środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Dzięki tym listom chorzy odnajdują siłę

10.08.2010 00:00 red
O wyjątkowych listach, rodzinnych tragediach i pięknych ludziach wychodzących z alkoholizmu rozmawialiśmy z Katarzyną Bosowską, autorką książki „Zakuci w kajdany”, terapeutą Wojewódzkiego Ośrodka Lecznictwa Odwykowego w Gorzycach.

– Pani książka jest zachętą do podjęcia terapii przez osoby uzależnione. Skąd pomysł na jej powstanie?
– To nie było tak, że pewnego dnia postanowiłam napisać książkę. Pracując od 12 lat jako terapeuta pisałam artykuły dotyczące uzależnienia do różnych czasopism, jednak o napisaniu książki poważnie nie myślałam. Można powiedzieć, że jej powstanie to przypadek. Przekonałam się, że jedną z wielu metod terapii bardzo skuteczne jest odczytywanie listów kierowanych do alkoholików przez ich najbliższych. Żona, matka czy dzieci osoby uzależnionej opisywały w nich jak wygląda ich życie ze względu na alkoholizm ojca, brata czy syna. Ludzie ci przelewali swoje przeżycia na papier, opisując często tragedie całej rodziny. Listy te czytamy na spotkaniach grupowych za zgodą adresata. To są często bardzo mocne przeżycia, które dodają uzależnionym motywacji do zmiany. W pewnym momencie postanowiłam zebrać te listy w jedną całość i opublikować. Zmieniłam imiona bohaterów i opracowałam treść stylistycznie. Uzupełniłam o moje wiadomości i doświadczenia. Tak powstała ta publikacja.

– Wydało ją Wydawnictwo WAM z Karkowa. Długo musiała Pani przekonywać o zaletach tej książki?
– Nie. Wysłałam pierwszy rozdział i dyrektor wydawnictwa poprosił o kolejne. Potem okazało się, że do pół roku książka zostanie wydana. I tak się stało. W pierwszym miesiącu sprzedało się około tysiąca egzemplarzy, czyli połowa pierwszego nakładu. Biorąc pod uwagę, że promocja publikacji dopiero przed nami, jestem bardzo zadowolona.

– Pisze Pani o swoich podopiecznych, dziękując im niejako za zaufanie. Dlaczego ci ludzie tutaj przychodzą? Dzwonią do drzwi i co mówią?
– Motywacja w każdym przypadku jest różna. Dla jednego motywacją jest zniszczona wątroba, dla innego utrata pracy, płacz dzieci, czy groźba, że żona odejdzie. Każdy przypadek jest indywidualny i często skomplikowany. Motywacja musi być silna, dlatego naszym zadaniem jest jej utwierdzanie. Stąd m.in. wspomniane listy, które naszym pacjentom uświadamiają jak wielkie spustoszenie w ich życiu sieje alkohol. Często do nich wracają, czytają je wielokrotnie. Dzięki temu, i oczywiście wielu innym metodom terapii, mają siłę.  

– Nawet ci, których organizm jest niemal doszczętnie wyniszczony?
– Zdarza się. Trafiają do nas ludzie w bardzo poważnym stanie fizycznym. Ludzie w chronicznej fazie, którzy otarli się o śmierć. Mają wodę w brzuchu i żylaki w przełyku, co dowodzi, że wątroba jest w fatalnym stanie. Taka osoba albo się opamięta, albo podąży w stronę śmierci.

– Pierwszy kontakt z uzależnionym chyba nie jest łatwy. Jest to sfera bardzo delikatna. Pewnie niewiele trzeba, by już na starcie terapia zakończyła się fiaskiem?
– Rzeczywiście. Mam poczucie, że ciąży na mnie wielka odpowiedzialność. Pierwsza decyzja to dopiero początek długiej drogi. Osoba uzależniona musi się poczuć zrozumiana. Musi czuć się bezpiecznie i zaufać terapeucie. To podstawa. Dopiero potem będzie szczera. Taki człowiek musi mi uwierzyć, że mam doświadczenie i wiedzę, aby mu pomóc. Moim zadaniem jest ciągłe poszukiwanie argumentów i dowodów na to, że alkohol to trucizna, która niszczy życie nie tylko tej konkretnej osoby, ale także całej rodziny. Często się to udaje i człowiek uzależniony zaczyna nowe życie. Nigdy nie wiemy jak długo ono potrwa. Wystarczy jeden kieliszek na przykład po 10 latach i następuje powrót do tego co było na początku. Tu nie ma żartów.

– Sama decyzja o podjęciu walki to już bardzo dużo. Co czeka alkoholika na kolejnych etapach terapii?
– Konieczne jest odtrucie organizmu. Dlatego pacjent trafia na dwutygodniowy detoks. W tym czasie może dość do różnych reakcji organizmu. Mogą występować psychozy alkoholowe, czy padaczka. Podopieczny musi być pod stałą obserwacją. Po tym czasie osoba ta trafia na 6–tygodniową terapię i po jej zakończeniu opuszcza nasz ośrodek. To jednak dopiero początek. Ważne jest, aby alkoholik trafił do grup wsparcia, uczestniczył w mityngach anonimowych alkoholików, czy w inny sposób miał kontakt z osobami przeżywającymi ten sam problem. Chodzi o to, by nie poczuł się bezradny.

– Jesteśmy w stanie statystycznie określić jaki odsetek osób podejmujących terapię trwa w trzeźwości?
– Jest to bardzo trudne. Często nie wiemy co się z tymi ludźmi dzieje, gdzie przebywają i co robią. Nawet gdy spotkamy pacjenta po kilku latach trzeźwego, nie wiemy czy w międzyczasie nie zapił.

– Gdy jest Pani pewna, że nie zapił to…
– To wielka satysfakcja i radość. Są piękne historie i piękni ludzie, którzy nie piją mimo wszystko. Mam tu na myśli m.in. bardzo młode osoby, które piły od dzieciństwa – dosłownie. Do tego dochodziły narkotyki i codzienny widok zataczających się rodziców. Moim zadaniem była ich resocjalizacja, choć paradoksalnie nie przeżyli jeszcze socjalizacji. Byli zupełnie zagubieni. Nie znali innego życia. Jednak często się udaje. Po roku przyjeżdżają z rodzicami i dzielą się swoimi sukcesami. Piszą listy, w których informują, że nie piją.   

– Łatwiej z alkoholizmem radzą sobie kobiety czy mężczyźni?
– Z moich doświadczeń wynika, że mężczyznom łatwiej jest podjąć terapię. Są bardziej systematyczni i chętniej podejmują wyzwania. Kobiety piją często w ukryciu, ale za to szybciej się otwierają i chętniej mówią o swoich przeżyciach. Powiem tak: gdybym miała problem z alkoholem, to chciałabym być mężczyzną.

– Często pytają Panią pacjenci czy pije pani alkohol?
– Owszem. Zdarza się to dość często. Na początku mojej pracy z osobami uzależnionymi, a więc kilkanaście lat temu, postanowiłam, że nigdy nie będę pić alkoholu, nawet w niewielkich ilościach. Powiem szczerze, że nie jest to dla mnie wielkie umartwienie. Postąpiłam tak, żeby zawsze móc odpowiedzieć na powyższe pytanie, że nie piję i dać tym przykład abstynencji.

– Na ostatnich kartkach swojej książki napisała Pani swoisty dekalog. Myśli pani, że wiara w Boga pomaga w terapii?
– Jestem przekonana, że tak. Człowiekowi wierzącemu łatwiej jest z tego wyjść, a nawrócenie jest motorem napędowym do walki. Są wśród naszych pacjentów także osoby duchowne, na przykładzie których widać to wyraźnie. Przeżywają kryzys wiary i wracają do niej mocniejsi. Wracają trzeźwi. Dlatego m.in. w naszym ośrodku odbywają się rekolekcje, a także inne przedsięwzięcia organizowane przez naszego kapelana. Pacjenci mogą zawsze na niego liczyć.

– W niedzielę 1 sierpnia z okazji miesiąca trzeźwości odczytano list pasterski. Mówi on o konieczności ograniczenia sprzedaży alkoholu i wprowadzeniu zakazu sprzedaży nocą. Co Pani na to?
– Popieram takie inicjatywy, ponieważ na co dzień widzę jakie zło może wyrządzić alkohol. Oczywiście jesteśmy dojrzali i sami możemy wybierać, ale udostępnienie alkoholu wszędzie i o każdej porze nie jest dobre. Szczególnie dla osób uzależnionych. A jest ich coraz więcej. Na szczęście coraz więcej z nich decyduje się na leczenie. Trzeźwość jest dobra, a nietrzeźwość zła i tak należy stawiać sprawę. Obrońcy prawa do sprzedaży alkoholu bez ograniczeń nie zastanawiają się nad dalekosiężnymi tego skutkami.
Dziękuję za rozmowę.

  • Numer: 32 (509)
  • Data wydania: 10.08.10