środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Powstaniec od Hallera

22.12.2009 00:00
Wojciech Tytko był jednym z pierwszych żołnierzy w armii generała Józefa Hallera.
Wojciech Tytko z Pszowa miał 18 lat, kiedy został wcielony do armii niemieckiej, by walczyć na frontach I wojny światowej. Wcielony jak tysiące Ślązaków. Był rok 1916. Nie mogło mu się nawet śnić, że to wydarzenie pozwoli mu w niedalekiej przyszłości stanąć u boku generała Józefa Hallera, legendarnego twórcy polskiej armii we Francji, którego ulice są niemal w każdej miejscowości.
 
Miał zostać księgowym
 
– Dziadek urodził się w 1898 roku. W Pszowie skończył szkołę podstawową. W 1915 roku poszedł do pracy w Kopalni Anna, uczył się i pracował jako księgowy – opowiada Bogusław Kołodziej, wnuk Wojciecha Tytki, autor książek o Pszowie, były wieloletni prezes Towarzystwa Przyjaciół Pszowa.
 
Armia niemiecka upomniała się o niego w 1916 roku. Na froncie nie walczył zbyt długo. Już w 1917 roku dostał się do niewoli angielskiej. W obozie jenieckim zabawił krótko. Anglicy zwolnili wszystkich wcielonych przymusowo. Zostawiali tylko Niemców, czyli prawdziwych wrogów. – Dziadek mógł iść, dokąd chciał – mówi Bogusław Kołodziej. Dowiedział się o tworzącej się we Francji armii polskiej. Nie namyślał się długo. – Jestem w stanie wyobrazić sobie, co działo się w jego głowie. Był młody, kipiała w nim energia. Ten patriotyzm, zachwyt. Tworzyła się armia. Trzeba do niej wstąpić i pomóc Polsce. Wreszcie może być nasza. Dla nich to było coś niesamowitego – mówi wnuk hallerczyka. Wojciech Tytko był jednym z pierwszych, którzy zgłosili się do Hallera.
 
Urlop na powstania
 
Błękitna Armia Józefa Hallera (tak o niej mówiono ze względu na kolor mundurów) stacjonowała we Francji, kiedy na Śląsku wybuchło pierwsze powstanie. Ślązacy zwrócili się do dowództwa wojska polskiego o urlopowanie, by mogli włączyć się do walki. Zgodę dostali bez problemu. Młodego Wojtka ominęły pierwsze i drugie powstanie. Nie zdążył. Ale kiedy wybuchło trzecie, został od razu dowódcą baonu (skrócona nazwa batalionu) w Pszowie, zarazem zastępcą Edwarda Łatki, dowódcy powstania w Pszowie. Po śmierci Łatki w Olzie od kuli snajpera w maju 1921 roku przejął dowodzenie.
 
Zegarek w ofierze
 
Byli hallerczycy w Pszowie założyli swój związek w 1927 roku. Zaprosili swojego generała. Haller przyjechał do Pszowa w 1934 roku na poświecenie sztandaru. To był lipiec lub sierpień. Było to wielkie wydarzenie w historii Pszowa. Żołnierza witały władze wsi (Pszów nie był wówczas miastem), proboszcz bazyliki. – Po przybyciu Haller pierwsze kroki skierował do bazyliki, by spotkać się z Matką Boską Pszowską. Jeszcze wówczas nie nazywano jej Uśmiechniętą. Generał zostawił na ołtarzu swój złoty zegarek jako ofiarę na cele kościelne. Ówczesny proboszcz zawiesił go na obrazie. A potem zniknął, jak wiele ofiar został skradziony – wspomina Bogusław Kołodziej.
 
Znów na wojnie
 
24 sierpnia 1939 roku Wojciech Tytko, już dojrzały mężczyzna, dostał powołanie do Wojska Polskiego w stopniu chorążego. Trafił do Armii Kraków. Brał udział w kampanii wrześniowej, potem na rozkaz dowództwa przeniósł się z oddziałami do Rumunii. Tam Polakom żyło się względnie bezpiecznie przez kilka miesięcy. Wojciech Tytko był mężem zaufania w obozie. Kiedy Rumunia weszła w koalicję z Niemcami, wydała Polaków hitlerowcom. Niemcy zrobili spis. Kiedy zorientowali się, że dziadek pisarza jest Ślązakiem, odesłali go do domu. Tam miała się o niego upomnieć armia niemiecka. Ale od Wehrmachtu udało mu się wymigać. – Z tego co wiem, nigdy nie założył munduru niemieckiego w czasie II wojny światowej. Ale tej historii za dobrze nie znam. Nie potrafiłem się dowiedzieć, co było po jego powrocie w 1941 czy 1942 roku do końca wojny. Przypuszczam, że mógł się ukrywać we wsi Lasoki za Raciborzem. Tam mieszkała rodzina jego teścia, naczelnika Pszowa. To byli Niemcy. Nie sądzę więc, żeby tam miała go szukać armia – mówi Kołodziej.
 
Dziadek niewiele opowiadał o przeszłości. Był skryty, jak wielu Ślązaków. Kiedy z bliskimi chciał o czymś porozmawiać, o czym jego zdaniem nie powinny słyszeć dzieci, zaczynał po niemiecku. – Tak robiły wszystkie ciocie, wujkowie. Mówili tak samo dobrze po polsku i niemiecku – wspomina Kołodziej.
Wojciech Tytko zmarł w 1966 roku. Polska akurat świętowała Millenium, tysiąc lat chrztu.
 
Tomasz Raudner
  • Numer: 51/52 (476/477)
  • Data wydania: 22.12.09