Nie mam nic do ukrycia
– To sprawa honoru – tak komentuje swoje odejście z fotela wiceministra środowiska Andrzej Markowiak, były prezydent Raciborza i poseł Platformy Obywatelskiej. Na honorze Markowiaka położyła się cieniem jego współpraca z PRL-owską bezpieką.
Grzegorz Wawoczny: Czy miał Pan świadomość istnienia teczek IPN Ka 0046/59 oraz IPN 00160/2000?
Andrzej Markowiak: O tym, że w dokumentach IPN istnieją takie teczki dotyczące mojej osoby nie miałem pojęcia. Dziś już powszechnie wiadomo, że osoby zaangażowane w działalność opozycyjną, jak to było w moim przypadku, były inwigilowane przez tajną policję, a tworzone teczki obrazują rozmiar tej inwigilacji. Nie wiem też, czy są to wszystkie materiały jakie Służba Bezpieczeństwa zgromadziła na mój temat. Na podstawie uzyskanych ostatnio informacji mogę sądzić, że jest tego jeszcze więcej, bo wynika z nich, że SB interesowała się moją osobą już w czasie studiów, a przestała dopiero we wrześniu 1989 roku.
– Czy zapoznał się Pan ze złożonymi tam dokumentami?
– Nigdy mnie to nie pociągało, bo uważałem, że ta wiedza, zresztą niepełna i wypaczona, do niczego mnie nie przybliży. Tak się niestety składa, że zgromadzone w IPN dokumenty są prawie wyłącznie autorstwa Służby Bezpieczeństwa PRL o bardzo wątpliwej wiarygodności. Do tego, żeby je właściwie ocenić i zrozumieć trzeba znać czasy, w których powstały i zagmatwane mechanizmy ich sporządzania.
– Czy w składanych wcześniej oświadczeniach lustracyjnych zaprzeczał Pan bądź potwierdzał współpracę z SB? Czy rzecznik interesu publicznego badał Pana oświadczenie?
– Oświadczenia lustracyjne składałem kilkakrotnie, w tym przynajmniej dwa razy w związku z kandydowaniem do Sejmu w 2001 i 2005 r. i zawsze oświadczałem, że nie byłem tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Oświadczenia te przez sześć lat były w dyspozycji Rzecznika Interesu Publicznego i nigdy w tym czasie nie zostały przez niego zakwestionowane. Nie mam podstaw, aby sądzić, że pan sędzia Bogusław Nizieński, znany ze skrupulatności i determinacji, oraz jego następca nie wywiązali się z obowiązku zlustrowania najważniejszych osób publicznych w państwie, do jakich niewątpliwie należy zaliczyć posłów na Sejm RP.
– Jak Pan ocenia dziś współpracę z SB z 1983 r. w kontekście ówczesnych realiów – czy podjęcie jej było jedynym wyjściem z sytuacji, w jakiej się Pan znalazł?
– Bez dokładnego poznania i zrozumienia ówczesnych realiów nie da się obiektywnie ocenić mojej sytuacji w 1983 r. Nie używam celowo słowa „współpraca”, bo w mojej ocenie, a także zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego, do takowej w rzeczywistości nie doszło i jestem przekonany, że SB miała ze mnie marny pożytek, a ta wspomniana charakterystyka jest jedynym skutkiem mojego zobowiązania do współpracy. Proszę pamiętać, że ja na SB nie chodziłem po paszport czy zgodę na zagraniczny wyjazd i też nie trafiłem tam za jazdę po pijaku na rowerze czy coś podobnego. Kilkakrotnie byłem zabierany z domu, nie wiedząc, kiedy wrócę. Wtedy w czerwcu 1983 r. przeprowadzano rewizję i aresztowano mnie dokładnie w tym samym czasie, gdy na lotnisku Okęcie witano Papieża Jana Pawła II. Siedząc w areszcie miałem prostą alternatywę: dopuścić do zapowiedzianej ponownej, już bardzo dokładnej, rewizji we wszystkich moich pomieszczeniach, w tym także w piwnicy, gdzie miałem schowane „wykradzione” przeze mnie w styczniu 1982 r. pieniądze związkowe zebrane na sztandar oraz listy darczyńców i zaryzykować wpadkę kilku osób w tę akcję zamieszanych, w tym dyrektora naszego zakładu i szefa działu wojskowego, albo obiecać SB współpracę, wyjść na wolność i „zrobić porządek”. Czy osoby te wybaczyłyby mi, gdyby z mego powodu spędziły w więzieniu po kilka lat? Kto przeżył i pamięta tamte czasy, to wie o czym mówię. Dzisiaj, gdybym znalazł się w podobnej sytuacji, postąpiłbym tak samo. Zresztą po podpisaniu zobowiązania wcale nie miałem zamiaru z niego się wywiązywać.
– Czy poza deklaracją podjęcia współpracy i sporządzoną charakterystyką osób - materiałami ujawnionymi w materiałach IPN, sporządził Pan własnoręcznie jakiekolwiek pisma mogące komukolwiek zaszkodzić ?
– Nie. Napisałem w sumie własnoręcznie we wrześniu 1983 r. dwa listy do SB w Raciborzu, gdzie w pierwszym zawiadamiam, że moje zobowiązanie do współpracy jest nieaktualne, a w drugim, skierowanym do szefa tej służby w Raciborzu kilka dni później, zawarłem uzasadnienie mojej decyzji. Ten drugi list był mi potrzebny głównie po to, aby jego kopię zdeponować w odpowiednich rękach na wypadek, gdyby przydarzyła mi się jakaś „przygoda” w związku z wystawieniem SB do wiatru, a takie obawy wtedy miałem. Te listy dotyczyły wyłącznie mojej osoby, więc oczywiście nikomu nie mogły zaszkodzić, podobnie zresztą jak ta bardzo lakoniczna charakterystyka 10-ciorga osób, w której nie ma ani jednego stwierdzenia czy opisu, mogących zainteresować SB. Wszystkie słowa były tam dokładnie przemyślane i tworzyły zlepek półprawd i fałszu. Osoby opisane zostały jako wzorowi obywatele i żadni polityczni aktywiści. Wiem, że nikt z tego powodu nie miał później jakichkolwiek kłopotów.
– Kto jest adresatem Pana pism, kierowanych „do majora”?
– Adresatem, którego tytułuję majorem, był ówczesny szef SB w Raciborzu – Trojanowski. Imienia nie pamiętam.
– Czy z „majorem” łączyły Pana jakieś stosunki np. koleżeńskie, znajomość prywatna?
– Poznałem tego pana, gdy przyszedł do mojej celi obejrzeć „zdobycz”, czyli mnie. Jedyny raz rozmawiałem z nim, gdy przyszedłem na SB we wrześniu 1983 r., aby „podziękować” za współpracę. Była to bardzo nieprzyjemna rozmowa , a gdy schodziłem wtedy z 3-go piętra komendy na każdym stopniu schodów zadawałem sobie pytanie, czy krata na parterze będzie otwarta. Na szczęście była. Nie pamiętam, abym go kiedykolwiek później spotkał.
– Czy Pana zdaniem nie byłoby lepszym wyjściem poinformowanie o współpracy i jej zerwaniu osób ze ścisłego grona Solidarności niż wysyłanie listu do majora?
– Wysłanie listu do szefa SB i odpowiednie zdeponowanie jego kopii, w moim przypadku było konieczne, bo stwarzało mi pewne zabezpieczenie, ale o tym już mówiłem. Co do Solidarności to w połowie 1983 r. w Raciborzu nie było żadnych struktur podziemnych, a jej wcześniejsi działacze byli w rozsypce. Ponadto należy pamiętać, że w zobowiązaniu złożyłem przyrzeczenie zachowania tego faktu w tajemnicy „pod groźbą odpowiedzialności karnej”. Nie sądzi Pan, że mogłem mieć już dość kłopotów z tytułu samej odmowy współpracy i oszukania SB, żeby jeszcze prowokować następne, ujawniając jej fakt, nie wiedząc przy tym, komu można tę tajemnicę przekazać i kto tak naprawdę chciałby być nią obciążony?
– Z rozmów z różnymi osobami, które współdziałały z Panem w samorządzie, wynika, że ujawnił im Pan fakt nawiązania współpracy z SB i jej zerwania. Czy nie można tego było uczynić publicznie, skoro efekt tej współpracy dla SB był nader wątpliwy?
– Co to znaczy publicznie? Czy kilkakrotne składanie oświadczeń lustracyjnych przez 6 lat, nie kwestionowanych przez uprawnione instytucje i ich publikacja w Internecie nie było formą upublicznienia? Swoją drogą to szkoda, że w Polsce po 1989 r. nie utworzono czegoś w rodzaju narodowego, publicznego konfesjonału. Tam można by było ujawnić fakty współpracy z SB, ale także wyspowiadać się z zaniechania i bierności, wszak współpraca z tajną policją nie była jedynym grzechem popełnianym przeciwko bliźnim i Ojczyźnie. Tyle że wtedy kolejka byłaby bardzo długa. Wystarczyło mi, że o moich kontaktach z SB wiedzieli ode mnie moi samorządowi współpracownicy.
– Jakie działania podjęła wobec Pana SB w grudniu 1981 r.? Nie został Pan internowany, co w korespondencji z SB nazwał Pan „szczęśliwym zrządzeniem losu”.
– Nie mam szczegółowej wiedzy na ten temat. W samym grudniu 1981 r. funkcjonariusze SB dwukrotnie zabierali mnie z domu; najpierw 13 - w dniu wprowadzenia stanu wojennego, a potem 22 o 7.00 rano, po powrocie z pracy z nocnej zmiany. Były to bardzo bolesne zdarzenia i dziś ci, którzy ich nie przeżyli, nie bardzo rozumieją, co czuje się będąc zabieranym z domu, żegnając się z zapłakaną żoną i dwójką małych zdezorientowanych dzieci i trzecim niespełna dwumiesięcznym. Dziś mamy samych odważnych, którzy dokładnie wiedzą, jak dzielnie by się wtedy zachowali, tylko podziwiać! Jeden z owych bohaterów w programie „Misja Specjalna” silił się na ocenę mojego zachowania, a wtedy gdy zabierano mnie 13 grudnia, siedział blady i roztrzęsiony u mnie w domu i nie stać było go na to, aby wyjść do przedpokoju i zapytać: dlaczego zabieracie porządnego człowieka? Nie miał wtedy odwagi? A ja miałem, gdy nazajutrz, 14 grudnia, poszedłem na komendę milicji z przewodniczącym naszej zakładowej Solidarności, prosić, aby zostawiono go w spokoju. Mnie na to było stać. Wtedy zabranym przez SB dawano do podpisu dokument, w którym stwierdzało się, cytuję z pamięci, że: 1.Przyjmuję do wiadomości, że został wprowadzony stan wojenny na terytorium PRL, 2. Będę przestrzegał porządku konstytucyjno-prawnego obowiązującego w PRL, 3. Zostałem poinformowany o tym przez... i tu padało nazwisko oficera SB. W błędzie są ci, co nazywają ten papier „lojalką”. Prawdziwą lojalkę dano mi do podpisu 22 grudnia 1981 r., gdy zabrano mnie z domu po raz drugi i wtedy odmówiłem, choć nie uważam tego za przejaw jakiegokolwiek bohaterstwa. Powiedziałem, że nie podpiszę i już. Co do internowania to nie udało mi się, mimo pewnych moich dociekań, ustalić powodu pozostawienia mnie na wolności. Mogę dziś wskazać trzy możliwe powody, oczywiście poza tymi, jakie lansują tzw. „życzliwi” i podobno dobrze zorientowani. Im tylko mogę powiedzieć za św. Mateuszem: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”.
– Czy wystąpił Pan o autolustrację i czy będzie Pan starał się publicznie wyjaśnić wszystkie aspekty Pana kontaktów z bezpieką w latach 80. XX w.?
– Przygotowuję się do takiego wystąpienia. Jestem już po konsultacjach z prawnikiem i Dyrektorem Oddziału IPN w Katowicach, uczę się także abecadła SB-ckiego, aby zrozumieć zapisy w dotyczących mnie dokumentach, do których niestety, za wyjątkiem mojej osoby, mają prawo wglądu nawet różnej maści, nie do końca zrównoważeni „badacze”. Ale to już jakby inny problem. Chciałbym, aby mój proces autolustracyjny był jawny, bo nie mam tu nic do ukrycia. Zawsze starałem się zachowywać dystans do tamtych wydarzeń, a dziś nie stać mnie nawet na nienawiść do funkcjonariuszy SB, którzy wtedy wyrządzili mi krzywdę i do tych, którzy na mnie donosili. Takie były czasy i tylko Bogu dziękuję, że się skończyły. Nigdy nie przypisywałem sobie wielkich zasług i nie obnosiłem się z moją opozycyjną działalnością, bo uznawałem to za swoją powinność, ale dziś w obliczu pomówień i opluwania może trzeba o tym mówić, choć wątpię, aby w naszej zatęchłej rzeczywistości kogokolwiek to interesowało. Dużo większe zapotrzebowanie jest dziś na „padlinę”, a „kundle” muszą stale ujadać. Ja mimo wszystko, z nikim w naszym lokalnym środowisku na życiorys nie chciałbym się zamienić.
– Jakie były okoliczności pozbawienia Pana w 1985 r. dostępu do tajemnicy państwowej? Od jakiego czasu (do 1985 r.) posiadał Pan dostęp do tajemnicy państwowej i czy począwszy od lat 90. był Pan dopuszczany przez służby specjalne do tajemnicy państwowej?
– Zupełnie nie mam pojęcia i nie pamiętam, czy rzeczywiście miałem dostęp i czy zostałem pozbawiony go akurat w 1985 r. Tak się zastanawiam teraz, czy dostęp do tajemnicy państwowej był mi potrzebny w mojej pracy. Mam natomiast wrażenie, że pod koniec mojej pracy w Urzędzie Miasta z jakichś powodów musiałem wystąpić o takie dopuszczenie, ale przed odejściem z magistratu do Sejmu w październiku 2001 roku nie dostałem w tej sprawie żadnej odpowiedzi.
– Dziękuję za rozmowę.
Andrzej Markowiak: O tym, że w dokumentach IPN istnieją takie teczki dotyczące mojej osoby nie miałem pojęcia. Dziś już powszechnie wiadomo, że osoby zaangażowane w działalność opozycyjną, jak to było w moim przypadku, były inwigilowane przez tajną policję, a tworzone teczki obrazują rozmiar tej inwigilacji. Nie wiem też, czy są to wszystkie materiały jakie Służba Bezpieczeństwa zgromadziła na mój temat. Na podstawie uzyskanych ostatnio informacji mogę sądzić, że jest tego jeszcze więcej, bo wynika z nich, że SB interesowała się moją osobą już w czasie studiów, a przestała dopiero we wrześniu 1989 roku.
– Czy zapoznał się Pan ze złożonymi tam dokumentami?
– Nigdy mnie to nie pociągało, bo uważałem, że ta wiedza, zresztą niepełna i wypaczona, do niczego mnie nie przybliży. Tak się niestety składa, że zgromadzone w IPN dokumenty są prawie wyłącznie autorstwa Służby Bezpieczeństwa PRL o bardzo wątpliwej wiarygodności. Do tego, żeby je właściwie ocenić i zrozumieć trzeba znać czasy, w których powstały i zagmatwane mechanizmy ich sporządzania.
– Czy w składanych wcześniej oświadczeniach lustracyjnych zaprzeczał Pan bądź potwierdzał współpracę z SB? Czy rzecznik interesu publicznego badał Pana oświadczenie?
– Oświadczenia lustracyjne składałem kilkakrotnie, w tym przynajmniej dwa razy w związku z kandydowaniem do Sejmu w 2001 i 2005 r. i zawsze oświadczałem, że nie byłem tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Oświadczenia te przez sześć lat były w dyspozycji Rzecznika Interesu Publicznego i nigdy w tym czasie nie zostały przez niego zakwestionowane. Nie mam podstaw, aby sądzić, że pan sędzia Bogusław Nizieński, znany ze skrupulatności i determinacji, oraz jego następca nie wywiązali się z obowiązku zlustrowania najważniejszych osób publicznych w państwie, do jakich niewątpliwie należy zaliczyć posłów na Sejm RP.
– Jak Pan ocenia dziś współpracę z SB z 1983 r. w kontekście ówczesnych realiów – czy podjęcie jej było jedynym wyjściem z sytuacji, w jakiej się Pan znalazł?
– Bez dokładnego poznania i zrozumienia ówczesnych realiów nie da się obiektywnie ocenić mojej sytuacji w 1983 r. Nie używam celowo słowa „współpraca”, bo w mojej ocenie, a także zgodnie z orzecznictwem Sądu Najwyższego, do takowej w rzeczywistości nie doszło i jestem przekonany, że SB miała ze mnie marny pożytek, a ta wspomniana charakterystyka jest jedynym skutkiem mojego zobowiązania do współpracy. Proszę pamiętać, że ja na SB nie chodziłem po paszport czy zgodę na zagraniczny wyjazd i też nie trafiłem tam za jazdę po pijaku na rowerze czy coś podobnego. Kilkakrotnie byłem zabierany z domu, nie wiedząc, kiedy wrócę. Wtedy w czerwcu 1983 r. przeprowadzano rewizję i aresztowano mnie dokładnie w tym samym czasie, gdy na lotnisku Okęcie witano Papieża Jana Pawła II. Siedząc w areszcie miałem prostą alternatywę: dopuścić do zapowiedzianej ponownej, już bardzo dokładnej, rewizji we wszystkich moich pomieszczeniach, w tym także w piwnicy, gdzie miałem schowane „wykradzione” przeze mnie w styczniu 1982 r. pieniądze związkowe zebrane na sztandar oraz listy darczyńców i zaryzykować wpadkę kilku osób w tę akcję zamieszanych, w tym dyrektora naszego zakładu i szefa działu wojskowego, albo obiecać SB współpracę, wyjść na wolność i „zrobić porządek”. Czy osoby te wybaczyłyby mi, gdyby z mego powodu spędziły w więzieniu po kilka lat? Kto przeżył i pamięta tamte czasy, to wie o czym mówię. Dzisiaj, gdybym znalazł się w podobnej sytuacji, postąpiłbym tak samo. Zresztą po podpisaniu zobowiązania wcale nie miałem zamiaru z niego się wywiązywać.
– Czy poza deklaracją podjęcia współpracy i sporządzoną charakterystyką osób - materiałami ujawnionymi w materiałach IPN, sporządził Pan własnoręcznie jakiekolwiek pisma mogące komukolwiek zaszkodzić ?
– Nie. Napisałem w sumie własnoręcznie we wrześniu 1983 r. dwa listy do SB w Raciborzu, gdzie w pierwszym zawiadamiam, że moje zobowiązanie do współpracy jest nieaktualne, a w drugim, skierowanym do szefa tej służby w Raciborzu kilka dni później, zawarłem uzasadnienie mojej decyzji. Ten drugi list był mi potrzebny głównie po to, aby jego kopię zdeponować w odpowiednich rękach na wypadek, gdyby przydarzyła mi się jakaś „przygoda” w związku z wystawieniem SB do wiatru, a takie obawy wtedy miałem. Te listy dotyczyły wyłącznie mojej osoby, więc oczywiście nikomu nie mogły zaszkodzić, podobnie zresztą jak ta bardzo lakoniczna charakterystyka 10-ciorga osób, w której nie ma ani jednego stwierdzenia czy opisu, mogących zainteresować SB. Wszystkie słowa były tam dokładnie przemyślane i tworzyły zlepek półprawd i fałszu. Osoby opisane zostały jako wzorowi obywatele i żadni polityczni aktywiści. Wiem, że nikt z tego powodu nie miał później jakichkolwiek kłopotów.
– Kto jest adresatem Pana pism, kierowanych „do majora”?
– Adresatem, którego tytułuję majorem, był ówczesny szef SB w Raciborzu – Trojanowski. Imienia nie pamiętam.
– Czy z „majorem” łączyły Pana jakieś stosunki np. koleżeńskie, znajomość prywatna?
– Poznałem tego pana, gdy przyszedł do mojej celi obejrzeć „zdobycz”, czyli mnie. Jedyny raz rozmawiałem z nim, gdy przyszedłem na SB we wrześniu 1983 r., aby „podziękować” za współpracę. Była to bardzo nieprzyjemna rozmowa , a gdy schodziłem wtedy z 3-go piętra komendy na każdym stopniu schodów zadawałem sobie pytanie, czy krata na parterze będzie otwarta. Na szczęście była. Nie pamiętam, abym go kiedykolwiek później spotkał.
– Czy Pana zdaniem nie byłoby lepszym wyjściem poinformowanie o współpracy i jej zerwaniu osób ze ścisłego grona Solidarności niż wysyłanie listu do majora?
– Wysłanie listu do szefa SB i odpowiednie zdeponowanie jego kopii, w moim przypadku było konieczne, bo stwarzało mi pewne zabezpieczenie, ale o tym już mówiłem. Co do Solidarności to w połowie 1983 r. w Raciborzu nie było żadnych struktur podziemnych, a jej wcześniejsi działacze byli w rozsypce. Ponadto należy pamiętać, że w zobowiązaniu złożyłem przyrzeczenie zachowania tego faktu w tajemnicy „pod groźbą odpowiedzialności karnej”. Nie sądzi Pan, że mogłem mieć już dość kłopotów z tytułu samej odmowy współpracy i oszukania SB, żeby jeszcze prowokować następne, ujawniając jej fakt, nie wiedząc przy tym, komu można tę tajemnicę przekazać i kto tak naprawdę chciałby być nią obciążony?
– Z rozmów z różnymi osobami, które współdziałały z Panem w samorządzie, wynika, że ujawnił im Pan fakt nawiązania współpracy z SB i jej zerwania. Czy nie można tego było uczynić publicznie, skoro efekt tej współpracy dla SB był nader wątpliwy?
– Co to znaczy publicznie? Czy kilkakrotne składanie oświadczeń lustracyjnych przez 6 lat, nie kwestionowanych przez uprawnione instytucje i ich publikacja w Internecie nie było formą upublicznienia? Swoją drogą to szkoda, że w Polsce po 1989 r. nie utworzono czegoś w rodzaju narodowego, publicznego konfesjonału. Tam można by było ujawnić fakty współpracy z SB, ale także wyspowiadać się z zaniechania i bierności, wszak współpraca z tajną policją nie była jedynym grzechem popełnianym przeciwko bliźnim i Ojczyźnie. Tyle że wtedy kolejka byłaby bardzo długa. Wystarczyło mi, że o moich kontaktach z SB wiedzieli ode mnie moi samorządowi współpracownicy.
– Jakie działania podjęła wobec Pana SB w grudniu 1981 r.? Nie został Pan internowany, co w korespondencji z SB nazwał Pan „szczęśliwym zrządzeniem losu”.
– Nie mam szczegółowej wiedzy na ten temat. W samym grudniu 1981 r. funkcjonariusze SB dwukrotnie zabierali mnie z domu; najpierw 13 - w dniu wprowadzenia stanu wojennego, a potem 22 o 7.00 rano, po powrocie z pracy z nocnej zmiany. Były to bardzo bolesne zdarzenia i dziś ci, którzy ich nie przeżyli, nie bardzo rozumieją, co czuje się będąc zabieranym z domu, żegnając się z zapłakaną żoną i dwójką małych zdezorientowanych dzieci i trzecim niespełna dwumiesięcznym. Dziś mamy samych odważnych, którzy dokładnie wiedzą, jak dzielnie by się wtedy zachowali, tylko podziwiać! Jeden z owych bohaterów w programie „Misja Specjalna” silił się na ocenę mojego zachowania, a wtedy gdy zabierano mnie 13 grudnia, siedział blady i roztrzęsiony u mnie w domu i nie stać było go na to, aby wyjść do przedpokoju i zapytać: dlaczego zabieracie porządnego człowieka? Nie miał wtedy odwagi? A ja miałem, gdy nazajutrz, 14 grudnia, poszedłem na komendę milicji z przewodniczącym naszej zakładowej Solidarności, prosić, aby zostawiono go w spokoju. Mnie na to było stać. Wtedy zabranym przez SB dawano do podpisu dokument, w którym stwierdzało się, cytuję z pamięci, że: 1.Przyjmuję do wiadomości, że został wprowadzony stan wojenny na terytorium PRL, 2. Będę przestrzegał porządku konstytucyjno-prawnego obowiązującego w PRL, 3. Zostałem poinformowany o tym przez... i tu padało nazwisko oficera SB. W błędzie są ci, co nazywają ten papier „lojalką”. Prawdziwą lojalkę dano mi do podpisu 22 grudnia 1981 r., gdy zabrano mnie z domu po raz drugi i wtedy odmówiłem, choć nie uważam tego za przejaw jakiegokolwiek bohaterstwa. Powiedziałem, że nie podpiszę i już. Co do internowania to nie udało mi się, mimo pewnych moich dociekań, ustalić powodu pozostawienia mnie na wolności. Mogę dziś wskazać trzy możliwe powody, oczywiście poza tymi, jakie lansują tzw. „życzliwi” i podobno dobrze zorientowani. Im tylko mogę powiedzieć za św. Mateuszem: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni”.
– Czy wystąpił Pan o autolustrację i czy będzie Pan starał się publicznie wyjaśnić wszystkie aspekty Pana kontaktów z bezpieką w latach 80. XX w.?
– Przygotowuję się do takiego wystąpienia. Jestem już po konsultacjach z prawnikiem i Dyrektorem Oddziału IPN w Katowicach, uczę się także abecadła SB-ckiego, aby zrozumieć zapisy w dotyczących mnie dokumentach, do których niestety, za wyjątkiem mojej osoby, mają prawo wglądu nawet różnej maści, nie do końca zrównoważeni „badacze”. Ale to już jakby inny problem. Chciałbym, aby mój proces autolustracyjny był jawny, bo nie mam tu nic do ukrycia. Zawsze starałem się zachowywać dystans do tamtych wydarzeń, a dziś nie stać mnie nawet na nienawiść do funkcjonariuszy SB, którzy wtedy wyrządzili mi krzywdę i do tych, którzy na mnie donosili. Takie były czasy i tylko Bogu dziękuję, że się skończyły. Nigdy nie przypisywałem sobie wielkich zasług i nie obnosiłem się z moją opozycyjną działalnością, bo uznawałem to za swoją powinność, ale dziś w obliczu pomówień i opluwania może trzeba o tym mówić, choć wątpię, aby w naszej zatęchłej rzeczywistości kogokolwiek to interesowało. Dużo większe zapotrzebowanie jest dziś na „padlinę”, a „kundle” muszą stale ujadać. Ja mimo wszystko, z nikim w naszym lokalnym środowisku na życiorys nie chciałbym się zamienić.
– Jakie były okoliczności pozbawienia Pana w 1985 r. dostępu do tajemnicy państwowej? Od jakiego czasu (do 1985 r.) posiadał Pan dostęp do tajemnicy państwowej i czy począwszy od lat 90. był Pan dopuszczany przez służby specjalne do tajemnicy państwowej?
– Zupełnie nie mam pojęcia i nie pamiętam, czy rzeczywiście miałem dostęp i czy zostałem pozbawiony go akurat w 1985 r. Tak się zastanawiam teraz, czy dostęp do tajemnicy państwowej był mi potrzebny w mojej pracy. Mam natomiast wrażenie, że pod koniec mojej pracy w Urzędzie Miasta z jakichś powodów musiałem wystąpić o takie dopuszczenie, ale przed odejściem z magistratu do Sejmu w październiku 2001 roku nie dostałem w tej sprawie żadnej odpowiedzi.
– Dziękuję za rozmowę.
Najnowsze komentarze