenia starszych kolegów po fachu. I choć skromnie mówi, że o starych zegarkach wie jeszcze niewiele, to jak z rękawa sypie ciekawostkami z dziedziny zegarmistrzostwa. Na przykład: – Rosja od lat 50. do 70. ubiegłego wieku miała zegarki, w których użyto bardzo duże ilości radioaktywnej farby luminescencyjnej. Farby było tak dużo po to, by indeksy w zegarkach były widoczne w nawet bardzo mętnej wodzie. Dopóki nie rozkręciło się grubej obudowy, wszystko było OK., ale współczuję zegarmistrzom z tamtych czasów, którzy musieli te zegarki serwisować. Farba po otwarciu zegarka zamieniała się w pyłek i szkodliwe substancje przez skórę były wchłaniane do organizmu.
Pan Mirosław przyznaje, że przy tej pracy szybko psuje się wzrok. – Sztuczne światło zabija wzrok, dlatego staram się pracować przy świetle dziennym. Czasem proszę o pomoc znajomych zegarmistrzów zlecając im jakąś pracę, bo czasowo nie dałbym rady tego zrobić. Ta pasja daje mi także możliwość kontaktu z ludźmi z innych kultur. A jak na zegarku mam wybitą np. datę 1932 r., albo wiem, że został wyprodukowany tylko w ilości 30 sztuk, w małej manufakturze pod Alpami, to zastanawiam się, jak ci ludzie musieli być mądrzy, że wtedy, bez komputerów, jakichkolwiek pomiarów elektronicznych potrafili zrobić zegarki, które robią parę sekund błędu na dzień.
(abs)
Najnowsze komentarze