Co się dzieje w Spółdzielni Mieszkaniowej Orłowiec? Coraz więcej brudów wychodzi na wierzch.
RYDUŁTOWY – Szefostwo SM Orłowiec obrzuca się wzajemnie błotem, a lokatorzy na to patrzą i płacą. Prokurator zbada czy w Spółdzielni dochodziło do przekrętów.
Ustawianie przetargów, zatrudnianie znajomych, bezprawne pobierane wynagrodzenia i zastraszanie pracowników. Takie zarzuty padają w brutalnej walce trwającej od kilku miesięcy pomiędzy ludźmi rządzącymi Spółdzielnią Mieszkaniową Orłowiec w Rydułtowach. Prezes Mariusz Ganita twierdzi, że jest czysty. To samo powtarza Zbigniew Majewski, przewodniczący rady nadzorczej spółdzielni, któremu również zarzuca się nieprawidłowości.
Czerwiec 2009r., w Spółdzielni Mieszkaniowej Orłowiec zmiana warty. Przewodniczącym rady nadzorczej zostaje Ryszard Majewski (obecnie także radny w Rydułtowach), a jego zastępcą Piotr Mazur. Dwa miesiące później rada odwołuje prezesa Czesława Mazurka i jego zastępczynię Iwonę Zganiacz. Zarzuca się im nieprawidłowości przy sprzedaży mieszkań lokatorom za „przysłowiową” złotówkę. Do ceny dolicza się dług spółdzielni, którego w rzeczywistości nie ma. W sierpniu 2009 r. rada nadzorcza powołuje nowego prezesa. Zostaje nim Mariusz Ganita (obecnie radny w Wodzisławiu) wspierający grupę inicjatywną, której udało się „obalić” Mazurka. Prywatnie kolega Majewskiego. Ganitę wspiera Adam Gawęda, ówczesny poseł PiS, a potem PJN. – Wszystko wraca do normalności. Mam nadzieję, że czas chaosu już się skończył – mówi świeżo upieczony prezes Ganita.
Od tego czasu minęły ponad dwa lata. Jak się okazało, do normalności ciągle daleko. Jest bałagan i wojna, która pod koniec ubiegłego roku przybrała zdecydowanie na sile. Dzisiaj panowie zasiadający we władzach SM Orłowiec nie mają skrupułów. Niegdyś koledzy, a nawet przyjaciele wyciągają publicznie najgorsze brudy. Wszystkiemu przyglądają się lokatorzy, którzy przecież z własnych kieszeni utrzymują głównych bohaterów tego ponurego spektaklu.
Prywatny folwark
O spółdzielni mieszkaniowej Orłowiec ponownie zrobiło się głośno w grudniu ubiegłego roku. Prezes Ganita twierdzi, że konflikt zaczął się z chwilą rzekomej odmowy zatrudnienia w spółdzielni siostrzenicy Majewskiego, która odbywała tutaj staż. Na początku tego roku z pracy w innej spółdzielni (Górnicza Spółdzielnia Mieszkaniowa w Jastrzębiu-Zdroju) musiała odejść córka Majewskiego, o czym poinformował nas sam Mariusz Ganita. Czy więc to on decydował o losie członków rodziny Majewskiego? – Nie mam z tym nic wspólnego. Umowy z siostrzenicą pana Majewskiego nie przedłużyłem, ponieważ uznałem, że żadne koneksje nie mogą mieć u nas miejsca. Poza tym pracy tej pani nie oceniałem zbyt wysoko. Jeśli chodzi o córkę pana Majewskiego to rzeczywiście poprosiłem mojego kolegę z jastrzębskiej spółdzielni GSM, by ponad rok temu, ją zatrudnił. Po prostu chciałem pomóc. Była to koleżeńska przysługa. Ze zwolnieniem tej pani nie mam jednak nic wspólnego. Majewski uważa, że to moja sprawka i ma o to do mnie pretensje do dzisiaj – twierdzi Ganita.
Zarzuty te śmieszą Zbigniewa Majewskiego. – To są bzdurne wymysły. Nigdy nie zabiegałem o pracę dla kogokolwiek z mojej rodziny. Ganita szuka na mnie haków i wymyśla niestworzone rzeczy. Poza tym ten człowiek mówi o przejrzystości, a sam zatrudnia znajomych i robi ze spółdzielni prywatny folwark – denerwuje się Majewski. Chodzi o zatrudnienie przez prezesa syna posła PiS Grzegorza Matusiaka. Poza tym, w czasie kiedy w prokuraturze toczyła się sprawa przeciwko poprzednikowi Ganity na fotelu prezesa – Czesławowi Mazurkowi, Ganita zatrudnił żonę jednego z wodzisławskich prokuratorów.
– Po pierwsze pana Matusiaka rekomendowała rada pracownicza spośród dziewięciu kandydatów. Miał najwyższe kompetencje, o czym każdy może się przekonać czytając jego życiorys. Po drugie, sprawę Mazurka w prokuraturze prowadził inny prokurator. Nie ma to żadnego związku – wyjaśnia prezes Ganita.
Pożyczka przepadła
Zbigniew Majewski próbował odwołać ze stanowiska prezesa Mariusza Ganitę. Majewski nie ma jednak większości w radzie nadzorczej. Popiera go jego zastępca Piotr Mazur i członek rady nadzorczej Dariusz Peczka. Murem za prezesem stoi pięciu innych członków rady nadzorczej, m.in. Wanda Horczyk-Kuraś oraz Tadeusz Brachman.
Panowie Majewski i Mazur zarzucają prezesowi Ganicie niegospodarność. – Poprzez zaniedbanie prezesa do Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej nie dotarł na czas wniosek o pożyczkę na ocieplenie bloku na os. Orłowiec 46. Chodziło o ok. 200 tys. zł. Pieniędzy spółdzielnia nie otrzymała, gdy tymczasem prace na budynku już trwały. Musieliśmy je pokryć z funduszy własnych spółdzielni – twierdzi Piotr Mazur.
Powód nieotrzymania pożyczki był zupełnie inny – mówi prezes Ganita i odsyła do swojego zastępcy Janusza Materny. Ten twierdzi, że Fundusz wymagał od spółdzielni zabezpieczenia pożyczki w wysokości ok. 230 tys. zł i zdeponowania tej kwoty na lokacie bankowej. – Nie mieliśmy takiej kwoty, więc pożyczki nie dostaliśmy – wyjaśnia Materna.
Inaczej sprawę przedstawia Piotr Biernat, rzecznik WFOŚ w Katowicach. – Umowa wygasła, ponieważ w ciągu trzech miesięcy spółdzielnia nie dostarczyła dokumentów – twierdzi Biernat.
Bitwa na pozwy
Drugi zarzut kierowany pod adresem Mariusza Ganity to niezgodna z prawem zmiana firmy ubezpieczającej mienie spółdzielni. – Regulamin spółdzielni zabrania prezesowi zawierania bez przetargu umów o wartości przekraczającej 150 tys. zł rocznie. Nowa umowa opiewa na 262 tys. zł. Przy wcześniejszym ubezpieczycielu skończyliśmy rok z ponad 32-tysięcznym plusem, a więc wypłacone kwoty ubezpieczenia były wyższe od naszych kosztów. Przy nowym ubezpieczeniu dopłaciliśmy do interesu ponad 43 tys. zł. Tak więc straciliśmy na tej transakcji ponad 75 tys. zł – twierdzi Piotr Mazur.
Prezes Ganita uważa, że to nieprawda. – Kwota 150 tys. zł nie została przekroczona. To są trzy odrębne umowy – ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej, ubezpieczenie od pożaru i ubezpieczenie mieszkań opłacane przez lokatorów w czynszu. To ostanie zawierane jest co miesiąc na podstawie odrębnych umów, więc kwota łączna nie przekracza 150 tys. zł, a co za tym idzie przetargu być nie musiało – wyjaśnia prezes Ganita. Mimo to, zdecydował się po czasie ogłosić przetarg. Procedura trwa. Zbigniew Durczok, prezes Regionalnego Związku Rewizyjnego Spółdzielczości Mieszkaniowej w Katowicach nie chce wydawać ostatecznych sądów. – Musimy zapoznać się z tymi dokumentami – twierdzi. Obiecał sprawę zbadać. Tymczasem w tym tygodniu ma ona trafić do wodzisławskiej prokuratury. Zawiadomienie przygotowuje Zbigniew Majewski i Piotr Mazur. Drugi pozew dotyczący pobierania przez prezesa Ganitę „podwójnego” wynagrodzenia trafił już do Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. – Pan Ganita pobiera pieniądze z dwóch źródeł jednocześnie łamiąc w ten sposób prawo. Otrzymuje pieniądze za udział w sesji i komisji rady miejskiej w Wodzisławiu i w tym samym czasie pobiera pieniądze ze spółdzielni mieszkaniowej, chociaż rzecz jasna go tutaj w tym czasie nie ma – twierdzi Zbigniew Majewski. Wyliczył, że Ganita powinien zwrócić ponad 8,5 tys. zł. Prezes z kolei uważa, że jego czas pracy jest nienormowany, że całymi dniami pracuje w spółdzielni i pieniądze mu się należą. Podsumowując swoje działania na rzecz spółdzielni, wykonywane popołudniami i w weekendy wyliczył, że należy się mu prawie 20 tys. zł. W tej kwocie wycenił swój udział w spółdzielczej wigilii i w uroczystym poświęceniu kapliczki w Pszowie.
Malowanie klatek było ustawione?
Prezes Ganita nie pozostał dłużny i 9 marca w wodzisławskiej prokuraturze złożył pozew przeciwko Zbigniewowi Majewskiego. Przewodniczącemu rady nadzorczej zarzuca ustawienie przetargu na malowanie klatek schodowych w budynku nr 53 na os. Orłowiec. 25 listopada ubiegłego roku oferty złożyły trzy firmy. Najkorzystniejszą cenę przedstawiło przedsiębiorstwo Jerzego Musiolika. Najdroższa była firma Murbet Silesia. Mimo to, właśnie ona wygrała przetarg. – Zadzwonił do mnie pan Majewski i zasugerował, co mam zrobić, by zlecenie trafiło do Murbetu. Zadzwoniłem więc do Jerzego Musiolika, by podniósł cenę, a do Murbetu by ją trochę obniżył. Trzecia firma miała pośrednią cenę więc nie było problemu. Tym samym Murbet stał się najtańszy. Musiolik nie protestował, wiedząc, że jeśli nie posłucha, może zapomnieć o jakichkolwiek zleceniach w przyszłości – relacjonuje Andrzej Fonfara, pracownik spółdzielni odpowiedzialny za przygotowanie dokumentów. Ostateczny dokument podpisał Janusz Materna, wiceprezes SM Orłowiec. – Nie rozumiem całego zamieszania. Pan Majewski nie jest pracodawcą dla pana Fonfary, więc w jaki sposób miałby na niego wpływać? Jeśli, jak mówi pan Fonfara, tak było, to dlaczego nie poinformował o tym prezesa spółdzielni? – pyta Janusz Materna. Dodaje, że zamówienie nie przekraczało 10 tys. zł, więc firmę wybrano z „wolnej ręki”. – Pierwotne ustalenia zostały zmienione podczas normalnych negocjacji. W ich wyniku malowanie klatek zleciliśmy firmie, która spełniała nasze oczekiwania. Wszystko odbyło się zgodnie z prawem – przekonuje wiceprezes Materna.
Wszystko pod kontrolą
Prezes Mariusz Ganita wie o wszystkim co się dzieje w spółdzielni. Ma grupę zaufanych pracowników, a na swoim komputerze podgląd z kamer spółdzielczego monitoringu. Wszystko jest pod kontrolą. Niektórzy go chwalą. – To człowiek wyjątkowo pracowity. Wiele ważnych spraw załatwił. On całkowicie poświecił się dla spółdzielni. Pracuje godzinami, a tacy jak pan Majewski węszą i mu kłody pod nogi podkładają – twierdzi Tadeusz Brachman. Mariusz Ganita rzeczywiście pracuje niemało. Choć od dwóch miesięcy przebywa na zwolnieniu lekarskim, nie siedzi w domu… a w spółdzielni. Jest również obecny na sesjach rady miejskiej w Wodzisławiu. Sam twierdzi, że w spółdzielni nie pracuje a jedynie podpisuje dokumenty i robi przelewy do banków. – Nikt inny nie może tego robić. Taka jest struktura pracy w naszej spółdzielni. Za wszystko odpowiada pan Ganita. Nie daj Boże jakby go zabrakło – mówi Wanda Horczyk-Kuraś.
Niewykluczone, że prezes Ganita straci prawo do zasiłku chorobowego. Nie może on bowiem podejmować pracy zarobkowej przebywając na L–4. Sprawa trafiła do ZUS.
Pracownicy pod presją?
Atmosfera w spółdzielni jest, delikatnie mówiąc, nieprzyjemna. Wystarczy jedna wizyta w tym miejscu, aby się o tym przekonać. Z wieloma pracownikami prezes Ganita jest skonfliktowany, m.in. ze swoim zastępcą Januszem Materną. Ponadto w spółdzielni krążą anonimy, z których można wyczytać, że mamy tutaj do czynienia z mobbingiem. Ludzie piszą o despotycznym zachowaniu Mariusza Ganity. Twierdzą, że zmusza ich m.in. do przygotowywania dokumentów niezgodnych ze stanem faktycznym i straszy zwolnieniami. Autorzy boją się ujawnić nazwiska. Ganita uważa, że to zarzuty wyssane z palca. Wątpi, by autorami anonimu byli jego pracownicy. Tego samego zdania jest Tadeusz Brachman. Broni prezesa SM Orłowiec. – Szef musi trzymać wszystko twardą ręką. Spółdzielnia to duży zakład pracy, w którym dyscyplina to podstawa – twierdzi członek rady nadzorczej.
Decydujące starcie dopiero przed nami
Mało prawdopodobne, by w najbliższym czasie atmosfera w spółdzielni się uspokoiła. Możemy się raczej spodziewać „walki na noże” i tak aż do czerwca. Wówczas członkowie spółdzielni Orłowiec wybiorą nową radę nadzorczą. Ta z kolei powoła zarząd z prezesem na czele. Wbrew pozorom gra idzie o sporą władzę i duże pieniądze. Spółdzielnia posiada prawie 4 tys. lokali na terenie Rydułtów, Pszowa i Raciborza, w których zameldowanych jest blisko 10 tys. osób. Prezes SM Orłowiec zarabia ponad 10 tys. zł brutto miesięcznie.
Rafał Jabłoński
Najnowsze komentarze