środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

PIJĘ PIWO, KTÓRE KTOŚ MI NAWARZYŁ

09.10.2012 00:00 red

O ostatnich doniesieniach medialnych, śledztwie prokuratury oraz przyszłości raciborskiego browaru, z jego właścicielem Jerzym Łazarczykiem rozmawia Adrian Czarnota.

– Adrian Czarnota: Do tej pory nie zabierał pan głosu w mediach, a zawsze chciałem spytać – jest pan piwoszem?

– Jerzy Łazarczyk:
Bo do tej pory nie widziałem takiej potrzeby. Nie, nie jestem jakimś wielkim miłośnikiem piwa. Czasem się napiję, ale wielkim piwoszem mnie chyba nie można nazwać. Lubię moją pracę, bardziej jako wyzwanie biznesowe i w tym sensie jest moją pasją.

– Jak więc nie - piwosz może produkować piwo?

– Okazuje się, że może, ale nie sam. Wystarczy w jednym miejscu zebrać odpowiednich ludzi. Takich z wiedzą, doświadczeniem i dobrym smakiem. Mi się to udało. Choć w ostatnich dniach zamiast produkcją piwa są zajęci odbieraniem telefonów od naszych klientów  i tłumaczeniem, że się nie zamykamy.

– Mówi pan o ostatnich doniesieniach medialnych, dotyczących tego, jakoby CBŚ miało zabezpieczyć wasz browar?

– Dokładnie, miejscowy portal internetowy przepisał jakieś bzdury z innych mediów, sugerując, że mój zakład w ostatnich dniach miał zostać zabezpieczony przez Centralne Biuro Śledcze.

– A nie został?

– No właśnie nie. Wpis w księgach wieczystych, na który się powołuje autor pochodzi z 2010 roku. W tej sprawie nic nowego w ostatnich tygodniach, czy nawet miesiącach się nie wydarzyło. Normalnie pracujemy. Jednak nie mogę sobie pozwolić jako pracodawca na podawanie takich informacji. Wchodzę do zakładu a tam wystraszona załoga pyta: „Szefie, co z nami będzie”. Oni mają swoje rodziny na utrzymaniu, a pisanie takich nierzetelnych i wyssanych z palca bzdur zwyczajnie szkodzi naszej spółce. Zaniepokojeni są również nasi kontrahenci. Obecnie z prawnikami analizujemy straty na jakie nas to mogło narazić bądź naraziło i nie wykluczamy dochodzenia swoich roszczeń na drodze cywilnej.

– To wynik burzliwej przeszłości zakładu. Jak w tym powiedzeniu o nawarzonym piwie.

– Tak, ale wie pan, ten zakład kiedy wreszcie zaczął przynosić zyski pochłania większość mojego czasu. Ja tu jestem na miejscu w Raciborzu całymi dniami i rzetelny dziennikarz powinien przyjść i spytać mnie jak jest. Tak jak pan dziś. Ja mam świadomość, że pewne sprawy będą się za mną ciągnąć bez względu na moją winę, jednak mam odwagę otwarcie o tym mówić.

– Zanim przejdziemy do tego jak dziś funkcjonuje browar przy Zamkowej, chciałem zapytać o tamten poniedziałek...

– Mówi pan o zatrzymaniu? Często do tego wracam myślami. Wracam, bo rankiem 27 lipca 2009 roku moje życie zostało wywrócone do góry nogami. O godzinie 6.00 w browarze pojawili się policjanci, którzy zatrzymali mnie i mojego współpracownika. Pamiętam to jak dziś. Byłem akurat na miejscu w Raciborzu. Miałem wcześnie rano jechać na dworzec po mechanika do Zabrza, bo zepsuła nam się maszyna do mycia kegów.

– Policja nie zatrzymuje nikogo bez podejrzeń.

– Często na podejrzeniach się kończy. Wtedy byliśmy w trudnej sytuacji finansowej, każdą wydawaną złotówkę oglądaliśmy dwa razy. Równocześnie mieliśmy wówczas dość rozbudowaną flotę samochodów. Te auta często stały przez kilka dni nieużywane. Zaczęliśmy je wynajmować. To nas zgubiło. Wypożyczyłem samochód trzykrotnie osobie, którą zresztą nie ukrywam, że znałem. 

– Nie wiedział pan, do czego były używane?

– Nie miałem pojęcia. Tydzień wcześniej od tej osoby otrzymywałem informację, że samochód będzie potrzebny. Dzwoniłem do mojego współpracownika, a on dostarczał na godzinę 8.00 pojazd we wskazane miejsce. Nawet nie było z tego wielkiego zysku. Kierowcy u nas siedzieli w samochodach na placu, nie mieli co robić, więc jaka różnica. Jechali. Pewnego pięknego dnia przyszli po nas policjanci i zostaliśmy zatrzymani.

– Prokuratura zarzuciła panu udział w zorganizowanej grupie przestępczej.

– Tak, i 14 grudnia 2011 ten zarzut  w stosunku do mnie umorzono (tu pokazuje pismo z Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie). Jeszcze w 2010 do księgi wieczystej browaru został wprowadzony wpis hipoteki przymusowej na 6,5 miliona złotych. Zresztą prokuratura miała z tym problem, bo sąd pierwszej instancji na to się nie zgodził. Na takie zabezpieczenie zgodę wyraził dopiero sąd apelacyjny. Ten wpis figuruje w księdze do tej pory, bo łatwo wpisać, trudniej coś takiego wycofać. Proszę zauważyć, że od tego czasu funkcjonujemy bez możliwości wzięcia kredytu. Z takim wpisem, i adnotacją o prokuraturze możemy o nim zapomnieć.

– Od tego czasu media nie pisały o panu inaczej niż Jerzy Ł.

– To prawda. Niektóre piszą tak do tej pory.

– W areszcie przebywał pan pół roku. Co z zakładem, załogą?

– W momencie zatrzymania w firmie miałem zatrudnionych pięćdziesięciu ludzi. Wszystkich musiałem trzymać przez ten czas na posadach. Po pół roku doszedłem do wniosku, że to nie ma sensu. Załoga dostała wypowiedzenia  i odprawy, zapłaciliśmy również zaległe składki ubezpieczenia ZUS. Zresztą zobowiązania z tego tytułu i dawnego kredytu mamy do dziś i regulujemy je z bieżących zysków.

– Mimo to jakoś funkcjonujecie na rynku. Dziś już nie trzeba wynajmować samochodów?

– Cieszę się, że mogę to wreszcie powiedzieć. Utrzymuje nas w stu procentach nasze piwo, więc to chyba najlepszy dowód na jego jakość. 2008 rok był dla nas trudnym rokiem. Browar nie przynosił zysku, piwo było kiepskie.  Kiedy wreszcie w lipcu 2009, po pięciu latach walki na rynku, udało nam się wyjść na zero, zostałem zatrzymany.

– Piwo było kiepskie? Przecież również je reklamowaliście.

– Nie ma co się czarować, piwo z lat 2004-2008 było słabej jakości. Sprzedawaliśmy je bardzo tanio i trafiało w smak niezbyt wyrafinowanych smakoszy. Sprzedawaliśmy je nawet po 80 groszy boksując się z wielkimi koncernami. To było jak walka z wiatrakami. Mogliśmy konkurować tylko i wyłącznie ceną. Dopiero w 2009 roku gust Polaków zaczął się powoli zmieniać. Ludzie zaczęli zwracać uwagę na małe browary, które warzą piwo według tradycyjnych metod. Wyprodukowanie piwa o takiej jakości jak dziś jest o wiele kosztowniejsze. Wtedy nie mogliśmy sobie na to pozwolić z przyczyn finansowych.

– Wtedy też chciał pan się go pozbyć. Osiem milionów to dużo, skoro pan dał kilkakrotnie mniej?

– Tak, w 2008 roku wystawiłem ofertę sprzedaży. Było paru potencjalnych kupców. Skończyło się na rozmowach z mniej lub bardziej nawiedzonymi zainteresowanymi z ich wizjami. Kupiłem go od syndyka masy upadłościowej po Browarach Górnośląskich za około 750 tysięcy złotych netto. Nikt nie był zainteresowany, więc ja go kupiłem na kolejnej licytacji. Miałem również browar w Siemianowicach, ale go sprzedałem a pieniądze zainwestowałem w Raciborzu.

– Ale 19 marca 2010 roku, pod browar po raz kolejny zajechały na sygnale radiowozy.

– Nie było mnie tu wówczas. Browar był nieczynny od grudnia 2009 do lipca 2010 roku. W tym czasie wynajmowaliśmy teren browaru firmom zewnętrznym. Jedna z nich handlowała paliwem i  korzystała z podziemnych zbiorników pod browarem. Mamy dwa takie po 35 tysięcy litrów każdy, dwupłaszczowe, szczelne. Trzymali tam olej. Kiedy policja z celnikami wjechała na teren zakładu, zastała ich przy przepompowywaniu. Nic nas tą sprawą nie łączy. Mieliśmy umowę najmu i sprawa została ucięta w zarodku. No niestety, znów zatrzymania dokonano na terenie browaru, co nam reklamowo na pewno nie pomogło.

– Wyszedł pan z aresztu. Chcieliście jeszcze raz spróbować z raciborskim piwem. Chyba nie było to najłatwiejsze.

– Co ciekawe, problem nie leżał w moich osobistych kłopotach, ale w opinii jaką miało piwo z raciborskiego browaru. Niektórzy nazywali je wprost sikaczem. Spróbowaliśmy postawić na jakość. Zaczęliśmy je produkować z produktów lepszej jakości, nie śpiesząc się i dbając o jakość. Mimo to w Raciborzu ciężko było kogokolwiek przekonać, że to piwo może być inne, lepsze. Zaczęliśmy więc od  wysyłania go w Polskę.

– Tam nikt nie słyszał o niesławie Racibora czy Hajduka, w których liczyła się tylko moc i cena.

– Klient w Łodzi, czy w Gdańsku otrzymywał piwo, które broniło się smakiem. Owszem, było i jest nieznacznie droższe od innych piw na rynku, ale nie jest robione według technologii większych koncernów. Proszę pamiętać, że aby piwo uzyskało odpowiedni smak, musi u nas spędzić nawet sześć tygodni. To generuje koszty.

– Raciborzanie w końcu zapomnieli o dawnych piwach?

– Chyba z tygodnia na tydzień przekonują się kolejni, że to zupełnie inne piwo niż kiedyś. Zdradzę panu, że nie mamy do tej pory żadnego handlowca a wszystko kręci się poprzez pocztę pantoflową. Opinia o jakości naszego piwa rozchodzi się po całym kraju. Stawiamy ogródki z pełnym wyposażeniem i a w ofercie mamy aż 5 gatunków lanych piw. Mamy ogródki w Katowicach, Gliwicach, Bełchatowie, Wejherowie i Gdańsku.

– Podobno bywały momenty, że brakowało wam butelek z powodu dużej liczby zamówień.

– Zabrakło i butelek i skrzynek, ale już zrobiliśmy potężne zapasy. Inwestujemy w firmowe ogródki z naszą marką i zwiększamy ich liczbę dwukrotnie każdego roku. Z tego powodu musieliśmy zakupić blisko tysiąc beczek na piwo, aby móc płynnie transportować je w Polskę.

– Jesteście na plusie?

– Tak i myślimy o ciągłym rozwoju.  Jeszcze w tym roku chcemy zmodernizować linię produkcyjną. To duża inwestycja. Obecnie rozlewamy siedem gatunków piw, w najbliższym czasie planujemy wprowadzić dwa kolejne, a na początku przyszłego roku jeszcze jedno.

– Czego można życzyć browarowi?

– Chyba tylko dobrej prasy i spokoju. Jeśli nikt nam nie będzie przeszkadzał, doskonale sami sobie damy radę. Prognozy są dla nas bardzo optymistyczne, rozwijamy się, a przyszły sezon z dużym prawdopodobieństwem będzie należał do rekordowych. Czego można chcieć więcej?

– Dziękuję za rozmowę.

  • Numer: 41 (622)
  • Data wydania: 09.10.12