Z tęsknoty za ciepłem
Od lat tułają się bez dachu nad głową. Kilka dni pod mostem, na klatce schodowej, w piwnicy. Jak mówią, nigdy nie zapomnieli klimatu świąt. Ciągle mają w pamięci lata rodzinnego zrozumienia, miłości i spokoju. Nie tracą nadziei wierząc, że choć przez chwilę nastrój powróci w tym roku. Przygotowują się właśnie do wieczerzy wigilijnej, którą spędzą w opuszczonym i zdewastowanym budynku PKP.
Mają swoją ruderę
Na pierwszy sygnał o istnieniu takiego miejsca nie mogłem pozos-tać obojętny. O pomoc poprosiłem Ryszarda Heroka - związkowca z „Solidarności”, który od miesięcy współpracuje z bezdomnymi. Jadę za nim ulicą Marklowicką i po przejechaniu kilkuset metrów docieramy do budynku, w którym od kilku miesięcy mieszkają bezdomni. Zniszczone drzwi zamknięte prowizorycznie. Każdy z lokatorów ma ze sobą nie tylko klucze, ale także klamkę. Musieliśmy się zabezpieczyć bo już ktoś zdążył ukraść nam piec - informuje nas przy wejściu jeden z bezdomnych. Obecność tutaj ośmiu mężczyzn akceptują zarówno władze miasta jak i PKP. Nikt nie wydał stosownej decyzji zezwalającej na ich pobyt w tym miejscu, jednak mają na to ciche przyzwolenie - nikomu nie szkodzą. Sami wykonali ciężką pracę, dzięki której ta rudera stała się ich mieszkaniem. Oczywiście nie ma tutaj ani prądu ani ogrzewania, ale biorąc pod uwagę to co zastaliśmy wcześniej można mówić o kolosalnej różnicy - mówi Ryszard Herok. Z opowieści bezdomnych mężczyzn wynika, że wcześniej samo wejście do pustostanu było nieciekawym przeżyciem. Wilgotne, śmierdzące ściany, powyrywane okna i drzwi, na podłodze sterty śmieci i gruzu, a nawet zwierzęcych odchodów. Obecnie, chociaż o luksusach nie może być mowy (w dalszym ciągu jest zimo i ciemno), bezdomni potrafili stworzyć tutaj swoisty klimat.
Wigilia - pozostało wspomnienie?
W budynku trwają wzmożone porządki świąteczne. Mężczyźni magazynują artykuły spożywcze i przygotowują pomieszczenie na stół wigilijny. Mam nadzieję, że te święta będą szczególne. Od lat nie miałem okazji poczuć ich klimatu. No może trzy lata temu, jak byłem u matki w Niemczech, ale z żoną i z dwójką moich dziećmi do wspólnego stołu nie zasiadłem od dawna. Bardzo za tym tęsknię. Przed laty choinka, opłatek i pasterka miały dla mnie kolosalne znaczenie. Teraz jakbym nie przywiązywał do tego takiej wagi. Może to się odmieni w tym roku? Z chłopakami postaramy się przeżyć święta jak należy - tłumaczy 47-letni Janusz z Wodzisławia, którego 7 lat temu eksmitowano z mieszkania przy ul. Waryńskiego. Mieszka on w jednym pokoju ze swoim rówieśnikiem Czesławem. Jak każdy z mężczyzn również i on mógłby cały dzień opowiadać o tym co przeżył. Wszystko było w porządku do czasu gdy byłem potrzebny rodzinie - wspomina Czesław. Budowałem córce dom. Pracowałem dwadzieścia godzin dziennie, a gdy trafiłem do szpitala nikt nawet nie zajrzał. Po powrocie do domu okazało się, że nie jestem potrzebny. Sięgnąłem po kieliszek i tak się zaczął mój upadek. Mieszkam na ulicy od 4 lat. Co roku w okresie świąt powracam myślami do wydarzeń sprzed lat - żona, dwójka dzieci, kolacja wigilijna, prezenty, uczucie miłości i przyjaźni, tego bardzo brakuje. Być może, gdy najbliżsi dowiedzą się, że mam gdzie mieszkać i staram się wyjść z „bagna” dadzą mi kolejną szansę. Cieszę się, że mam gdzie mieszkać. Teraz ta chałupa to mój dom. Zrobię wszystko by także tutaj poczuć atmosferę świąt - mówi Czesław.
Po zdewastowanym budynku oprowadza mnie Zygmunt Kubicki. Jest dumny z tego co do tej pory udało się zrobić. Zapytany o święta myślami wraca do wydarzeń z więziennej celi. Przebywał tam 22 lata. Siedziałem w Strzelcach Opolskich. Święta były tam całkiem ciekawe. Z racji moich zainteresowań do literatury i tworzenia zająłem się nawet pisaniem jasełkowych scenariuszy. Wigilia i święta z rodziną były tak dawno, że trudno wspominać. Mam dwoje dzieci, z żoną się rozwiodłem. Czynię starania o spotkanie z nimi i mam nadzieję, że mi się to uda - mówi 66-letni Zygmunt.
To będzie ich azyl
Pomysł zintegrowania ludzi bezdomnych pojawił się kilka miesięcy temu w siedzibie Terenowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność” w Wodzisławiu. Wszystko zaczęło się od wspomnianego Zygmunta Kubickiego. Przedstawił tutaj swoją sytuację i chęć wspierania ludzi jemu podobnych. Okazało się, że znalazł zrozumienie i wsparcie. Początkowo grupa liczyła 4 osoby, obecnie mężczyzn jest dwa razy więcej. Pierwotnym założeniem było stworzenie noclegowni (istnieje już taka przy ul. Marklowickiej - przyp. red.). Uznaliśmy jednak, że takie rozwiązanie jest jedynie pastylką na ból zęba - po czasie uciążliwość powraca. Zamierzamy więc stworzyć coś na wzór centrum integracji ludzi bezdomnych ze społeczeństwem. Chodzi nie tylko o zapewnienie czasowego schronienia, ale głównie o likwidowanie przyczyn problemu. Jednym z pomysłów jest zagospodarowanie przez samych bezdomnych innego budynku po PKP, który znajduje się na gruncie miasta. Władze Wodzisławia są temu przychylne. Bezdomni sami zajęliby się remontem, a my pomoglibyśmy im pozyskać materiały budowlane od sponsorów - wyjaśnia Ryszard Herok - przewodniczący TKK NSZZ „Solidarność”. Dodaje, że gdy inicjatywa się powiedzie w budynku mogłoby zamieszkać ok. 15 osób. Pracowałyby one na rzecz miasta, tak by pokryć niezbędne koszty użytkowania budynku. Ponadto mogłyby one liczyć na pomoc psychologa i wsparcie terapeutów. To byłby swoisty azyl wychodzenia z bezdomności. Najważniejsze jest usamodzielnienie się tych osób. Powrót do normalności. Jeśli znaleźliby pracę, mogliby być przeniesieni do budynków socjalnych i rozpocząć nowe życie - podkreśla R. Herok.
Rafał Jabłoński
Na pierwszy sygnał o istnieniu takiego miejsca nie mogłem pozos-tać obojętny. O pomoc poprosiłem Ryszarda Heroka - związkowca z „Solidarności”, który od miesięcy współpracuje z bezdomnymi. Jadę za nim ulicą Marklowicką i po przejechaniu kilkuset metrów docieramy do budynku, w którym od kilku miesięcy mieszkają bezdomni. Zniszczone drzwi zamknięte prowizorycznie. Każdy z lokatorów ma ze sobą nie tylko klucze, ale także klamkę. Musieliśmy się zabezpieczyć bo już ktoś zdążył ukraść nam piec - informuje nas przy wejściu jeden z bezdomnych. Obecność tutaj ośmiu mężczyzn akceptują zarówno władze miasta jak i PKP. Nikt nie wydał stosownej decyzji zezwalającej na ich pobyt w tym miejscu, jednak mają na to ciche przyzwolenie - nikomu nie szkodzą. Sami wykonali ciężką pracę, dzięki której ta rudera stała się ich mieszkaniem. Oczywiście nie ma tutaj ani prądu ani ogrzewania, ale biorąc pod uwagę to co zastaliśmy wcześniej można mówić o kolosalnej różnicy - mówi Ryszard Herok. Z opowieści bezdomnych mężczyzn wynika, że wcześniej samo wejście do pustostanu było nieciekawym przeżyciem. Wilgotne, śmierdzące ściany, powyrywane okna i drzwi, na podłodze sterty śmieci i gruzu, a nawet zwierzęcych odchodów. Obecnie, chociaż o luksusach nie może być mowy (w dalszym ciągu jest zimo i ciemno), bezdomni potrafili stworzyć tutaj swoisty klimat.
Wigilia - pozostało wspomnienie?
W budynku trwają wzmożone porządki świąteczne. Mężczyźni magazynują artykuły spożywcze i przygotowują pomieszczenie na stół wigilijny. Mam nadzieję, że te święta będą szczególne. Od lat nie miałem okazji poczuć ich klimatu. No może trzy lata temu, jak byłem u matki w Niemczech, ale z żoną i z dwójką moich dziećmi do wspólnego stołu nie zasiadłem od dawna. Bardzo za tym tęsknię. Przed laty choinka, opłatek i pasterka miały dla mnie kolosalne znaczenie. Teraz jakbym nie przywiązywał do tego takiej wagi. Może to się odmieni w tym roku? Z chłopakami postaramy się przeżyć święta jak należy - tłumaczy 47-letni Janusz z Wodzisławia, którego 7 lat temu eksmitowano z mieszkania przy ul. Waryńskiego. Mieszka on w jednym pokoju ze swoim rówieśnikiem Czesławem. Jak każdy z mężczyzn również i on mógłby cały dzień opowiadać o tym co przeżył. Wszystko było w porządku do czasu gdy byłem potrzebny rodzinie - wspomina Czesław. Budowałem córce dom. Pracowałem dwadzieścia godzin dziennie, a gdy trafiłem do szpitala nikt nawet nie zajrzał. Po powrocie do domu okazało się, że nie jestem potrzebny. Sięgnąłem po kieliszek i tak się zaczął mój upadek. Mieszkam na ulicy od 4 lat. Co roku w okresie świąt powracam myślami do wydarzeń sprzed lat - żona, dwójka dzieci, kolacja wigilijna, prezenty, uczucie miłości i przyjaźni, tego bardzo brakuje. Być może, gdy najbliżsi dowiedzą się, że mam gdzie mieszkać i staram się wyjść z „bagna” dadzą mi kolejną szansę. Cieszę się, że mam gdzie mieszkać. Teraz ta chałupa to mój dom. Zrobię wszystko by także tutaj poczuć atmosferę świąt - mówi Czesław.
Po zdewastowanym budynku oprowadza mnie Zygmunt Kubicki. Jest dumny z tego co do tej pory udało się zrobić. Zapytany o święta myślami wraca do wydarzeń z więziennej celi. Przebywał tam 22 lata. Siedziałem w Strzelcach Opolskich. Święta były tam całkiem ciekawe. Z racji moich zainteresowań do literatury i tworzenia zająłem się nawet pisaniem jasełkowych scenariuszy. Wigilia i święta z rodziną były tak dawno, że trudno wspominać. Mam dwoje dzieci, z żoną się rozwiodłem. Czynię starania o spotkanie z nimi i mam nadzieję, że mi się to uda - mówi 66-letni Zygmunt.
To będzie ich azyl
Pomysł zintegrowania ludzi bezdomnych pojawił się kilka miesięcy temu w siedzibie Terenowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność” w Wodzisławiu. Wszystko zaczęło się od wspomnianego Zygmunta Kubickiego. Przedstawił tutaj swoją sytuację i chęć wspierania ludzi jemu podobnych. Okazało się, że znalazł zrozumienie i wsparcie. Początkowo grupa liczyła 4 osoby, obecnie mężczyzn jest dwa razy więcej. Pierwotnym założeniem było stworzenie noclegowni (istnieje już taka przy ul. Marklowickiej - przyp. red.). Uznaliśmy jednak, że takie rozwiązanie jest jedynie pastylką na ból zęba - po czasie uciążliwość powraca. Zamierzamy więc stworzyć coś na wzór centrum integracji ludzi bezdomnych ze społeczeństwem. Chodzi nie tylko o zapewnienie czasowego schronienia, ale głównie o likwidowanie przyczyn problemu. Jednym z pomysłów jest zagospodarowanie przez samych bezdomnych innego budynku po PKP, który znajduje się na gruncie miasta. Władze Wodzisławia są temu przychylne. Bezdomni sami zajęliby się remontem, a my pomoglibyśmy im pozyskać materiały budowlane od sponsorów - wyjaśnia Ryszard Herok - przewodniczący TKK NSZZ „Solidarność”. Dodaje, że gdy inicjatywa się powiedzie w budynku mogłoby zamieszkać ok. 15 osób. Pracowałyby one na rzecz miasta, tak by pokryć niezbędne koszty użytkowania budynku. Ponadto mogłyby one liczyć na pomoc psychologa i wsparcie terapeutów. To byłby swoisty azyl wychodzenia z bezdomności. Najważniejsze jest usamodzielnienie się tych osób. Powrót do normalności. Jeśli znaleźliby pracę, mogliby być przeniesieni do budynków socjalnych i rozpocząć nowe życie - podkreśla R. Herok.
Rafał Jabłoński
Najnowsze komentarze