U nas codziennie są Walentynki
Gabriela i Andrzej Strączkowie z Czyżowic przeżyli ze sobą 25 lat. Opowiadają czym jest dla nich miłość, małżeństwo, rodzina i wychowanie 7 dzieci.
Oboje są z Czyżowic. Śmieją się jednak, że jedno z nich mieszkało dawniej na obrzeżach, a drugie w centrum wioski. Gabriela i Andrzej Strączkowie poznali się jako nastolatkowie na oazie. Wtedy byli dla siebie po prostu kolegami. Kiedyś pani Gabriela, jako animatorka oazowa radziła dziewczynom, by modliły się o dobrego męża. Andrzej słysząc to zakpił: „no, żeby w tym wieku myśleć o takich sprawach?”. Nie przypuszczali wtedy, że za kilka lat razem stworzą rodzinę.
Sen o niebieskookim
Gabrysia była wtedy zakochana w pewnym chłopaku. Okazało się jednak, że jego powołaniem jest kapłaństwo. Kiedy dziewczyna została sama, to właśnie Andrzej dodawał jej otuchy po rozstaniu. A na mikołajki na klamce drzwi jej domu zawiesił paczuszkę z taśmą magnetofonową, zawierającą jej ulubione kawałki z muzyką. – Domyślałam się, że to od niego – mówi kobieta. – Ale pewności nie miałam. Następnego dnia Andrzej zjawił się u mnie w domu i od tej pory zaczęliśmy się spotykać.
Spotkania i długie rozmowy uświadomiły im, że podobnie patrzą na życie, że oboje marzą o dużej rodzinie. No i podobali się sobie. – Jako nastolatka miałam kiedyś sen, że stoję nad morzem z chłopakiem i on ma takie zachwycające, niebieskie oczy jak to morze – śmieje się Gabrysia. – A Andrzej właśnie takie ma. Ale tak poważnie, to był ten chłopak. Wiedziałam, że ma bogate wnętrze, widzi dalej niż inni, nie myśli tylko o przyziemnych sprawach, a ja właśnie tego oczekiwałam od drugiej połówki. No i zależało mi, by kochał Pana Boga. Andrzej to wszystko miał.
Po czwartym dziecku przestali się bać życia
A co Andrzej widział w Gabrysi? – Cała mi się podobała – odpowiada. – Była bardzo atrakcyjna, tak jak zresztą i dziś. Miała w sobie treść, nie fascynował ją blichtr, była sobą.
Po roku znajomości Andrzej się oświadczył, a za kolejny rok wzięli ślub. Ona miała wtedy 23, on 21 lat. Wkrótce urodziła im się pierwsza córka – Maria, dziś 24-letnia studentka germanistyki. Potem na świat przyszły kolejne dzieci: Madzia, Sara, Beniamin, Estera, Noemi i 7-letnia dziś Anastazja. – Po czwartym dziecku przestaliśmy się bać życia – wspomina mężczyzna. – Na początku wychowaniem dzieci zajęła się żona, ja uczyłem się, jak być tatą. Dopiero przy drugiej córce bardziej okrzepłem.
Gabrysia mówi, że ojcostwo bardzo otworzyło męża. – Wcześniej był zamknięty w sobie, nieraz na siłę musiałam ciągnąć go za język. Trudno było mu okazywać uczucia.
Dzieci, obecność ojca przy ich narodzinach niesamowicie zbliżyła całą rodzinę. – Pamiętam jak urodziła się Sara (dziś 18-letnia licealistka ucząca się w szkole w Łodzi). Na rękach położnej płakała, kiedy jednak ja ją przytuliłem, uspokoiła się. Poznała mnie. Dla mnie było to niezwykłe uczucie – mówi mężczyzna.
Telewizor za okno
Dla ich rodziny, małżeństwa przełomowym okazał się dzień, w którym „wyrzucili” z domu telewizor. – Jak każde młode małżeństwo meblowaliśmy mieszkanie, powielaliśmy styl życia innych – mówi Gabrysia. – Ale czuliśmy, że coraz bardziej zaczynamy żyć obok siebie. Zdarzało się, że Andrzej nawet jadł przed telewizorem, nie było go dla dzieci. Oboje tęskniliśmy za ciepłym, bezpiecznym domem, ale wiadomo, życie to nie sielanka. We znaki dawało nam się zmęczenie, nocne wstawanie do dzieci, nasze oczekiwania się rozmijały. Nie chcieliśmy tak żyć, więc pierwsze co zrobiliśmy, to pozbyliśmy się telewizora.
W meblościance po odbiorniku została wielka dziura, ale co dalej? Zaczęli wspólnie czytać książki: o tym jak kochać dzieci, jak budować rodzinę. Łatwo nie było, bo trzeba było zacząć mówić o swoich uczuciach. Ale z czasem widzieli, że rodzina „mężnieje”, dzieci mają rodziców tylko dla siebie. Był czas na zabawy, czytanie książek, muzykowanie, po prostu na bycie razem. Znalazł się czas na wspólne kolacje przy świecach. Łatwiej przychodziło rozmawiać o trudnych sprawach.
Auto do kasacji
Dla Andrzeja najtrudniejszym momentem życia małżeńskiego był dzień, kiedy dowiedział się, że Gabrysia jest w ciąży z szóstym dzieckiem. Trudno mu było się z tym pogodzić, bo wiedział, jak żona źle czuła się w poprzedniej ciąży, widział jak była słaba. I wtedy zdarzyło się coś, co całkowicie go odmieniło. Wypadek. Czołowe zderzenie, auto do kasacji. Na szczęście małżonkowie odnieśli tylko niegroźne złamania. – Kiedy karetka zabierała Gabrysię do szpitala powiedziałem: „Panie Boże, dobra. Zgadzam się na to dziecko” – wspomina Andrzej. – Wtedy wiedziałem już, że muszę zdać ten egzamin i pogodzić się z tym, że jako człowiek nie mam na wszystko patentu.
Małżeństwo to nie high live
Dziś państwo Strączkowie, którzy w sierpniu będą obchodzić 25. rocznicę ślubu, cieszą się sobą, siódemką dzieci i bezpiecznym domem, który udało im się stworzyć. Mówią, że najważniejsze, to zostawić swoje lęki i oddać siebie innym. – Małżeństwo to nie jest high live, beztroskie i łatwe życie – mówią. – Wiemy, co to nieprzespane noce, miesiące spędzone przy dzieciach w szpitalu, strach o ich życie. Ale to z rodziny, małżeństwa płynie nasza wewnętrzna radość.
A co z walentynkami? Obchodzicie je? – pytam. – My codziennie mamy walentynki – śmieją się państwo Strączkowie. – Na co dzień okazujemy sobie miłość, czułość. I z tego czerpią też nasze dzieci. Na przykład jedna z córek zostawiła nam ostatnio na poduszce lizak z napisem „Kocham cię!”.
W trakcie naszej rozmowy Andrzej gdzieś wychodzi. Po krótkiej chwili pojawia się z obrazem, na którym pod romantycznym wierszem ręcznie dopisał słowa: „Gabi, życie z Tobą jest cudowne, dzięki za te 25 lat. Kocham Cię!”. – Już dawno miałem dać to żonie, ale pani tak pyta o te Walentynki, no to się zmobilizowałem – uśmiecha się mężczyzna. – Widzi pani jak miłość zmienia. Kiedyś prędzej spaliłbym się ze wstydu, niż napisał coś takiego żonie.
Anna Burda-Szostek
Najnowsze komentarze