środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Staramy się stworzyć dzieciom normalny dom

16.10.2012 00:00 red

O funkcjonowaniu domu dziecka, o radościach i trudach życia i pracy w takiej placówce rozmawiamy z Joanną Kasendrą, dyrektorem Powiatowego Domu Dziecka w Gorzyczkach i jej zastępcą Wojciechem Niemcem

– Artur Marcisz: Sporo się u was w ostatnich latach pozmieniało. Budynek, w którym znajduje się dom dziecka jest całkowicie odnowiony, odnowione są pokoje wychowanków.

– Joanna Kasendra: Mamy wielu sponsorów, osób których my nazywamy przyjaciółmi domu. Przekazują nam środki na konkretny cel, na przykład na wyposażenie pokoi, na wyjazdy dzieci na obozy czy na kolonie. Niedawno cały dom został wymalowany farbą, którą otrzymaliśmy od jednego z naszych sponsorów. Dzieci mogły wybrać kolory, w których zostały pomalowane ich pokoje. Same je sobie urządzały. Dzięki takim przyjaciołom nasz dom staje się bardziej ciepły, robi się taki bardziej, powiedziałabym, domowy.

– Wasza placówka ma kilku znanych przyjaciół.

– J.K.: Kilka dni temu byliśmy na benefisie Mariana Dziędziela  w Krakowie. Byliśmy podopiecznymi tego benefisu. A wszystko zaczęło się od tego, że w kwietniu odwiedził nas Dariusz Domański, autor książki o Marianie Dziędzielu, który w Gołkowicach zbierał materiały do swojego opracowania. Przyjechał wraz ze swoimi znajomymi. Wśród nich była nasza wychowanka, która chciała nas odwiedzić. I w ten sposób rozpoczęła się nasza znajomość. Wiemy również, że Marian Dziędziel planuje przyjechać do nas jeszcze w tym roku.

– Wojciech Niemiec:
Ciągle też mamy kontakt z zespołem Zakopower, który odwiedził nas na początku roku przy okazji swojego koncertu w Wodzisławiu. Wiedzieliśmy o tym koncercie, dwa tygodnie wcześniej zadzwoniliśmy do zespołu i ku naszemu zaskoczeniu powiedzieli, że nas odwiedzą. Okazało się, że nie była to jednorazowa akcja. Sebastian (lider zespołu – przyp. red.) cały czas utrzymuje z nami kontakt poprzez nasz profil na Facebook’u i obiecuje, że jak będą mieć koncert w pobliżu to znów nas odwiedzą.

– Ilu macie podopiecznych?

– W.N.: Mamy 42 wychowanków, w wieku od 10 do 18 lat. Młodsi mieszkają w Gorzyczkach, starsze w mieszkaniach w Wodzisławiu przy ulicy Wałowej, gdzie przygotowują się do samodzielnego życia, do gospodarowania na własny rachunek. Wśród naszych podopiecznych tylko jedno dziecko jest sierotą, tzn. nie ma rodziców. Pozostałe to sieroty społeczne, czyli dzieci, które mają rodziców, ale z różnych względów nie mogą przebywać pod ich opieką.

– No właśnie. Domy dziecka kojarzą się jeszcze ludziom  jako placówki dla dzieci bez rodziców. U was najmłodsze dziecko ma 10 lat. Czemu nie ma młodszych?

– W.N.: Powiat wodzisławski dobrze rozwiązał kwestie opieki nad dziećmi pozbawionymi opieki. Zdecydowana większość dzieci trafia do rodzin zastępczych. Te, dla których  nie można znaleźć rodzin zastępczych, a z reguły są to dzieci starsze albo liczne rodzeństwa, znajdują dom u nas.

– Czy można uznać, że dzieci trafiają do was na okres, nazwijmy to, przejściowy?

– W.N.: Chcielibyśmy bardzo żeby tak było. Żeby był to okres przejściowy dla dziecka do czasu uregulowania jego sytuacji prawnej, a następnie by to dziecko mogło trafić do rodziny zastępczej, albo adopcyjnej, bądź też do rodzinnego domu, jeśli poprawiła się tam sytuacja.

– J.K.: To byłoby idealne rozwiązanie, ale niestety nie zawsze tak jest.  Rzadko zdarza się, żeby  to mogła  być rodzina biologiczna, gdyż jej rekonstrukcja jest sprawą niezwykle trudną i długotrwałą. Jednak rolę rodziny  z powodzeniem może przejąć odpowiednio przygotowana rodzina adopcyjna lub zastępcza.  U nas przebywają z reguły dzieci starsze, którym ze względu na wiek trudniej jest znaleźć taką rodzinę.

– Kiedy trafia do was dziecko to pewnie jest to efektem jakichś dramatycznych sytuacji.

– J.K.: W skrajnych przypadkach przywozi je policja, ale tylko wtedy, kiedy pozostawienie dziecka w rodzinie wiązałoby się z bezpośrednim zagrożeniem jego życia. W takiej sytuacji dziecko zostaje zabierane natychmiast i jeżeli ukończyło 10 lat, to zazwyczaj trafia do nas.(dzieci do 10 roku życia trafiają do rodziny zastępczej o charakterze pogotowia rodzinnego). Zdarzyły się nam dwie takie sytuacje w ciągu ostatnich 10 miesięcy Natomiast większość naszych dzieci trafiła do nas wtedy, kiedy wyczerpane zostały inne możliwości pracy z rodziną. Często się zdarza tak, że najpierw rodzina trafia pod opiekę pracownika socjalnego z gminy z której pochodzi, następnie z rodziną pracuje kurator,  jest jeszcze asystent rodziny. Taka rodzina otoczona jest opieką z każdej strony. Dopiero, kiedy nie widać poprawy, jest wydawane postanowienie sądu o umieszczeniu dziecka albo w rodzinie zastępczej, albo w domu dziecka.

– W.N.: Ta rodzina, w której jest kurator doskonale wie co może się stać i wie co musi zrobić, by nie doszło do takiego scenariusza. A nawet kiedy już dochodzi do odebrania dziecka, stale staramy się utrzymywać kontakt z tą rodziną. Nasi pracownicy socjalni pracują z tą rodziną, by zaczęła ona funkcjonować i by dziecko mogło do niej wrócić. Często jednak przeszkodą jest alkohol. Zerwanie z nałogiem to pierwszy warunek, by rodzina mogła starać się o powrót dziecka.

– J.K.:  Zdarzały nam się przypadki, że odebranie dziecka było szokiem, który powodował, że rodzice zrywali z nałogiem. Regułą jest jednak, że jeśli rodzice w ciągu pierwszych kilku miesięcy od odebrania dziecka nie zaczną robić czegoś w kierunku zmiany swojej postawy to wtedy trudno liczyć, że sytuacja tej rodziny się poprawi i dziecko będzie mogło do niej wrócić.

– W takiej placówce pewnie nie udaje się uniknąć trudnych sytuacji.

– J.K.: Dzieci trafiają do nas z ogromnym bagażem doświadczeń. Tak naprawdę niejeden dorosły nie przeżył w całym życiu tyle co one. Są to dzieci w różnym wieku, często trudne, nieufne, zaniedbane edukacyjne. Dzieci przeżyły już dużo złego, znają groźny wrogi świat. Dlatego też często ich zachowanie cechuje się agresją, wycofaniem, obcością, zdarza się, że dzieci mają kłopoty z prawem.

– I co wtedy?

– J.K.: Stosujemy zintensyfikowane oddziaływania wychowawcze i terapeutyczne w celu  eliminowania nagannych zachowań. Dzieci uczestniczą w zajęciach grupowych organizowanych przez pedagoga i psychologa, gdzie tematyka zajęć  rozwija umiejętności radzenia sobie z agresją, przemocą oraz z napięciami pojawiającymi się w sytuacjach trudnych. Dzieci poznają granice swojego zachowania poprzez wskazywanie im jakie zachowania są przez dorosłego akceptowane a jakie nie. Pożądane zachowania są nagradzane, a za nieprzestrzeganie zasad dziecko ponosi konsekwencje. 

– Czy w jakiś sposób monitorujecie losy tych, którzy muszą opuścić mury domu dziecka? Jak układa się ich życie? Wychodzą na prostą, czy dzielą los swoich rodziców?

– W.N.: Generalnie wychowankowie mogą u nas mieszkać do 18. roku życia, albo do ukończenia 25. roku życia, w przypadku kontynuowania nauki. Wygląda to różnie. Zdarza się, że wracają do domu rodzinnego, zdarza się, że otrzymują mieszkanie z gminy, z której pochodzą. Czasem wyjeżdżają za granicę. Z niektórymi utrzymujemy kontakt, jeśli tego chcą. Chwalą się swoimi sukcesami, czasem dzwonią po poradę. Niedawno mieliśmy dwóch maturzystów, zachęcaliśmy ich do kontynuowania nauki na studiach. Na razie zdecydowali, że odłożą to o rok. My możemy namawiać, ale decyzja należy do nich, są pełnoletni.

– J.K.:  Nasi wychowankowie, którzy zbliżają się do pełnoletności mają świadomość tego, że jeśli się nie uczą, to będą musieli opuścić mury domu dziecka. My staramy się ich na ten moment przygotować, podpowiadać, wspierać ich, pokazać jak to ich życie może wyglądać. Przygotowujemy ich do życia w dorosłości. Po to chociażby od pewnego wieku mieszkają w mieszkaniach w Wodzisławiu Śląskim, gdzie starają się samodzielnie gospodarować.

– Zdarzają się w ogóle sytuacje, że wychowanek zyskuje pełnoletniość, ale chce się uczyć i u was zostaje?

– W.N. W naszym domu mieszka chłopak, który skończył już 18 lat i uczy się w Radlinie zawodu górnika. Jesteśmy przekonani, że skończy szkołę, znajdzie pracę na kopalni, znajdzie mieszkanie. Patrzymy na jego drogę życiową bardzo optymistycznie.

– A jak wygląda życie waszych wychowanków w domu dziecka?

– J.K.: Staramy się, by wyglądało trochę jak w normalnym domu.  Czyli dzieci chodzą do szkół w Gorzyczkach i Gorzycach. Po przyjściu ze szkoły  jedzą obiad, mają chwilę odpoczynku, a następnie do godz. 16.30 odrabiają zadania domowe. Potem jest czas wolny, w którym mogą rozwijać swoje zainteresowaniu, prowadzone są zajęcia komputerowe, kulinarne, taneczne, sportowe. Po kolacji dzieci uczestniczą w spotkaniu, które nazywają  społecznością. Przy wielkim stole zasiadają razem i opowiadają o swoim dniu, o swoich troskach, sukcesach, planach na kolejny dzień. Na początku było to dla nich trudne, teraz same domagają się tych spotkań.

– W.N.: Poza tym staramy się wychodzić naprzeciw pasjom naszych wychowanków. Są chłopcy, którzy jeżdżą na treningi piłkarskie, jest dziewczyna, która marzyła o tym, by chodzić na trening sztuk walki, marzenie się spełniło. Jest to dla nas spory problem ze względów organizacyjnych, chociażby dotyczących komunikacji z miastem, ale staramy się to jakoś organizować.

– Dzieciaki mogą wychodzić za mury waszej placówki?

– W.N.: My nie mamy murów, nie mamy krat. Staramy się, by nasze dzieciaki miały swoich znajomych, przyjaciół, by odwiedzali ich w domach lub zapraszali kolegów do nas, np. przy okazji urodzin. Chodzi o to, żeby  nasze dzieci normalnie funkcjonowały w swojej grupie rówieśniczej.

– Dziękuję za rozmowę.

  • Numer: 42 (623)
  • Data wydania: 16.10.12