Niedziela, 28 lipca 2024

imieniny: Aidy, Innocentego, Marceli

RSS

Zemsta czy wołanie o pomoc?

20.02.2007 00:00
Byli mieszkańcy Domu Chleba w Nieboczowach twierdzą, że źle się tam dzieje. Oskarżają administratorów domu o najgorsze wykroczenia, tymczasem sami nie są w porządku. Opuszczając budynek zabrali ze sobą rzeczy – także nie swoje. Sprawą zajęła się policja.

Byli mieszkańcy Domu Chleba w Nieboczowach twierdzą, że od dawna źle się tutaj dzieje. Ich zdaniem bezdomni, niepełnosprawni i chorzy są wykorzystywani.  

Nieboczowy Z ośrodka Dominika Sieradzka i Grzegorz Skawina wyprowadzili się pod koniec ubiegłego roku. Nikt ich nie wyrzucał, sami podjęli taką decyzję, choć od dawna ich zachowanie budziło kontrowersje. Mieszkali wspólnie, co w katolickiej fundacji prowadzącej dom było niemile widziane. Mężczyzna przyznał się również do spożywania alkoholu na terenie ośrodka. Para nie ma sobie jednak nic do zarzucenia, mimo że dostali w Nieboczowach przysłowiowy wikt i opierunek. Pani Dominika trafiła tutaj razem z synem z domu samotnej matki w Rybniku. Jej partner pochodzi z Bielska – był bezdomny.  Na swój pobyt para zarabiała pracą na rzecz ośrodka. Opiekowali się osobami chorymi, wykonywali drobne prace remontowe. Dziś oboje nie kryją oburzenia. Twierdzą, że warunki w jakich mieszkają tam ludzie są bardzo złe. Zaalarmowali media.

Dlaczego tak późno?

Informacje o rzekomych nieprawidłowościach trafiły do nas w ubiegłym tygodniu. Dlaczego byli mieszkańcy Domu Chleba mówią o tym dopiero teraz? Dlaczego przez kilka miesięcy do działalności fundacji nie mieli zastrzeżeń?

– Ci ludzie nas okradli – mówi Anna Szczyrba, zajmująca się mieszkańcami z ramienia fundacji. – Daliśmy im tylko tapczan i szafki kuchenne, aby się jakoś się urządzili. Oni wywieźli niemal wszystko ze swojego pokoju – dodaje kobieta. Grzegorz Skawina nie czuje się winny.   

– Zabrałem stamtąd tylko fotel bujany i stary chodnik, który leżał w pokoju. Zaraz po telefonie z fundacji to oddałem. Dostaliśmy też łóżeczko dla dziecka, stare szafki kuchenne. Teraz oskarża się nas o kradzież – oburza się mężczyzna. Nie pozostaje dłużny i także oskarża. Pod adresem członków fundacji padają ciężkie zarzuty. Pan Grzegorz twierdzi, że w Domu Chleba okrada się osoby chore, bez żadnego uzasadnienia zabiera im się całe emerytury, choć opieka i jedzenie pozostawiają wiele do życzenia. Jego zdaniem osoby obłożnie chore pozbawione są wystarczającej opieki medycznej.

Luksusów to tutaj nie ma 

Pojechaliśmy na miejsce, by te rewelacje sprawdzić. Jedno jest pewne, ośrodek nie jest w żaden sposób przystosowany dla osób  niepełnosprawnych. Mieliśmy okazję zobaczyć jak niepełnosprawny nastolatek wczołgiwał się po stromych schodach do budynku.

Podając się za rodzinę 83-letniej Łucji Goli weszliśmy do środka. Warunki panujące w domu faktycznie nie należą do najlepszych. Kobieta z trudem wchodzi po stromych schodach do pokoju na piętro. Już na pierwszy rzut oka widać, że niewielkie pomieszczenie rzadko bywa sprzątane. Ile kobieta płaci za te luksusy? Oddaje całą emeryturę – jakieś 1100 złotych.

– Pani Łucja ma za te pieniądze kupowane leki i pampersy. Przecież to też sporo kosztuje – tłumaczy administratorka budynku.

W rozmowie z nami staruszka nie narzeka. Jedynie tęsknota za domem rodzinnym w Radlinie jest nie do zniesienia. 

Na schodach spotykamy młodego mężczyznę. Grzegorz Skwara trafił tutaj jako bezdomny. Po opuszczeniu domu przez panią Dominikę to on zajmuje się chorymi.

– Mam do tego odpowiednie przygotowanie. Skończyłem szkołę. Już wcześniej opiekowałem się osobami chorymi. Nieźle sobie z tym radzę – tłumaczy mężczyzna.

Pobyt w ośrodku sobie chwali. Nie dostaje co prawda ani grosza, ale wystarczy, że ma dach nad głową.  Gdyby Betlejem nie było na końcu świata mógłby dorobić parę złotych. Z przerażeniem mówi o czekającej go wyprowadzce do noclegowni w Wodzisławiu. Po tym jak dom opuściła Dominika z Grzegorzem dla mężczyzn nie ma tutaj miejsca. Taką decyzję podjął zarząd fundacji.

Sami odeszli

Idziemy jeszcze do kucharki Gizeli. To ona była oskarżana przez byłych pensjonariuszy o kradzież ubrań i leków. Kobieta wszystkiemu zaprzecza. Razem z piątką swoich niepełnosprawnych dzieci mieszka w małym budynku, tuż obok ośrodka. To także własność fundacji. To ona tutaj gotuje, sprząta, zajmuje się zaopatrzeniem, pierze. Jest niemal na każde zawołanie pensjonariuszy. Dominiki i Grzegorza nie wspomina zbyt dobrze.

– Nikt ich stąd nie wyrzucał. Sami odeszli. Oni tu różne rzeczy wyczyniali. Pili alkohol i zakłócali ciszę nocną. Nieraz chcieliśmy wzywać policję  – mówi kobieta.

Druga strona medalu

Anna Szczyrba, administratorka Domu Chleba o konflikcie z Dominiką Sieradzką i Grzegorzem Skawiną nie potrafi rozmawiać bez emocji.

– Tacy jak oni oduczą ludzi dobroczynności. A przecież nic złego ich u nas nie spotkało – mówi kobieta. – Dominikę fundacja nawet zatrudniła na pół etatu. Dołożyła także na kurs prawa jazdy. Co prawda pokryła tylko część kosztów, choć obiecano dziewczynie całość, ale to tylko dlatego, że zrezygnowała z pracy w ośrodku. Nawet nie wiedzieliśmy, że jest w ciąży.  W listopadzie poinformowała nas,  że wyjeżdża na jakiś czas, a potem zadzwonił Grzegorz i powiedział, że urodziła – dodaje.

Pomoc otrzymał także Grzegorz Skawina. I nie chodzi tylko o dach nad głową. Dzięki pomocy finansowej mógł odzyskać potrzebne dokumenty i pozałatwiać sprawy w rodzinnym Bielsku. Oboje utrzymywali się praktycznie z pieniędzy osób samotnych i chorych, które oddają swoje całe dochody na utrzymanie.

Symboliczna kara

Wszystko wskazuje na to, że po obu stronach konfliktu są sprawy niewyjaśnione.

Fundacja pomogła już wielu ludziom. Zarząd pracuje zupełnie za darmo. Do pobytu bezdomnych nie dokładają ośrodki pomocy społecznej.

– My tylko udzielamy informacji o takim ośrodku. Jeśli ktoś tam przebywa może zgłosić się do nas po jednorazową zapomogę. Wysyłamy wtedy naszego pracownika na wywiad środowiskowy i jeśli zapadnie decyzja o przyznaniu pieniędzy, to osoba zainteresowana dostaje je do ręki – mówi Blandyna Woźniak, kierowniczka MOPS-u w Lubomi. Potwierdzili to pracownicy innych ośrodków pomocy społecznej. Sanepid, który skontrolował ośrodek po otrzymaniu anonimowej informacji także nie dopatrzył się większych uchybień.

– Kara jest umowna. Zapewniono nas, że zalecenia zostaną wykonane. Jestem zdania, że należy wymagać, ale nie karać, żeby nie zniechęcać ludzi do pomagania innym – mówi Eugeniusz Szewczyk, dyrektor Powiatowej Stacji Epidemiologicznej.

Justyna Pasierb

  • Numer: 8 (370)
  • Data wydania: 20.02.07