Sobota, 25 maja 2024

imieniny: Grzegorza, Magdy, Marii Magdaleny

RSS

Zapamiętane oczami dziecka

19.10.2010 00:00 red
Wspomnienia wywiezionej na Sybir Teresy Pawłowskiej. – Łapało się raki i gotowało żywcem, żeby je zjeść.
Miała siedem lat, kiedy Sowieci wtargnęli do jej domu. Nie zabrała ze sobą prawie nic. Wróciła z bagażem bolesnych doświadczeń, których wspomnienia pomimo upływu tylu lat są wciąż żywe.
 
Nie było odwrotu. Tamtego dnia ze stacji jak co dzień wyruszył pociąg. W jednym wagonie znajdowało się około pięćdziesięciu osób, tak samo przerażonych i niepewnych swego losu. A wśród nich mała dziewczynka, Teresa Pawłowska, której rodzina podobnie jak wiele innych została wywieziona w głąb Rosji, na Sybir, do miejscowości Kostousowo. Dziś niestety wciąż tak wielu ludzi posiada tylko szczątkowe informacje na temat masowych deportacji Polaków na Syberię. Dlatego tak cenne są wspomnienia naocznych świadków tamtych tragicznych wydarzeń. Dla niektórych, temat ten może wydawać się odległy, a wystarczy przecież choć na chwilę wczuć się w sytuację tych ludzi. Poruszyć wyobraźnię. Co by było, gdyby ktoś wpadł teraz do naszego domu i kazał się z niego wynosić? Jakbyśmy się czuli ze świadomością, że być może już nigdy nie uda nam się do niego wrócić?
 
Niezaspokojony wróg
 
Na zesłaniu nieodłącznym towarzyszem Sybiraków stał się głód. Uczucie sytości było im obce od pierwszych dni w pociągu do ostatnich chwil na zesłaniu. Kto nigdy nie zaznał męki głodu, nie jest w stanie wyobraźić sobie, co wtedy czuli. –  Każde z nas, dzieci, umiało zrobić sieć. Kto miał szczęście jakąś tam płotkę złowił. Łapało się raki i gotowało żywcem, żeby je potem zjeść. Zbieraliśmy też wszystkie chwasty. Pokrzywa, lebioda, miodunka, szczaw, co tylko było możliwe. To wszystko jest dobre, jak się do tego da tłuszczu i soli, a myśmy tych rzeczy nie mieli. Jak już Wam mówiłam, głód był straszny – wspomina pani Teresa Pawłowska. W takich warunkach ludzie wymyślają różne rzeczy. Ktoś wpadł nawet na pomysł, że można jeść drewno z lipy. Suszyło się to i z kory właściwej leciała taka mączka. Potem robiło się placki, ale to było niezjadliwe. Kiszka perystaltyki nie miała. Tak zawsze podkreślam, że raz miałam pod choinką prezent, pieczony kartofel zawinięty w gazecie. Jakie to było święto, ucieszylibyście się dzisiaj? Wy byście się uśmiali – mówi.
 
Widmo śmierci i głodu
 
Wszyscy Polacy pracowali przy wyrębie lasu, codziennie po dwanaście godzin, od 6.00 do 18.00. Bez względu na pogodę, nawet w siarczyste mrozy dochodzące do -50°C. Ciężka praca bardzo często spadała na barki tych najmłodszych. –  Czy wyobrażacie sobie dziecko, ośmio-, dziewięcio-, dziesięcioletnią dziewczynkę z piłą, spuszczającą drzewo? To trwało wieki, a jak ciężko było – mówi. Żeby ogrzać pomieszczenia mieszkalne, prawie każdy wracając z pracy w lesie, niósł drzewo na opał. –  Jak czasem ktoś zrobił zapasy, to kradli sobie nawzajem ludzie. To nieprawda, że tam wszyscy byli święci – wspomina. Ludzie padali z głodu. Zdarzały się przypadki zamarzania osłabionych i wycieńczonych pracą. Warunki życia pozostawiały wiele do życzenia, co było przyczyną rozmaitych chorób. Powszechny stał się tyfus, jaglica, czy zapalenie ucha środkowego. Dzieciom wypadały odbytnice. Bardzo często na skutek niedożywienia organizmu i braku tłuszczów chorowano na kurzą ślepotę, która oznaczała utratę wzroku po zmierzchu. –  Wszy, pluskwy męczyły nas od pierwszych tygodni w pociągu do powrotu do domu. Kleszcze były tak duże, jak pestka od czereśni – mówi.
 
Mimo wszystko
 
W tym całym nieszczęściu w sercach pozostał wielki patriotyzm. –  Święta obchodziliśmy wszystkie, to nam przypominało nasz kraj, naszą kulturę, obyczaje, religię. Uczono nas tańców ludowych, piosenek patriotycznych. Ja umiałam nieszpory, godzinki, litanie wszystkie na pamięć. To nie było klepanie, to była autentyczna modlitwa. Nigdy nie pozostawiliśmy naszej tożsamości narodowej. Bardzo usilnie starano nam się wmówić, żebyśmy przyjęli obywatelstwo rosyjskie. Obiecywali nam przydział mieszkania, lepszą pracę, jakieś przeniesienie. Niektórzy byli już tak zdesperowani, że niestety zgadzali się na to. Oni do dziś dnia siedzą tam, albo ich potomkowie. Mieli obywatelstwo, a myśmy go nie przyjęli i kiedy amnestia wyszła to my mieliśmy prawo powrotu, bo Polacy – wspomina.
 
Nie znali dnia ani godziny
 
A jednak wielu z nich przetrwało do września 1944 r., kiedy mogli powrócić na Zachód. Najpierw na Ukrainę, a potem do Polski. Tak też stało się z panią Teresa Pawłowską. Tak wiele przeżyła. Dziś może o tym wszystkim opowiedzieć. Aż trudno uwierzyć, że tego wszystkiego doświadczyła będąc siedmioletnim dzieckiem. Swoimi wspomnieniami mogła podzielić się również 1 października z uczniami II Liceum Ogólnokształcącego w Raciborzu, w którym pojawiła się na zaproszenie nauczycielki Bogusławy Chlebus. O tym, że warto organizować tego typu spotkania, świadczą słowa jednego z uczniów. –  Wydaje mi się, że takie lekcje pokazują nam historię w bardziej ludzki sposób, niepodręcznikowy, co pozwala nam lepiej zrozumieć, co ludzie czuli w tamtych czasach. Wcześniej posiadałem tylko ogólne informacje. Dzięki tej lekcji mogłem usłyszeć jaki koszmar przeżyli ludzie zesłani na Sybir z ust osoby, która sama tego doświadczyła. Wykład ten był wart posłuchania, ponieważ zwykły, szary człowiek może z tego bardzo dużo wynieść – mówi Artur Kandziora, uczeń trzeciej klasy liceum. Dziś pani Teresa mieszka w Raciborzu i działa aktywnie w związku Sybiraków. –  Chciałabym, aby Polska młodzież wiedziała o tym, co przeżyli Polacy.  Kiedyś to był temat tabu, a teraz powinno się tę wiedzę przekazywać kolejnym pokoleniom – mówi pani Pawłowska. –  Szczęśliwi, którym los oszczędził głodu, chłodu, tułactwa i upokorzenia.
 
(gosia)
  • Numer: 42 (961)
  • Data wydania: 19.10.10