środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Było wiele chwil, że chciałem jechać na Majdan

11.03.2014 00:00 red

W mojej miejscowości rodzice powstrzymywali swoje dzieci, żeby nie jechały na Majdan. Ale młodzież odpowiadała: „Mamo, jeśli nie my pojedziemy, to kto? To przecież nasz obowiązek” - mówi Petro Herasym, pochodzący z Ukrainy mieszkaniec Wodzisławia.

WODZISŁAW, RADLIN Petro Herasym urodził się na Ukrainie. Tam spędził dzieciństwo i młodość. - Styczność z językiem polskim miałem od małego. Wychowałem się na polskich bajkach, bo w domu odbierał nam jeden polski kanał telewizyjny - wspomina. Mieszkał w niewielkiej miejscowości w województwie lwowskim, później w samym Lwowie, gdzie najpierw uczył się w liceum sportowym, a później studiował wychowanie fizyczne. Był też nieźle zapowiadającym się piłkarzem. Ale brak perspektyw skłonił go do wyjazdu za granicę, do pracy. - Najpierw do Holandii. Na rok. Ale wróciłem i miesiąc później kolega namówił mnie, a było to w 2000 roku, żebyśmy pojechali do Polski - mówi Petro. Początkowo imał się różnych zajęć. Pracował w lesie i gospodarstwie na Podkarpaciu. Splot wielu zdarzeń sprawił, że podjął decyzję o osiedleniu się w Polsce na stałe. Trafił do Wodzisławia, gdzie obecnie mieszka. Pracuje w radlińskim Zespole Szkół Sportowych jako nauczyciel wychowania fizycznego. Prócz tego jako trener. - Cieszę się, a Polskę traktuję jak drugą ojczyznę. Podoba mi się jako kraj, chociaż Ukraina też jest piękna - podkreśla.

Skorumpowany kraj

Na Ukrainie zostawił najbliższych: matkę, ojca, siostrę, szwagra oraz dwóch ukochanych siostrzeńców. Odwiedza ich, jak tylko może. Nawet 3-4 razy w roku. Ale decyzji o wyjeździe nie żałuje, bo rozczarowanie sytuacją w swoje ojczyźnie było zbyt duże. - Był chaos. Przez długi czas nie było pracy, przemysłu. Faktycznie ciężko. W pewnym momencie wydawało się, że coś zaczyna się zmieniać. Otwierały się małe przedsiębiorstwa, lokale, stacje benzynowe, ale to było złudne - podkreśla. Na dowód przytacza sytuację sprzęt kilku miesięcy. - Ukraina jest skorumpowanym krajem. Mój kolega prowadzi mały sklepik na wsi. Pod koniec roku przyjechali do niego panowie po haracz. Zaczął ich prosić, żeby mu zmienili termin. Nie miał pieniędzy, bo akurat zapłacił podatki i kupił towar. Na co oni: „Kiedy zapłaciłeś? My to sprawdzimy”. I w komputerze sprawdzili, bo zwyczajnie mieli dostęp do takich danych. Tam jest wszystko powiązane - kręci z niedowierzaniem głową.

Ludzie stracili wiarę

Petro dodaje, że tu nie chodzi o to, że Polska jest przez niektórych Ukraińców postrzegana jako kraina mlekiem i miodem płynącą. - Ale w Polsce jest inaczej. Wystarczy przejść przez przejście graniczne na polską stronę, żeby zobaczyć, że może być normalnie. W małym miasteczku przystrzyżone trawniki, przejezdna droga, chodniki, pomalowane szkoły z boiskami. A po naszej stronie jak zbudowali rondo, to prowadzą do niego drogi gorsze niż poligonowe. Ile Ukraina może czekać na to, aż będzie lepiej? To czekanie nie ma już sensu. Ludzie stracili wiarę - tłumaczy Petro.

Zaczęli strzelać. To był szok

Wielu Ukraińców lepszego jutra upatrywało w integracji z Unią Europejską. Niepodpisanie umowy stowarzyszeniowej pod koniec ubiegłego roku było bezpośrednią przyczyną wybuchu protestów w Kijowie i utworzenia Euromajdanu. - Na Majdanie byli prości ludzie, nie wyszkoleni, nie należący do żadnej partii, starzy, młodzi. W mojej miejscowości rodzice powstrzymywali swoje dzieci, żeby nie jechały do Kijowa. Ale młodzież odpowiadała: „Mamo, jeśli nie pojedziemy, to kto? To przecież nasz obowiązek”. I to była młodzież z dobrych domów, nawet ta ułożona, spokojna. Nie spodziewałbym się, że będą chcieli jechać. Kto nie mógł uczestniczyć w wydarzeniach na Majdanie, angażował się inaczej. W miejscowościach była zbiórka ciepłej odzieży, żywności i pieniędzy - wylicza. I mówi dalej: - Chłopak z mojego województwa nie wrócił żywy. Został postrzelony. Trafiono go nabojem, jakich używają jednostki specjalne na przykład do wybijania zamków. Do końca chyba nikt nie spodziewał się tego, że zaczną strzelać. To był szok - podkreśla.

Petro z przekazów znajomych wie także, że areną wielkich wydarzeń były także inne miasta niż Kijów. - Ludzie dniami i nocami blokowali bramy jednostek wojskowych, bo były nieoficjalne informacje, że na Majdan zostanie wezwane wojsko. Matki i babki na tych barykadach mówiły synom i wnukom, że ich nie puszczą. Ci synowie pisali do nich tajne wiadomości, żeby stały tam bez przerwy, bo wtedy oni nie przejadą - opowiada wodzisławianin.

Majdan to nie banderowcy

Wodzisławianin odnosi się także do komentarzy, które dało się słyszeć również w Polsce, że Majanem rządzili banderowcy. - To nieprawda. Owszem, może i byli, ale Majdan to był przekrój społeczny Ukrainy - zaznacza Petro. Na bazie tego, co mówili mu przyjaciele z Ukrainy, komentuje także zachowanie berkutu, czyli wyspecjalizowanej jednostki ukraińskiej milicji. - Znajomy emerytowany pułkownik powiedział mi, że za 10 godzin stania berkutowcy dostawali 500 dolarów dziennie. Ci wyżsi rangą jeszcze więcej. Było mnóstwo prowokacji. Berkutowcy podchodzili do uczestników Majdanu, jakby chcieli zaatakować, i odstępowali. To powodowało, że na Majdanie coraz bardziej się zbroili, bo zwyczajnie się bali. To nie były żarty. Co przerażające, podczas jednego z przekazów telewizyjnych na żywo dziennikarz z Białorusi, z telewizji Biełsat, wśród berkutowców rozpoznał uczestników wydarzeń z Mińska, Białorusinów. Były więc wojska zagraniczne. A tzw. tituszki, czyli prowokatorzy z kryminalną przeszłością na usługach władz, którzy za pieniądze nakręcali konflikt? Do dziś to temat tabu - mówi Petro.

W kontekście tragicznych wydarzeń na Ukrainie Petro chwali postawę Polski, która, jak określa, „zrobiła najwięcej”. - Ludzie nie spodziewali się aż takiego zaangażowania. To cieszy - podkreśla. Dodaje jednak, że on sam spotkał się w Polsce z komentarzami, że „na Majdanie kilku było porządnych, a reszta to bandyci. I że teraz przez Majdan Putin nie chce polskiego mięsa”. - To przykre - zaznacza.

To była męczarnia

Sam oglądając przekazy telewizyjne i internetowe nie mógł spokojnie wysiedzieć. - Niech mi pani uwierzy, to nie było proste patrzeć na to wszystko z ciepłego fotela w ładnym mieście, mając pracę i pewne jutro. Było wiele chwil, że chciałem to wszystko rzucić i jechać na Majdan. Rozum mieszał się z emocjami. To była męczarnia. Czasami czułem się jak tchórz - przyznaje. Wierzy jednak, że najgorsze za Ukrainą, że nowe władze bądą powoli wprowadzać zmiany na lepsze, a Ukraina będzie trwać w takim kształcie, jak do tej pory, bez podziałów. 

Magdalena Sołtys

  • Numer: 10 (695)
  • Data wydania: 11.03.14