środa, 27 listopada 2024

imieniny: Waleriana, Wirgiliusza, Ody

RSS

Organizm nie wytrzymał

24.03.2009 00:00
Historia rodu Tatarczyków - działalności Franciszka na Śląsku aż do jego przedwczesnej śmierci.

Kronikarz Trunkhardt  pisząc o przemianach gospodarczych lat 1923/24 opisuje czas przed i po inflacji. „Banki, restauracje i spółki wyrastały jak grzyby po deszczu. Ze szkodą dla ogółu nagromadziła mała liczba ludzi chełpiących się z swemi po większej części wcale nie istniejącemi zasługami z czasów głosowania i domagających się różnych przywilejów handlowych wielki majątek.” A dalej: „Ciosy inflacji zostały zastąpione fantowaniem za niezapłacone podatki, konkursy itd. Z końcem 1924 roku została większa część kupiectwa z powodu zaległych podatków fantowana. „Ubożeli głównie potencjalni nabywcy czyli zwalniani robotnicy”. Podsumowując  Trunkhardt pisze: „Temu zaś towarzyszyło masowe obumieranie moralnych i obywatelskich cnót. Osobiste nienawiści były nieraz podstawą rzeczy, które w uporządkowanym państwie nie mają racji bytu. Prawo staje się wtedy karykaturą”. Franciszek Tatarczyk – i nie tylko on –  coś o tym wiedział... Zastanawia, ile analogii do dnia dzisiejszego.

Asymilacja reemigrantów
 Kiedy Franciszek przyjechał z Wielkopolski, dysponował kwotą, która pozwalała mu nabyć jedną dużą bądź dwie małe kamienice lub w wariancie, który też podaje – po kupnie kamienicy resztę kapitału zainwestować w towar. Duże kamienice były bądź sprzedane bądź już „zaklepane”. Upatrzył więc sobie kamieniczkę na rynku, lecz na planach musiało się skończyć, bo podczas zapaści gospodarczej kraju stracił fortunę.
 Trzeba tu jeszcze dodać słowo o asymilacji reemigrantów. Dość nieprzychylnie przyjmowano ich przez środowisko polskie np. na Pomorzu czy nawet w Wielkopolsce, ale i na Śląsku. Dostrzegano ich „inność”. Neutralne określenie „westfalczyk” sprzed I wojny światowej – jak pisze M. Piotrowski – stało się przezwiskiem, podobnie jak „Polak” w Westfalii. B. Chrzanowski porównał ich do polskich górali, wykazujących swoistą odrębność, samodzielność i dumę, a zdaniem ks. Stanisława Adamskiego reemigranci mieli stać sie przysłowiową solą ziemi, zwłaszcza na Śląsku i Pomorzu. A teraz cytat za Mirosławem Piotrowskim, będącym wybitnym znawcą tematu (w Bibliotece Śląskiej jest tylko jeden egzemplarz jego książki...) „Jeśli szło o kwestie finansowe i znalezienie pracy, to bycie reemigrantem w odrodzonej Polsce nie pomagało, a często nawet szkodziło. Był to wielki zawód dla ludzi, którzy przez wiele lat na obczyźnie marzyli o powrocie do Polski...” Profesor Libura wspominając o westfalskim exodusie Polaków pisze też o Franciszku Tatarczyku i jego powrocie do Ojczyzny. Czy innych też czekały takie niespodzianki jak Franciszka, jak dziś polskich biznesmenów – np. z programów pani Jaworowicz – którzy potracili tu swe ciężko za granicą zarobione pieniądze? Dziś tyle tego na fonii, w prasie, na wizji, że to już nasza „normalność”.

Jak Polak Niemcowi
 To najprawdopodobniej  ktoś z rodziny Fuchsów wybudował w 1885 roku przy Breitestrasse kamieniczkę kupioną przez Franciszka, a już na pewno rozbudował tylną część w 1919 r. Jak wynika z dokumentów, prace te wykonała firma budowlana J. Rossol. Joseph Rossol był członkiem rady miejskiej w 1918 r. z ramienia frakcji niemiecko–narodowej. Trunkhardt wymienia w swej kronice jako jedną z bardziej znanych firmę budowlaną braci Fuchsów. Jeden z przedstawicieli tej rodziny Robert Fuchs był burmistrzem Rybnika w  latach 1867 – 1891. Ciekawą, a może pouczającą w dzisiejszych czasach kwestią jest następujący  fakt: Polak wybudował dom w Bottrop i pozostawił go Niemcom, Niemiec wybudował dom w Rybniku i pozostawił go Polakom. Przypuszczam jednak, że istniała pewna zasadnicza różnica między tymi dwoma dżentelmenami. Franciszek z mieszanymi uczuciami opuszczał Prosperstrasse (żal  rekompensowała radość powrotu  do wolnej Polski). Natomiast Fuchs z domem rybnickim chyba rozstawał się naprawdę z żalem.

Znawca tutek, zwijek i bibułek
 Franciszek w nowej rzeczywistości kolejny raz spróbował nowej profesji. Szył już tylko okazjonalnie, bo nowy interes wymagał zachodu i czasu. Prawdopodobnie przez rodzinę w Wodzisławiu nowym polem do popisu stała się branża tytoniowa. Został detalistą, a potem także hurtownikiem i znawcą tytoni fajczanych, papierosów, tutek, zwijek, bibułek, wacików itd. itp. Lata 1924 – 1929 to okres rosnącej prosperity.
 Franciszek Tatarczyk w 1924 r. objął skład wyrobów tytoniowych D. Koenigsbergera, który mieścił się w nowo zakupionym domu. Co zapewne też było mocnym przyczynkiem, by zająć się tą dziedziną handlu. A w jakiś czas potem objął hurtownię Henryka Bastgenowa przy  tej samej ulicy, tyle że po przeciwnej stronie. Kiedy miał objąć hurtownię, zapas towarów opiewał zaledwie na 1600 zł. Hurtownię przed Franciszkiem Tatarczykiem prowadziło aż sześć osób. Byli wśród nich członkowie rodzin urzędników z Katowic. Franciszek Tatarczyk swym majątkiem zagwarantował detalistom z całego powiatu stabilność dostaw powziąwszy decyzję o zakupie wielkiej ilości towaru. W 1928 nabył z Państwowego Magazynu w Wodzisławiu towar za 26 tys. zł. Interes kwitł, choć hurtowni powiatowej, na której tak mu zależało, nie otrzymał. Paradował za to z rodzinką, bywał i przyjmował. Trudno dziś ustalić, czy już wtedy czy dopiero w latach 30–tych asortyment uległ rozszerzeniu o brane w komis lub kupowane u producentów wyroby alkoholowe. W każdym bądź razie kieszonkowy zegarek odmierzał Franciszkowi czas, gdy siadał przed sklepem w letni dzień trzymając w rękach „Polonię”, tak aby wszyscy mogli widzieć jaką gazetę czyta… Oj, nie lubiła go władza za to.

Srebrny jubileusz
 W międzyczasie 26 kwietnia 1926 r. jak donosiła „Polonia” u św. Antoniego o 7.30 uroczystą mszę św. celebrował proboszcz Reginek. Była rzesza ludzi, był chór, było uroczyście, a wszystko za sprawą srebrnego jubileuszu państwa Tatarczyków. W tym samym czasie – jak donosiła prasa – w mieście bezrobotni brukowali ulice, odnawiano ratusz, odnawiano dworzec PKP. Franciszek Tatarczyk pełnił w tym okresie różne funkcje honorowe np. jako ławnik przy sądzie karnym i przy sądzie rozjemczym. Dalej był czynny w „Sokole”, którego rybnickie gniazdo powstało w grudniu 1919 roku założone przez dra Białego, który w omawianym czasie urzędował jako lekarz powiatowy.     Początek lat trzydziestych przynosi światowy kryzys. Oczywiście odbija się to na interesach. Do tego sanacja przykręca – znanymi na całym świecie metodami – śrubę swym przeciwnikom, a więc i Franciszkowi. Tym bardziej w takiej sytuacji gaśnie nadzieja na odzyskanie straconych – przez urzędniczą głupotę czy złą wolę – pieniędzy. Organizm atakuje choroba, z którą być może, gdyby nie zszarpany system nerwowy, Franciszek mógł był dłużej powalczyć. Zmarł 21 kwietnia 1933 roku mając 56 lat.

Michał Palica

  • Numer: 12 (477)
  • Data wydania: 24.03.09