Poniedziałek, 29 lipca 2024

imieniny: Marty, Olafa, Beatrycze

RSS

Wyrok zapadł dużo wcześniej

07.10.2008 00:00
Od jednej z osób, której kiedyś nadepnąłem na odcisk usłyszałem, że nie jest Jezusem i nie umie wybaczać. I tak długo się broniłem. Moja dymisja była z góry zaplanowana – mówi Ryszard Kozłowski, były dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury w Wodzisławiu.

Justyna Pasierb: Nie minęły trzy lata a w ośrodku kultury kolejna zmiana na stanowisku dyrektora. Musiał odejść Andrzej Sobek. To posada dla kamikadze?
 Ryszard Kozłowski: Przekonałem się na własnej skórze, że to stanowisko, które wymaga od człowieka naprawdę silnego charakteru. Poza tym bywa przedmiotem rozgrywek. Nawet osobistych. Tak było przynajmniej w moim przypadku.

– To mocne zarzuty.  Ale przecież poprzednia ekipa rządząca miała Panu wiele do zarzucenia.
– No tak. Próbowano mi przypisać wiele błędów. Na przykład pomyłkę przy księgowaniu biletów. Chodziło o kilka sztuk. Jednokrotne wypożyczenie samochodu pracownikowi po kosztach własnych. Dlaczego miałem tego nie zrobić? No i jeszcze dochodzą zarzuty o niepłacenie ZAIKS-u, ale przecież byłem na etapie rozmów z prezesem tego związku za jakie konkretnie utwory mamy płacić. W trakcie licznych kontroli zleciliśmy niezależny audyt, którego wyniki były odmienne od przeprowadzanych kontroli, ale to już nie miało znaczenia – wyrok zapadł znacznie wcześniej. Poza tym, gdyby faktycznie były mocne zarzuty już dawno odpowiadałbym za nie przed prokuratorem. Tymczasem żadne postępowanie wobec mnie się nie toczyło i nie toczy.

– Mówiło się także, że faworyzuje Pan Miraż, zespół, którego jest szefem
– Najpierw wrogie nastroje wywoływało to, że przestały szerokim strumieniem płynąć pieniądze do zespołów. Niestety, czasy patronatu bogatej kopalni 1 Maja, która utrzymywała dom kultury lub nieograniczonych środków minęły i trzeba było się utrzymywać z przyznanego budżetu. Bywało czasem tak, że w październiku zastanawiałem się skąd wezmę pieniądze na wypłaty do końca roku. Konflikt się zaognił, kiedy członkowie zespołów musieli zacząć płacić składki. Tylko, że nie był to mój pomysł. Dostałem takie polecenie z urzędu. Mirażu nie oszczędzałem. Najlepsza ściągalność składek była właśnie w tym zespole.

– Imprez kulturalnych też było jak na lekarstwo. Nie dało się ich zorganizować czy raczej się nie chciało?
– To był okres, kiedy w Wodzisławiu sprzedawały się maksymalnie dwie imprezy w miesiącu. I to z wielkim trudem. Ceny biletów u nas nie mogły konkurować z tymi w Rybniku czy Raciborzu, a na dofinansowywanie imprez po prostu nie było pieniędzy. Tam ośrodki mają jeszcze raz tyle miejsc do dyspozycji. Kalkulacja jest więc prosta.

– Wszystko tłumaczy Pan niskim budżetem. Po co więc było utrzymywać kino, skoro na seanse przychodziło zaledwie kilka osób?
– Nie było wtedy multipleksów jak teraz. Na weekendowych filmach tłumów nie było, ale często przyjeżdżały do nas dzieciaki z okolicznych gmin w ramach Kina Lektur Szkolnych. MOK miał swój autokar, który je tutaj przywoził.

– A co z dyscypliną pracy? Wielokrotnie padały zarzuty, że pracownicy snują się jak cienie po MOK–u, nic nie robią i jeszcze do tego piją alkohol w czasie pracy.
– Miałem zasadę, że jak ośrodek miał coś robić, to nie mógł tego zawalić. Czasami imprezy trwały po kilkanaście godzin. Ludzie pracowali w weekendy i sylwestra, nie licząc skrupulatnie przepracowanych godzin. Tego jakoś nikt nie widział. Ośrodek kultury jest specyficznym miejscem. Bywają dni, że naprawdę nie ma co robić. Starałem się jednak prowadzić taką politykę, żeby każdy, kto tu przyjdzie nawet po południu, mógł spotkać się z merytorycznym pracownikiem.

– Odpiera Pan wszystkie zarzuty podane przez poprzednich włodarzy, którzy zwolnili Pana z pracy. Zatem o dymisji zdecydowały prywatne animozje?
– Cóż, od jednej z osób, której kiedyś nadepnąłem na odcisk w niewinnej, jak wtedy myślałem, sprawie, usłyszałem tylko, że nie jest Jezusem i nie umie wybaczać. I tak długo się broniłem. Moja dymisja była z góry zaplanowana. Nie miałem nawet szansy na odniesienie się do zarzutów. Nim sformułowałem swoją odpowiedź na kontrolę, miałem już na biurku zalecenia pokontrolne. Poza tym półtora roku później usłyszałem od niektórych radnych, że w tej walce byłem z góry skazany na przegraną, bo stanowisko było szykowane dla kogoś innego.

– Chodzi o Andrzeja Sobka? To pod niego był ogłoszony konkurs?
– Nie chcę tego komentować.
 
– Trudno było się pozbierać po dymisji? Odwołano Pana w niezbyt elegancki sposób.
– Przypłaciłem to zdrowiem i życiem prywatnym. Przez wiele tygodni leżałem w ciężkim stanie w szpitalu. To był kubeł zimnej wody. Wtedy wszystko przewartościowałem. Przyznam jednak, że okropnie się bałem. Byłem przed 50–tką, a wiadomo jak pracodawcy patrzą na takich ludzi. Martwiłem się, co będzie dalej. Trwało to ze trzy miesiące. Potem rozdzwoniły się telefony z propozycjami. Odzyskałem wiarę w siebie, no i zdecydowałem się kierować Mirażem, chociaż i to próbowano mi odebrać.

– Skąd takie przypuszczenia?
– Rozmawiano wtedy z Lenką Brečkovą, która jest choreografem i Kasią Pośpiech, ówczesną instruktorką, aby poprowadziły zespół. Nie zgodziły się.

– Pana ambicja nie ucierpiała, kiedy z dyrektora nagle stał się Pan instruktorem?
– Nie. Miraż to „moje dziecko". Ja go założyłem. Pamiętam pierwsze konkursy i sukcesy. Dziś mamy już wypracowany własny styl i na swoim koncie wiele tytułów mistrzowskich. Może w końcu w mieście zaczną doceniać to, co mamy najlepszego, a takie są z pewnością zespoły Amatorskiego Ruchu Artystycznego przy WCK.

– Posada dyrektora ośrodka kultury znowu jest wolna. Będzie Pan startował w konkursie?
– Nie będę startował. Definitywnie się z tym pożegnałem. Poza tym musiałbym zrezygnować z pracy z Mirażem, a tego nie chcę.

– Jak zatem według Pana powinien wyglądać ośrodek kultury? A może w ogóle nie warto utrzymywać tak niedochodowych instytucji?
– Ośrodki nigdy nie były dochodowe i nie będą. To nie fabryki. Pełnią jednak ważną rolę wychowawczą. Uważam, że w naszym przypadku powinno się postawić na rozwój Amatorskiego Ruchu Artystycznego, bo w tym odnosimy sukcesy i mamy naprawdę wspaniałą kadrę instruktorską. Dom kultury powinien tętnić życiem, a nie wiać chłodem marmuru. Przez ostatnie dwa lata popołudniami nic tutaj się nie działo. Mój następca pozbył się zespołów z budynku ośrodka. Tak nie powinno być. Poza tym uważam, że nie powinno się łapać  kilku srok za ogon.

– Nie było klimatu dla rozwoju ARA pod dyrekcją Andrzeja Sobka?
– To było nawet dziwne, bo przecież Miraż, Spin czy Vladislavia to najlepsza wizytówka i dla ośrodka i dla Wodzisławia. Przez półtora roku pisałem pisma z prośbą o spotkanie, żeby wyjaśnić różne rzeczy i się nie doczekałem.

– Nie uważa Pan, że tak częste zmiany na stanowisku dyrektora nie służą rozwojowi ośrodka?
– Za czasów dyrektora Sobka wbrew pozorom tak różowo też nie było. Na razie funkcję pełniącego obowiązki dyrektora sprawuje Maciek Meisel. Przez wiele lat był moim zastępcą. Zna tę robotę, więc na pewno nic złego się nie stanie. Zresztą uważam, że powinien pełnić swoją funkcję jak najdłużej. Jak będzie potem, czas pokaże. Nowości zawsze budzą lęk, ale może nie będzie tak źle. Moje myśli na razie zaprzątają przygotowania do kolejnych mistrzostw, na które wybieramy się z Mirażem.

–  Dziękuję za rozmowę.

Justyna Pasierb

  • Numer: 41, (453)
  • Data wydania: 07.10.08