Następcy gratuluję i współczuję
Tomasz Raudner: Kiedy było już wiadomo, że dojdzie do drugiej tury, dopuszczał pan myśl, że jeszcze będzie miał nowego szefa, który podziękuje panu za pracę?
Piotr Śmieja: Oczywiście, każda opcja była uwzględniana. Zaskoczeniem moim było, że pani burmistrz nie wygrała w pierwszej turze. Niemniej jednak doszły do mnie głosy z obozu pana Cybułki, że też było zaskoczenie, bo był przekonany, że wygra w pierwszej turze. Wie pan, wybory to jest rzecz ludzi. Ja już tych wyborów trochę przeżyłem. Wynik zależy od wielu czynników. Tak samo, jak na spotkania przychodzą ludzie niezadowoleni i zgłaszają uwagi, wnioski. Zadowoleni nie przyjdą. A na wybory, jak wskazała frekwencja, przyszło 35 procent mieszkańców. To ta grupa, która włącza się w zarządzanie miastem. Na Śląsku miasta działają prężnie, ale zainteresowanie mieszkańców jest niewielkie. Może wielu z nich jest zadowolonych z kierunku, w jakim się rozwijają? Nie wnikaliśmy.
A teraz, kiedy jest po wszystkim, uważa pan, że dobrze się stało, iż wygrała pani Magiera?
Uważam, że dobrze się stało. Osoby z drugiego obozu uważają, że źle się stało. Wystarczyło poczytać stwierdzenie pana Cybułki w „Nowinach Wodzisławskich”, że mieszkańcy Radlina nie są przygotowani na zmiany.
W którym momencie wiedział pan, że to pana ostatnie lata jako zastępcy burmistrza?
Zastępcą jestem od 2002 roku. Dwie kadencje. W trakcie trwania drugiej kadencji nabyłem uprawnienia emerytalne. Na początku tego roku pani burmistrz zapytała mnie, czy zamierzam kontynuować pracę. Ja powiedziałem, że zamierzam przejść na emeryturę. To nie działo się z dnia na dzień. Wie pan, okres przejścia na emeryturę jest trudny dla każdego. Szczególnie jest trudny dla osoby, która jest dosyć mocno zaangażowana, która nie kończy pracy na ośmiu godzinach. Człowiek przygotowuje się, wiele rzeczy musi przemyśleć w domu. I telefony mieszkańców, również ich spostrzeżenia, uwagi, czasem pretensje, czy jestem w sklepie, idę do kościoła, wracam do domu. Ale myślę, że to pozytywne. To dowód, że to, co się robi, ma odbicie w społeczeństwie.
Pan boi się przejść na emeryturę?
Nie, bać nie. Mówiłem, że to trudne. Muszę znaleźć sobie miejsce w różnych organizacjach, albo wykorzystam swoje szerokie, pełne uprawnienia budowlane. Dwa tygodnie urlopu, czy nawet miesiąc jeszcze można wytrzymać. Ale jak cały czas żyło się w takim zaangażowaniu, to trzeba coś robić. Ja widzę, co się dzieje z górnikami. Są na emeryturze mając po 40 lat. Są w pełni sił. Przecież nie będą w domu siedzieć. To idą do ogródka porobić, albo wystają gdzieś z kolegami i dyskutują.
Ja w tym roku rozpocząłem 50. rok pracy. To szmat czasu. Zaczynałem pod ziemią w kopalni, bo kiedyś można było odrobić wojsko. Miałem taką sytuację rodzinną, że nie mogłem sobie pozwolić iść do wojska. Ojciec zmarł, budynek był rozpoczęty. Była tylko mama. Ktoś musiał zarobkować, by skończyć ten budynek. Na kopalni pracowałem pięć lat, potem wróciłem do swojej branży, czyli budownictwa. W sprawie pracy w Radlinie przyszli do mnie były przewodniczący rady miejskiej Henryk Rduch a także wiceburmistrz Adamczyk. Prosili, abym tutaj stworzył zakład gospodarki komunalnej. Ja wtedy od pięciu lat prowadziłem własną działalność gospodarczą. To pomogło mi całkiem inaczej patrzeć na pieniądz.
Można powiedzieć, że Barbara Magiera miała w panu prawdziwe oparcie.
Przyznam, że byłem zaskoczony, kiedy pod koniec 2001 czy na początku 2002 roku pani burmistrz zaproponowała mi objęcie tego stanowiska. Doświadczenie miałem duże. Blisko 20 lat byłem dyrektorem Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Rybniku, wielkiego, ponad 800–osobowego przedsiębiorstwa. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, jakim naciskom byłem poddawany, kiedy po latach 80. przyszły zmiany i powstał samorząd. Prezydent Makosz w Rybniku nie chciał z nikim rozmawiać na początku. Tym bardziej ze mną, dyrektorem – komuchem. Pierwszy raz rękę mi podał, kiedy w mojej obecności rozmawiał z przedstawicielami Solidarności. To było po dziewięciu miesiącach od objęcia przez niego stanowiska. Wcześniej traktował mnie jak powietrze.
Jak pan reagował na głosy, że tak naprawdę miastem rządzi Śmieja, a pani Magiera jest dla dekoracji?
Sygnały były i na tyle mi pochlebiały, że każdy zajmował się swoją działką. Miałem cały wycinek gospodarki komunalnej i sprawy techniczne, bo na tym się znam. Miałem od szefowej carte blanche. Myśmy wiele rzeczy uzgadniali. Ale to były uzgodnienia dotyczące pewnej linii, stanowiska. Kiedy potrzebna była decyzja na miejscu, to ja ją podejmowałem. Potem dopiero informowałem szefową. Po to tu jestem i za to mi płacą. Nie wchodziłem na czyjeś działki, a jeśli już, to pytałem się, albo przekazywałem, bo nie czułem się silny. Pani burmistrz też nie czuła się pewna w niektórych rzeczach. Oczywiście za wszystko jednoosobowo odpowiada pani burmistrz. Pisma były kierowane resortowo do mnie i wówczas ja odpowiadałem. Decydowałem, podpisywałem, bo miałem takie uprawnienia i się na tym znałem. Poza tym siła burmistrza, zastępcy, tkwi w pracownikach, naczelnikach, kierownikach. Zawsze raz w tygodniu spotykamy się z burmistrzem, skarbnikiem, sekretarzem i naczelnikiem czy kierownikiem odpowiedzialnym za daną sprawę, który referuje temat. Każdy z nas patrzy na sprawę ze swojej strony. Są pytania, odpowiedzi, wszystko się protokołuje. To nie tak, że decyduje jeden. Co innego drobne sprawy – jest dziura w drodze, jedź i zalej.
Pan podkreślał swoje wieloletnie doświadczenie. Pana następca Zbigniew Podleśny, o którym pani burmistrz poinformowała podczas debaty, jest znacznie młodszy.
Na pewno ma doświadczenie w pozyskiwaniu środków, co nie było u nas mocną stroną. Poza tym pracuje w Urzędzie Miasta w Wodzisławiu, ma więc wiedzę prawną i wie, na czym polega taka praca.
Burmistrz radziła się pana w sprawie zastępcy?
Rozmawialiśmy kilka razy. Pytała mnie, czy miałbym jakieś propozycje. Podsunąłem dwa nazwiska, jedno mieliśmy zbieżne. W sumie było grono osób brane pod uwagę. Rozmowy były prowadzone od kwietnia, maja. To nie była sprawa ostatniego miesiąca. Tu nie można wziąć kogoś przypadkowego z ulicy. Z moim następcą też pani burmistrz rozmawiała, również z jego szefem, czy go puści do Radlina.
Ma pan sobie coś do zarzucenia?
Tak, wiele rzeczy mam sobie do zarzucenia, np. że nie udało mi się doprowadzić do konkretnych rozwiązań poprawiających komunikację w mieście, albo, że za późno dostrzegłem jakiś problem, a potem ze względu na obwarowania prawne i czasowe nie udało mi się tego wprowadzić. Mam do siebie pretensje np. o ulicę Letnią, prowadzącą do strefy przemysłowej, że od razu nie zaprojektowaliśmy jej w całości. Projekt mógł być gotowy, a realizacja podzielona. A tak zrobiliśmy 50 procent i dopiero zaczynamy gdybać, co dalej. Daj Boże, żeby w ciągu roku udało się skompletować projekt. Wiem, jaki jest problem z pozyskiwaniem podkładów mapowych. Wypominam sobie, że zbyt mało byłem zdeterminowany w sprawie poprawy warunków na osiedlu Mikołajczyka. Nie wszyscy radni to widzieli. Kwestia parkingów i dróg. Dojazdy do cmentarza od strony ul. Rogozina to za mało. Był projekt dojazdu do ul. Hallera, ale biuro projektowe zbankrutowało. Potrzeb jest dużo. Masę długich dróg nie ma połączeń bezpiecznych, tzw. by–pasów, one są wąskie. W razie awarii, np. blokady przez zepsuty samochód, nie można wytyczyć objazdów. O tym też trzeba było pomyśleć wcześniej. Teraz efekty będą po pięciu, sześciu latach.
Zatem pana następcy gratulować czy współczuć?
Ach, jedno i drugie. Będzie realizować to, co już przygotowane, ale potem trzeba tworzyć. I robić bieżącą robotę. Bo ludzie oceniają za bieżącą robotę, że chodniki nieodśnieżone i dziura w drodze. A to 20 procent roboty. Tych 80 procent w ogóle nie widać.
Coś się chyba udało zrobić?
Największym sukcesem jest, że Radlin dostał dofinansowanie na budowę kanalizacji w ramach wspólnego projektu czterech gmin. Kanalizacja będzie zbudowana do 2012 roku. To sukces, bo kanalizacja jest szczątkowa. Druga sprawa, być może przez ludzi niedostrzegana, to remont wszystkich rowów i cieków. Wydaliśmy na to setki tysięcy, nawet miliony złotych, ale dzięki temu w ogóle w mieście nie odczuliśmy tegorocznej powodzi. Mamy przygotowaną dokumentację modernizacji masy dróg, ale czekamy z tym, aż będzie gotowa kanalizacja.
Teraz w urzędzie gorący okres. Nowa kadencja, nowa rada, prace nad budżetem. Pracuje pan normalnie, czy już wycofuje się?
Pracuję normalnie. Jestem jednym z autorów budżetu, więc na pewno wezmę udział przynajmniej w dyskusji.
Najnowsze komentarze