Sobota, 30 listopada 2024

imieniny: Andrzeja, Justyny, Konstantego

RSS

Detektyw z Jastrzębia oskarża rzeźnika z Zawady o nielegalne pozbywanie się opadów rzeźniczych

23.10.2012 00:00 red

POWIAT.  Znany detektyw wykrył składowisko zwierzęcych odpadów i zapowiada kolejne odkrycia

2 października w Grabówce doszło do odkrycia składowiska odpadów poubojowych. Części kostne, zwierzęce głowy z rogami zakopane były na działce, wchodzącej przed laty w skład Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Obecnie właścicielem terenu jest miejscowy producent mięsa. Z odkrytymi szczątkami  nie ma jednak nic wspólnego.

Ukryte w ziemi odpady odkrył prywatny detektyw Jerzy Godlewski. Stan odpadów, ich rozkład sugeruje, że ktoś zakopał je w tym miejscu wiele lat temu. Detektyw nie ma wątpliwości co do tego, czyja to sprawka. – Mam dowody na to, że to Tadeusz K., właściciel dawnego Zakładu Rzeźniczego w Zawadzie – mówi Godlewski. Rzeźnik, o którym mówi detektyw do zeszłego roku był dzierżawcą terenu, na którym znalezione zostały odpady. Dzierżawił ją od Agencji Rynku Rolnego. Twierdzi jednak, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. – Wywoziłem tam jedynie gnój, resztki z żołądków i jelit wymieszanych ze słomą. To było rozwożone po polach jako nawóz. Przecież to nic takiego. Ale żadnych innych odpadów, a tym bardziej głów w ziemi nie zakopywałem. Ten człowiek próbował wyłudzić ode mnie 450 tys. zł. A że się nie dałem to obiecał, że mnie zniszczy – mówi Tadeusz K.  Mimo, że uważa się za niewinnego, prosi by nie publikować jego nazwiska. – Nie chcę rozgłosu – ucina.

Pobrali próbki do badań

Godlewski poinformował o dokonanym przez siebie odkryciu w Grabówce służby sanitarne, policję, prokuraturę. Na miejsce zaprosił też reporterów TVN. Wezwani zostali również inspektorzy Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska w Katowicach. – Trudno powiedzieć co to były za odpady, czy akurat z uboju  zwierząt. Pobraliśmy próbki do badań. Wyniki będą za około dwa tygodnie. Więcej na ten temat w tym momencie trudno dywagować – mówi Małgorzata Zielonka, rzecznik prasowy WIOŚ w Katowicach.  Na razie odpady na zlecenie Urzędu Gminy w Lubomi zostały przysypane chloraminą i na powrót zakopane. – Wykonaliśmy to na zlecenie i pod nadzorem sanepidu – mówi Maria Fibic, zastępca wójta Lubomi. Jej zdaniem trudno ocenić jak długo w ziemi mogły leżeć odpady. Ale przypomina, że w przeszłości znajdowała się tam bukaciarnia PGR, w której prowadzona była hodowla bydła rzeźnego. – Według mnie trudno ocenić, czy te odpady zostały tam zakopane 20 czy 10 lat temu. Może próbki pozwolą to ustalić – zastanawia się Fibic.

Jak doszło do odkrycia?

Jerzy Godlewski to jeden z najbardziej znanych polskich detektywów. Mieszka w Jastrzębiu. W Hamburgu prowadzi Biuro Śledcze JAG (agencja detektywistyczna). Do 2000 roku był tajnym agentem niemieckiej policji. Pod koniec lat 90. przekazał generałowi Markowi Papale, szefowi polskiej policji tajne materiały, dotyczące polskiego półświatka. Godlewski zajmuje się głośnymi sprawami, m.in. próbuje wyjaśnić tajemnicę zaginięcia Krzysztofa Olewnika. Od ponad roku na zlecenie trzech byłych wspólników Tadeusza K. pracuje nad sprawą przedsiębiorcy z Rogowa.

Tadeusz K. jest właścicielem zakładu rzeźniczego w Zawadzie. Dawniej miał tam jeszcze jedną rzeźnię, którą prowadził w ramach spółki. I to od tej spółki zaczęła się cała sprawa. A ściślej od rozliczeń między – z jednej strony trzema mniejszościowymi, a z drugiej strony większościowym udziałowcem spółki, którym był K. Dwa lata temu spółka została sprzedana, zmieniła nazwę a także profil działalności. Godlewski twierdzi, że przy sprzedaży jego mocodawcy zostali oszukani i za transakcję nie dostali ani złotówki, chociaż każdy z nich zainwestował w spółkę po 150 tys. zł. Tadeusz K. sprawę widzi inaczej. Twierdzi, że sam został oszukany przez wspólników i spółkę musiał sprzedać, by pokryć narobione przez nich długi. Obie strony zaznaczają, że posiadają dowody na poparcie swoich tez. Cała sprawa jest na tyle rozległa, że mogłaby posłużyć na odrębny artykuł. W każdym razie Godlewski twierdzi, że właśnie przy badaniu tej sprawy miał wpaść na trop nielegalnego pozbywania się odpadów z uboju rzeźnego bydła. – Brakowało mi dokumentów, świadczących o utylizacji odpadów. Takiej dokumentacji w ogóle nie było – twierdzi. Zaprzecza, by o nielegalnym wywozie dowiedział się od wspólników właściciela rzeźni. – Oni o tym procederze nic nie wiedzieli – ucina.

Detektyw pewny swego, rzeźnik zaprzecza

Detektyw twierdzi, że ma dowody na to, iż odpady składowane były nie tylko w Grabówce, ale w wielu innych miejscach. – K. przez wiele lat działał w dwóch zakładach rzeźniczych. Przez ten czas niczego nie utylizował. Wszystko wywalał do ziemi, w wielu różnych miejscach. To były niebezpieczne odpady, bydlęce mózgi, rdzenie. Mam dowody na to, że ten proceder trwał kilkanaście lat, również w czasie gdy mieliśmy epidemię choroby wściekłych krów. Doszło do potężnego skażenia. Konieczne będą ewakuacje – mówi Godlewski.

Tadeusz K. oskarżenia te nazywa pomówieniami. – Wszystkie tego typu odpady wywoziłem do Bacutilu (Towarzystwo Przemysłowo-Handlowe, zajmujące się utylizacją zwierzęcych odpadów – przyp. red.) – odpowiada. Skąd zatem w ziemi, którą dzierżawił przez wiele lat znalazły się szczątki? – To ogromny teren, nieogrodzony, na który przez wiele lat wielu ludzi różne rzeczy zwoziło. Ja nawet miałem sprawę z tytułu tego, że znaleziono tam odpady żywnościowe, chociaż sam z tym nie miałem nic wspólnego – mówi K. Akurat w tej ostatniej sprawie są wątpliwości. – Nasz pracownik widział na pozostawionych tam odpadach znaczki świadczące, że pochodzą one od tego rzeźnika.  Na tej podstawie wydaliśmy też decyzję, nakazującą mu utylizację odpadów. Wiemy też, że został ukarany za to mandatem – mówi Fibic.

To pies doprowadził bez pudła?

Tamte odpady leżały na wierzchu, przykryte były jedynie śniegiem. Stosunkowo łatwo je było znaleźć. Odpady znalezione na początku października były zakopane w środku rozległego terenu o powierzchni kilkudziesięciu hektarów, zarośniętego chaszczami i drzewami. Nie ma szans, by postronna osoba, która dobrze nie zna terenu, trafiła tu bez konkretnych wskazań. Jak w takim razie Godlewski trafił bez pudła w miejsce zakopanych w ziemi odpadów? Detektyw zaprzecza by ktokolwiek mu je wskazywał. – Wytypowałem je na podstawie map satelitarnych. A konkretne miejsce wskazał mi wyszkolony pies tropiący – wyjaśnia detektyw. To niezwykle brawurowe wytłumaczenie, w które trudno uwierzyć. Nawet miejscowi zachodzą w głowę, jak detektyw trafił tu bez pudła. Sami zaznaczają, że o niczym nie mieli pojęcia. – To miejsce leży na uboczu. Nie przypominam sobie, by jakiś mieszkaniec mówił mi cokolwiek o podejrzanych transportach. Ale na ten teren można było wjechać również polnymi drogami – mówi Gabriela Świerzy, sołtyska Grabówki.

Co dalej?

– Jeśli badania potwierdzą, że istniało zagrożenie epidemiologiczne, rozpoczniemy postępowanie w tej sprawie – mówi podkomisarz Marta Czajkowska, rzecznik prasowy wodzisławskiej policji. Wtedy też gmina będzie musiała rozpocząć procedurę, zmierzającą do usunięcia odpadów.

– Najpewniej skończy się na tym, że sami będziemy musieli to usunąć i za to zapłacić – uważa Maria Fibic.

– To dopiero czubek góry lodowej. Będę ujawniał kolejne miejsca – zapewnia Jerzy Godlewski.

Z kolei Tadeusz K. zapowiada, że sprawa znajdzie swój finał w sądzie. – Ten człowiek publicznie mnie oskarża. Tak tego nie zostawię – mówi twardo.

Artur Marcisz

  • Numer: 43 (624)
  • Data wydania: 23.10.12