Szkubanie nie nudzi
Szkubanie pierza w wiejskich domach należy już niestety do zanikających zwyczajów. Jedno z ostatnich miało miejsce pod koniec stycznia w domu Róży Wolnik w Sudole.
Na dworze mróz, a w kuchennym piecu starszej gospodyni wesoło trzaska ogień. Przy stole siedzi sześć kobiet.
Szkubia od dziecka. Dycki się to robiło w mroźne zimowe popołednia i długie wieczory - od listopada do marca. Po szkole my zaczli, a o dziesiątej wieczór kończyli. Pierwyj więcej osób się w to angażowało - i piętnoście, przy dwóch długich stołach. Od nojmłodszej dziołchy po najstarszo baba. W kożdym domu się szkubało. Dziołcha, kero się wydowała, musiała dostać we wianie dwie pierziny i sztyry zegłówki. Synek co się żenił ino jedna pierzina i dwa zegłówki, bo jego baba miała przynieść reszta. Chodzić szkubać - to był obowiązek. Trza było się zrewanżować tym, którzy do nas przyszli pomóc. Terozki nikt ni mo czasu i ten zwyczaj zaniko - mówi 78-letnia Anna Kuczera, najstarsza z obecnych tu szkubaczek.
Kobiety wspominają, że dawniej, kiedy telewizja była w powijakach, więcej czasu było na rozmowy i kontakty międzyludzkie. Jedną z okazji, sprzyjająca umacnianiu wzajemnych więzi było właśnie szkubanie. Przy nim żartowano, śpiewano, opowiadano o swoich przeżyciach i różnych ciekawostkach oraz o duchach i utoploszkach. Aż strach było du dom iść po ciemku - śmieją się. Uciecha była, że se tak można było posiedzieć i poopowiadać. Teroz więcej się godo o filmach, o serialach, co kto widzioł w telewizji - mówi Róża Wolnik. Jest wesoło, a szkubanie wcale nie nudzi. Czas leci nie wiadomo kiedy: patrzymy na zygor - a już je pół siódmej, pół ósmej i trza iść du dom - dodaje Irma Kuczera.
Tym razem z dartego pierza powstanie puchowa kołdra dla wnuka pani Róży. Jest, zdaniem szkubaczek, zdrowsza i cieplejsza od takiej ze sztucznego tworzywa, albo i takiej ze strzyżonego pierza kur i kaczek. Poza tym „wyciągo rojmatyka”. Nie jest zszywana, tylko fastrygowana w kilku miejscach, aby pierze mogło swobodnie się przemieszczać.
Maria Jenczmionka przyznaje, że nie ma to jak wyspać się pod porządną puchową pierzyną. Kiedyś ważyły one po 5-8 kilogramów. Na jedną potrzeba było dwanaście gęsi. Wiosną kupowało się pisklęta. Ptaki zabijało się zimą, ale w międzyczasie podskubywało się pierze z żywych. Szkubanie trwało dwa, trzy tygodnie. Nie tylko gęsi puch się wykorzystywało, ale oczywiście i mięso i tłuszcz, którym smarowało się klatkę piersiową w przypadku zapalenia oskrzeli, i bolące gardło. Dodawało się go do ciasta drożdżowego, aby było bardziej pulchne. Również na nim smażono.
Darcie pierza tradycyjnie kończy się małą ucztą, zwaną „szkubibaba”. Podaje się kawę i kołocz. Czy będzie następne szkubanie? Nie wiadomo. W każdym razie z sentymentem na nie się czeka. Pozwala w tych niespokojnych czasach na wzmocnienie więzi rodzinnych i sąsiedzkich i chwilę wytchnienia od codziennego pośpiechu i zagonienia.
Ewa Halewska
Szkubia od dziecka. Dycki się to robiło w mroźne zimowe popołednia i długie wieczory - od listopada do marca. Po szkole my zaczli, a o dziesiątej wieczór kończyli. Pierwyj więcej osób się w to angażowało - i piętnoście, przy dwóch długich stołach. Od nojmłodszej dziołchy po najstarszo baba. W kożdym domu się szkubało. Dziołcha, kero się wydowała, musiała dostać we wianie dwie pierziny i sztyry zegłówki. Synek co się żenił ino jedna pierzina i dwa zegłówki, bo jego baba miała przynieść reszta. Chodzić szkubać - to był obowiązek. Trza było się zrewanżować tym, którzy do nas przyszli pomóc. Terozki nikt ni mo czasu i ten zwyczaj zaniko - mówi 78-letnia Anna Kuczera, najstarsza z obecnych tu szkubaczek.
Kobiety wspominają, że dawniej, kiedy telewizja była w powijakach, więcej czasu było na rozmowy i kontakty międzyludzkie. Jedną z okazji, sprzyjająca umacnianiu wzajemnych więzi było właśnie szkubanie. Przy nim żartowano, śpiewano, opowiadano o swoich przeżyciach i różnych ciekawostkach oraz o duchach i utoploszkach. Aż strach było du dom iść po ciemku - śmieją się. Uciecha była, że se tak można było posiedzieć i poopowiadać. Teroz więcej się godo o filmach, o serialach, co kto widzioł w telewizji - mówi Róża Wolnik. Jest wesoło, a szkubanie wcale nie nudzi. Czas leci nie wiadomo kiedy: patrzymy na zygor - a już je pół siódmej, pół ósmej i trza iść du dom - dodaje Irma Kuczera.
Tym razem z dartego pierza powstanie puchowa kołdra dla wnuka pani Róży. Jest, zdaniem szkubaczek, zdrowsza i cieplejsza od takiej ze sztucznego tworzywa, albo i takiej ze strzyżonego pierza kur i kaczek. Poza tym „wyciągo rojmatyka”. Nie jest zszywana, tylko fastrygowana w kilku miejscach, aby pierze mogło swobodnie się przemieszczać.
Maria Jenczmionka przyznaje, że nie ma to jak wyspać się pod porządną puchową pierzyną. Kiedyś ważyły one po 5-8 kilogramów. Na jedną potrzeba było dwanaście gęsi. Wiosną kupowało się pisklęta. Ptaki zabijało się zimą, ale w międzyczasie podskubywało się pierze z żywych. Szkubanie trwało dwa, trzy tygodnie. Nie tylko gęsi puch się wykorzystywało, ale oczywiście i mięso i tłuszcz, którym smarowało się klatkę piersiową w przypadku zapalenia oskrzeli, i bolące gardło. Dodawało się go do ciasta drożdżowego, aby było bardziej pulchne. Również na nim smażono.
Darcie pierza tradycyjnie kończy się małą ucztą, zwaną „szkubibaba”. Podaje się kawę i kołocz. Czy będzie następne szkubanie? Nie wiadomo. W każdym razie z sentymentem na nie się czeka. Pozwala w tych niespokojnych czasach na wzmocnienie więzi rodzinnych i sąsiedzkich i chwilę wytchnienia od codziennego pośpiechu i zagonienia.
Ewa Halewska
Najnowsze komentarze