Zrobili mnie na szaro
– Do tej pory uważałem, że to renomowana, solidna firma – pragnie ostrzec przed rybnickim komisem samochodowym „Mustang” Ireneusz Pawełek z Syryni, który utrzymuje, że oszukano go na 2 tysiące złotych. – Jak mógłbym się pokusić o takie pieniądze, jeśli na szwank wystawiona jest teraz renoma mojej firmy? – dziwi się oskarżeniom Dariusz Garbacz, właściciel „Mustanga”.
Nigdy już tam nie wejdę
Pod koniec sierpnia ubiegłego roku Ireneusz Pawełek zdecydował się sprzedać swojego forda windstara. Wystawił go w salonie „Mustang”, który kojarzony jest w całym regionie ze znakomitymi, luksusowymi samochodami. Pan Ireneusz samochód sprzedał, ale z usług firmy nie jest zadowolony. – Nigdy już tam nie wejdę – mówi zdecydowanie.
Ze skrzynią coś nie tak
– Wyceniłem go najpierw na 20 tysięcy złotych. Oni dodali do tego 5%, a więc standardową marżę. Przez kilka miesięcy nie było zainteresowania, więc obniżyłem cenę do 15 tysięcy złotych. Pod koniec roku zadzwonił do mnie jeden z pracowników Mustanga. Mówi, że pojawił się chętny, ale zażądał, by pojechać na warsztat. U mechanika wyszło podobno, że jest coś nie tak ze skrzynią biegów. Klient miał być nadal chętny, ale chciał wyłożyć tylko 13,5 tysiąca złotych – relacjonuje swoją rozmowę telefoniczną z pracownikiem „Mustanga” pan Ireneusz.
Akumulator do wymiany
Na tym jednak ta rozmowa się nie skończyła. – Przekonywał mnie jeszcze, że salon musiał w ten samochód włożyć nowy akumulator, więc podnoszą marżę. Ostatecznie więc klient miał kupić samochód za 13,5 tysiąca złotych, z tego dla mnie było 12 tysięcy. Pracownik robił wszystko, bym się na to zgodził. Zaufałem mu – żałuje swojej decyzji Pawełek.
Kombinowanie przy fakturze
Sprawy by nie było, gdyby nie formalności. – Powiedzieli mi w urzędzie, że do wyrejestrowania samochodu niezbędna jest faktura. Pojechałem do „Mustanga”. Tam zaczęli mi wmawiać, że tak naprawdę nie potrzebuję faktury. Sami wyślą ją do zakładu ubezpieczeń i wszystko będzie w porządku. Gdy w końcu otrzymałem jej kopię, zauważyłem jakieś poprawki długopisem. Ktoś chciał przerobić piętnaście na trzynaście tysięcy złotych, za które rzekomo mój samochód został sprzedany. Tydzień temu dotarłem do nowego właściciela. Okazuje się, że nie było żadnej sprawy z mechanikiem i skrzynią biegów. Akumulator też nie został wymieniony. Ten pan zapłacił za samochód 15 tysięcy złotych – mówi oburzony Pawełek.
To pracownik
Były właściciel czuje się oszukany. Przekonano go w „Mustangu”, że ze względów technicznych nie jest w stanie sprzedać swojego forda za 15 tysięcy złotych. Samochód natomiast nie tylko nie miał żadnych wad, ale i sprzedany został za tę wyższą cenę, której żądał na początku były właściciel. – Mój prawnik radził mi, bym tę sprawił zgłosił. Chciałbym odzyskać moje dwa tysiące złotych – tłumaczy pan Ireneusz. Jest też kwestia nieudolnie fałszowanej faktury. – Nie wydawałem tego dokumentu. Ten pan musiał go otrzymać od pracownika. Może ten coś namieszał? – zastanawia się Dariusz Garbacz, właściciel „Mustanga”.
Do zwolnienia
Pracownik nie chciał z nami rozmawiać. Przez szefa przekazał nam jedynie, że niczego w fakturze nie zmieniał. Jednak bez względu na tę sprawę Dariusz Garbacz i tak nie jest zadowolony z dotychczasowej pracy swojego komisanta. – Ten pracownik już u nas nie będzie pracował. Przyłapałem go na niedopełnieniu obowiązków. Chodziło o dezinformację klienta – tłumaczy właściciel „Mustanga”.
Taka marża
Garbacz podkreśla jednak, że nawet jeśli i tym razem doszło do „dezinformacji klienta”, o oszustwie nie może być mowy. – Pan Pawełek powierzył nam do sprzedaży swój samochód. Nikt go nie oszukał. Przystał na 12 tysięcy złotych. Ja miałem na tym marżę trzech tysięcy. To faktycznie duży zarobek, ale jak się odliczy podatek i inne, to jest tak naprawdę 2 tysiące. Poza tym wysokość marży to wewnętrzna sprawa komisu – podkreśla właściciel, ale przyznaje, że przeciętna marża zazwyczaj wynosi tylko 5 % wartości samochodu.Krystian Szytenhelm
Najnowsze komentarze