Ekologiczna bomba tyka, a urzędnicy rozkładają ręce
Na teren byłej cegielni przedsiębiorca zwozi niebezpieczne odpady. O reakcję do urzędników apeluje stowarzyszenie Moje Miasto. Starosta wydający zgodę na składowanie uważa, że to pani burmistrz powinna interweniować. Ta z kolei twierdzi, że sprawa leży w gestii Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska.
Tysiące ton odpadów i unoszący się fetor. Tak wygląda utylizacja w wykonaniu rydułtowskiej firmy.
Spółka Zielony Śląsk cztery lata temu odkupiła teren po byłej cegielni w Rydułtowach i miała zająć się jego rekultywacją. Zdaniem okolicznych mieszkańców, którzy obserwują poczynania przedsiębiorstwa i wykonują systematycznie zdjęcia, firma nielegalnie składuje odpady. Uważają, że dochodzi do łamania prawa. – W dzień wykopywane są 4-5– metrowe rowy, nocą przyjeżdżają samochody z różnych części Polski, pozbywają się szkodliwych odpadów, które nad ranem są zasypywane – mówi Marek Wystyrk, prezes stowarzyszenia Moje Miasto. Dodaje, że zwożone są m.in. odpady garbarskie, typowo poprzemysłowe, hutnicze, gumowe. – W tej sprawie dwa lata temu wysłaliśmy zawiadomienie do prokuratury. Ta jednak nie dopatrzyła się żadnych uchybień. Orzekli brak winy, bo kontrolowali tylko dokumentację. Na miejsce nikt z prokuratury się nie pofatygował – dodaje z zażenowaniem Wystyrk.
Ekologiczna bomba
– To wstyd dla miasta, że pozwala na taki proceder – nie kryje oburzenia Wiesława Ciurko. – Obojętność władz utwierdza mnie w przekonaniu, że winę udowodnimy tylko wtedy, gdy chwycimy za łopaty i odkopiemy te bogactwa – dodaje kobieta. Oliwy do ognia dolewa fakt, że oprócz niemiłosiernego fetoru, w okolicy pojawiły się szczury, z którymi mieszkańcy nie potrafią sobie poradzić. Często też narzekają na bóle głowy i duszności. Obawiają się, że woda w pobliskich studniach jest skażona. – Firma twierdzi, że przeprowadza sukcesywnie badania wody. Ale takiej dokumentacji nikt z nas nie widział – mówi Ewelina Kraniec.
Od Kajfasza do Annasza
Zarząd firmy przekonuje, że działa zgodnie z prawem. Twierdzi, że ma zgodę na czasowe składowanie odpadów. Taką decyzję wydało starostwo, które przekonuje, że kontrolowanie przestrzegania zapisów pozwolenia leży w gestii burmistrza Rydułtów. Z kolei władze miasta sugerują, że to kompetencja Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska. – Jesteśmy na etapie opracowywania wniosków do WIOŚ. Przeprowadziliśmy szczegółową kontrolę na ich prośbę. Sprawdzaliśmy dokumenty, odbyła się kontrola wizualna w celu rozpoznania działalności. Pewne uchybienia są na pewno. Jednak decyzja o ewentualnych karach należy do WIOŚ, my nie mamy takich kompetencji – argumentuje Anna Urbisz, naczelnik Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Miasta w Rydułtowach. – Zabiegamy natomiast o przestrzeganie nakazów z zeszłorocznej kontroli, po której firmie Zielony Śląsk cofnięto decyzję o możliwości składowania odpadów – między innymi gum i skór. Kiedyś firma mogła je składować, teraz już nie. A mimo to takie odpady zalegają na jej terytoriom. Stąd też ostatecznie wyznaczymy termin ich usunięcia – dodaje pani naczelnik.
Liczą na wsparcie
Bezradność urzędników przeraża mieszkańców. – Opieszałość władz jest zastanawiająca. Ci, którzy mają nas chronić, nie wiadomo czyje interesy tak naprawdę reprezentują – twierdzi Marek Wystyrk. – Firma zrobi swoje za odpowiednie wynagrodzenie i zniknie. A my pozostaniemy z poważnym problemem. Sądzę, że to sprawa, która wymaga interwencji wyżej niż na poziomie lokalnym. Tak chyba niewiele uda nam się zdziałać – przekonuje prezes stowarzyszenia Moje Miasto. Mieszkańcy próbowali spotkać się z zarządem Zielonego Śląska. Markowi Szadurskiemu, członkowi firmy, też ponoć zależy na kontakcie i rozmowach. Ponoć. Bo póki co zarząd Zielonego Śląska jest nieuchwytny, a śmierdzący problem Rydułtów nadal czeka na rozwiązanie.
(mag)
Najnowsze komentarze