Mój zawód: rodzina zastępcza
Tatiana i Jacek Lepczakowie z Rydułtów od 13 lat tworzą rodzinę zastępczą. Obecnie dla siedmiorga dzieci: Patrycji, Łukasza, Przemka, Sandry, Laury, Patryka i Karli. Mają też trójkę dzieci biologicznych. - Dwie córki założyły już własne rodziny, a syn studiuje - mówi pani Tatiana. Jak wygląda ich codzienność, jak dzielą domowe obowiązki? Z jakimi problemami muszą się mierzyć?
Nowiny Wodzisławskie (NW): Pani Tatiano, skąd pomysł, by stworzyć rodzinę zastępczą?
Tatiana Lepczak (TL): Od dzieciństwa to było moje marzenie. Chciałam pomagać dzieciom. Wychowywałam się u moich dziadków i chodziłam do szkoły w Gorzyczkach, razem z dziećmi z tamtejszego Domu Dziecka. Już wtedy obiecywałam sobie, że zrobię wszystko, by dzieci w domach dziecka nie było. Mój mąż „przypiął” się do mojego marzenia. Zanim jednak ostatecznie podjęliśmy się funkcji rodzicielstwa zastępczego, interesowaliśmy się tematem, drążyliśmy, rozmawialiśmy, czytaliśmy artykuły. Poświęciliśmy przygotowaniom naprawdę dużo czasu. Poza tym - co ważne - mieliśmy już na tyle odchowane własne dzieci, by mogły zrozumieć i zaakceptować naszą decyzję. Może zabrzmi to nieco śmiesznie, ale w tamtym czasie zaczął być emitowany serial „Rodzina zastępcza”. Sam serial oczywiście nijak ma się do rodzicielstwa zastępczego, ale dla naszych dzieci był ważny, bo unaoczniał na czym to polega i pozwalał w ogóle zetknąć się z tematem rodziny zastępczej. Sądzę, że miał również swój pozytywny wpływ na spojrzenie przez społeczeństwo na ogół rodzin zastępczych.
NW: Wróćmy do chwili, kiedy w waszym domu pojawiły się pierwsze dzieci. Co się wtedy działo?
TL: To była dwójka rodzeństwa. Myślę, że mieliśmy dużo szczęścia, bo otrzymaliśmy na tyle małe dzieci, że wpisały się one w nasze wyobrażenia o rodzicielstwie zastępczym. To rzeczywiście było tak, jak wyobraża sobie większość z nas, czyli noski przyklejone do szyby, czekanie, aż ktoś przyjdzie, zabierze je z domu dziecka i stworzy nowy dom. Ominęło nas wówczas to, co stało się później, kiedy trafiały do nas starsze dzieci. Bo wtedy sytuacja jest inna.
NW: To znaczy?
TL: Podam przykład. Kiedy okrzepliśmy już jako rodzina zastępcza z dwójką dzieci, odnalazł nas pewien ojciec, którego dziecko zostało zabrane do domu dziecka. Po prostu dowiedział się, że jesteśmy rodziną zastępczą i prosił nas, żebyśmy zajęli się jego dzieckiem, bo chłopcu jest tam strasznie trudno. Więc w ten sposób do naszej rodziny trafił 10-latek. Dziecko w tym wieku jest zupełnie inne, niż dziecko w wieku przedszkolnym. Przychodzi z dużym bagażem trudnych doświadczeń i często złych zachowań.
NW: Zanim jednak porozmawiamy o tych problemach, proszę mi powiedzieć, jak wygląda codzienność w waszej rodzinie?
TL: Wstaję o godz. 7.15. Dzieci same robią sobie śniadanie. Jedzą płatki z mlekiem. To lubią najbardziej. Tak naprawdę co kilka dni zwożę „ciężarówkę” płatków i mleka. Po śniadaniu dzieci wychodzą do szkoły, a ja schodzę do pralni. Ubrania prasuję młodszym dzieciom, starsze robią to samodzielnie. Później zakupy. Nawet, jeśli wybieram sklep obok domu, muszę pojechać do niego autem, bo nie jestem w stanie unieść takich ilości produktów. Po powrocie gotowanie. W tygodniu dla 9 osób, a w weekend dla 10. Ponieważ każdy wraca do domu o różnych godzinach, mniej więcej od godz. 13.00 wydaję obiady i tak przez kilka godzin. Córka sugerowała mi nawet, by to zmienić i zaplanować, że obiad jest dla wszystkich na przykład o godz. 16.00. Tylko proszę sobie wyobrazić, że jak pierwsze dziecko wraca ze szkoły po godz. 12.00, to od razu jest głodne i wszystko mu pięknie pachnie. Więc zostaliśmy przy obecnej formule. W międzyczasie rozmowy czy wspólne odrabianie lekcji z młodszymi dziećmi. Wspólne posiłki mamy w weekendy.
NW: A sprzątanie?
TL: Jest u nas w wysokiej cenie i nie ma z nim najmniejszego problemu. Za czynności na rzecz domu zbiera się plusy, które przekładają się na złotówki kieszonkowego. Oczywiście za utrzymanie porządku w swoich pokojach dzieci plusów nie otrzymują. Ale za sprzątanie łazienek, kuchni, przedpokojów, mycie podłóg czy wyrzucenie śmieci już tak. Komu zależy, by podnieść sobie wartość kieszonkowego, sprząta więcej. Kiedyś wszystkim dzieciom wręczałam jednakowe kieszonkowe, ale efekt był taki, że chłopcy „wozili” się na plecach dziewcząt i niechętnie sprzątali. Teraz tego nie ma. Najważniejsza, jeśli chodzi o codzienne obowiązki, jest konsekwencja. I ustalenie jasnych zasad. Najtrudniej jest rzecz jasna wtedy, gdy w domu zamieszkuje nowe dziecko i próbuje wnieść swoje zasady. To trudny czas, bo musi nauczyć się, że jednak to ja dowodzę, ale tu właśnie konsekwencja powoduje, że tarcia szybciej znikają.
NW: Dopiero od 7 lat jesteście zawodową rodziną zastępczą - co to znaczy?
TL: Początkowo byliśmy niezawodową, czyli w formie wolontariatu. Teraz jest to praca. Jestem gorącą orędowniczką tego, by rodzicielstwo zastępcze miało charakter zawodowy i była to bardzo dojrzała decyzja. Dlaczego? Według obiegowej opinii rodzina zastępcza nie różni się od każdej innej rodziny. A to nieprawda. Rodzina zastępcza musi bowiem pełnić funkcję terapeutyczną. To nie jest tylko kwestia wyciągnięcia ręki i otworzenia serca na dziecko, ale też konieczność zmierzenia się z jego problemami. Rodzic zastępczy musi być świadom, że do jego rodziny wchodzi dziecko z zaburzonego środowiska, które może mieć przyswojone złe drogowskazy, albo więcej - że może nie mieć żadnych drogowskazów. Że miota się w bezradności. Jeśli rodzic nie jest na to przygotowany, to odrzuca takie dziecko, a to nie może się zdarzyć. Każdy problem, który wyniknie, musi być w takiej rodzinie do pokonania, żeby nie zrobić dziecku krzywdy. Moim zdaniem, żeby dobrze pełnić funkcję terapeutyczną, trzeba być dostępnym dla dziecka od rana do wieczora. Nie można tej funkcji spełnić przy okazji czegokolwiek innego. Takiemu dziecku trzeba szczególnie początkowo poświęcić wiele uwagi, żeby najpierw wyłapać, z czym tkwi jego problem, a potem ciągle stać na straży tego, by ten problem miał charakter zanikowy. Jeżeli natomiast matka idzie do pracy, wraca o późnej godzinie i bierze się za obowiązki domowe, nie znajdzie tyle czasu, ile trzeba.
NW: A z jakimi problemami trzeba się zmierzyć?
TL: Kłamstwo. To coś, z czym borykają się rodzice zastępczy. Wiele dzieci trafia do rodzin zastępczych i notorycznie kłamie. Dlaczego? Ponieważ w środowisku, w którym wcześniej żyły, kłamstwo było środkiem przetrwania. Gdyby nie kłamały, na przykład nie dostałyby jeść od sąsiadów. Czasami potrzeba lat, by dziecko zauważyło, że można cieszyć się z prawdy. Ale bywa, że taki moment nigdy nie nadchodzi. Nie wszystkie problemy można pokonać.
NW: Przeczytałam, że aby zostać rodziną zastępczą, należy zapewnić dziecku odpowiednie warunki bytowe i lokalowe, co nie znaczy, że potrzeba dużego domu i dużych zasobów finansowych, bo najważniejsza jest chęć pomocy dzieciom. A jak było w państwa przypadku? Co musieli państwo zmieniać? Przed domem widziałam duży, rodzinny samochód.
TL: Nie ma sztywnych wymogów narzuconych z zewnątrz, ale wiadomo, że jeśli ktoś chce być rodziną zastępczą, a ma 2-pokojowe mieszkanie, to nie spełnia warunków, bo dzieciom trzeba zabezpieczyć lokum, miejsce do spędzania wolnego czasu czy odrabiania lekcji. Oczywiście bez dużego samochodu też można się obyć, ale to niewygodne i uniemożliwia wybranie się gdzieś razem. My do niedawna mieszkaliśmy w mniejszym domu, ale też 8-pokojowym. Kiedy nadarzyła się okazja, by go zmienić na większy, zrobiliśmy to właśnie ze względu na rodzinę zastępczą. W naszym obecnym domu jest układ półpiętrowy, a na każdym poziomie są tylko 2 pomieszczenia. Dzięki temu jest szansa na większą intymność.
NW: Jakie wsparcie otrzymujecie jako rodzina zastępcza?
TL: Na każde dziecko tysiąc złotych na pokrycie kosztów utrzymania tego dziecka. Istnieje potoczne przekonanie, że gdyby rodzinie biologicznej dano takie pieniądze, to też by sobie poradzili. Ale pamiętajmy, że rodzina biologiczna ma obowiązek alimentacyjny wobec swoich dzieci i nie ma żadnego powodu, by ktoś się oburzał na to, że państwo zaspokaja potrzeby dziecka w rodzinie zastępczej w imieniu biologicznych rodziców tego dziecka. Poza tym w przypadku zawodowych rodzin zastępczych, rodzinnych domów dziecka i niezawodowych rodzin zastępczych, które mają więcej niż 3 dzieci, państwo partycypuje w kosztach utrzymaniu domu, czyli wody, prądu czy gazu. Osobiście nie jestem zwolenniczka tego, by nadmiernie gonić za dotacjami, o które możemy się starać, bo w życiu codziennym też tego nie ma. Na przykład nie staraliśmy się o dotację na stworzenie siłowni, a sami zaoszczędziliśmy i dla wszystkich z okazji gwiazdki zostały kupione atlas i ławeczka ćwiczeniowa.
NW: W jaki sposób dzieci zwracają się do rodziców zastępczych?
TL: Proponowana w rodzicielstwie zastępczym forma to ciociu i wujku. Jednakże kierując się dobrem dziecka i jego prawem do posiadania kogoś, do kogo może się zwracać mamo i tato, nie bronię im tego, o ile nie mają kontaktu z rodzicami biologicznymi. To decyzja dzieci. Jedna mówią ciociu i wujku, inne mamo i tato. Raz zdarzyła nam się sytuacja, że jeden z chłopców zaczął zwracać się do nas mamo i tato, ponieważ zwyczajnie nie chciał odstawać od reszty dzieci w szkole. A miał kontakt ze swoimi biologicznymi rodzicami. Więc poprosiłam ich o zrozumienie tej sytuacji, wyjaśniłam, że to na pewno oni, jako rodzice, są na pierwszym miejscu. Wyrazili zgodę. Tak naprawdę to nie jestem ani ciocią ani matką tych dzieci, ale faktycznie pełnię rolę mamy. I jeśli któreś dziecko chce tak się do mnie zwracać, no czuje taką potrzebę, nie mogę i nie chcę tego odmawiać.
NW: Gdyby ktoś z naszych Czytelników zastanawiał się właśnie nad tym, czy zostać rodziną zastępczą, to co by mu Pani poradziła?
TL: Jeśli odnajduje w sobie pokłady zaangażowania, to rodzin zastępczych potrzeba, bo miejsce dziecka jest właśnie w rodzinie. Tylko nie może odbywać się to na poziomie emocjonalności typu „o, jakie słodkie jesteś, wezmę cię na rączki i przytulę”.Tu potrzebna jest mądra miłość. Nie miłość oparta wyłącznie na euforii, bo taka nie wytrzyma prób i doświadczeń związanych z trudnym okresem dojrzewania członków rodziny. I jeszcze jedna kwestia o której nie wspomniałam wcześniej, a którą trzeba sobie uświadomoć. Zwykła rodzina nie musi liczyć się z poglądami osób spoza rodziny. W rodzinie zastępczej trzeba natomiast umieć współpracować z biologicznymi rodzicami dzieci, które do nas trafiają. Może się zdarzyć, że ten kontakt będzie częsty. I trzeba go przyjąć, bo nie wolno odcinać dziecka od korzeni. To, że matka tego dziecka jest na przykład alkoholiczką, nie ma żadnego znaczenia. Często życie w rodzinie zastępczej to życie nadzieją, że wróci się do biologicznej mamy czy taty. Na przykład do nasc w wieku 10 lat trafił chłopiec, który później mieszkał z nami 5 lat. Nagle wrócił do ojca. I od tamtego czasu nie utrzymuje z nami żadnego kontaktu. Rodzice zastępczy powinni zdawać sobie sprawę, że może zdarzyć się tak, że pobyt u nich nie staje się nowym, cudownym życiem dla tego dziecka, ale że to dziecko żyje nadzieją na powrót do swoich rodziców. Sytuacje są naprawdę bardzo różne i na wszystkie trzeba być przygotowanym.
Rozmawiała: Magdalena Kulok
Najnowsze komentarze