Sobota, 1 czerwca 2024

imieniny: Jakuba, Hortensji, Gracjany

RSS

W Gorzycach lokalni handlowcy przegrywają konkurencję z Biedronką

27.03.2014 09:07 | 5 komentarzy | art

 

Podczas gdy sklepy dużych sieci notują rekordowe obroty i zyski, lokalni handlowcy coraz bardziej muszą zaciskać pasa. W starciu z gigantami nie mają szans. Tyle, że powstające już nawet w małych miejscowościach „Biedronki” i inne „sieciówki” to tylko połowa prawdy o przyczynach kłopotów lokalnych handlarzy. Ci wskazują, że w równie dużym stopniu niszczą ich rosnące z roku na rok obciążenia – podatkowe i pracownicze.

 

W Gorzycach lokalni handlowcy przegrywają konkurencję z Biedronką
Lokalny handel w Gorzycach podupada. W tym lokalu jeszcze kilka miesięcy temu znajdował się niewielki sklep spożywczy
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

 

Klient się rozpłynął

Kiedy w październiku 2012 roku w Gorzycach, obok basenu Nautica otwierano sklep sieci Biedronka, lokalni handlowcy obawiali się, że mocno uderzy to w ich interesy. Te obawy w dużej mierze się potwierdziły. - Moja znajoma zamknęła interes praktycznie w ciągu dwóch miesięcy od otwarcia Biedronki. Obroty spadły do tego stopnia, że nie było sensu utrzymywać sklepu – mówi nam nasz czytelnik. Dane jakie uzyskaliśmy z Ewidencji Działalności Gospodarczej potwierdzają tendencję. Tylko w 2013 roku na terenie Gorzyc wykreślonych zostało 6 działalności z branży spożywczej. Zarazem otwarte zostały trzy nowe sklepy – w tym kolejna spora sieciówka „Dino”. - No i klienci się rozpływają. Nawet jak kupują u mnie, to kupują znacznie mniej niż kiedyś, bo robią zakupy również w innych sklepach – mówi Jarosław Hojka, właściciel sklepu w Koloni Fryderyk. - Wiadomo klienci idą za nowością. To naturalne. Niestety tylko część wróciła do mnie z powrotem. Konkurencja ze strony dużych sieci jest ogromna – przyznaje właścicielka dużego sklepu wielobranżowego, która prosi by nie publikować jej danych.

 

Jedni zwalniają, inni pracę dają

Również w Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Gorzycach zaobserwowali tąpnięcie. - Pojawienie się dużych sklepów zachwiało handlem. Co prawda my jako spółdzielnia mamy tę możliwość, że jak spożywka przynosi nam straty, to w jakiś sposób wyrównujemy je zyskiem ze sklepów przemysłowych. Ale nie jest łatwo, a powiedziałabym nawet, że jest ciężko. Sprzedajemy mniej, więc mamy też mniejsze zatrudnienie. Przy czym my nie tyle zwalniamy, co przy powstających w naturalny sposób ubytkach, nie zatrudniamy nowych osób – mówi Danuta Hanzlik, wiceprezes Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Gorzycach. Prywatni przedsiębiorcy, którzy mają zazwyczaj tylko jeden sklep, aby w obliczu niższych obrotów ratować się przed plajtą siłą rzeczy muszą gwałtownie redukować koszty. Jeden z naszych rozmówców przyznaje, że jeszcze niedawno zatrudniał 15 osób. Dziś ma 9 pracowników. Podobne problemy mają inni handlowcy. - Musiałem zwolnić jednego pracownika. Obroty ciągle spadają – mówi właściciel sklepu w Koloni Fryderyk. - Oczywiście ta tendencja martwi. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że sklepy sieciowe również zatrudniają ludzi i to z reguły więcej niż małe sklepy – zauważa Wioletta Langrzyk z Urzędu Gminy w Gorzycach.

 

Handlowiec dojną krową

Najgorzej wygląda sytuacja właścicieli małych sklepików, takich do których zazwyczaj chodzi się np. po chleb czy prasę. - Teraz ludzie już nawet chleba u mnie nie kupują. Proszę zobaczyć ile zostaje – pokazuje nam sklepową półkę właścicielka małego sklepu przy ulicy Bogumińskiej w Gorzycach. Jak podkreśla plajty nie ogłosiła jeszcze tylko dlatego, że ma własny lokal i sama w nim pracuje. - Odkąd otwarli Biedronkę obroty są mniejsze o kilka tysięcy złotych. Nie mam szans konkurować z takim sklepem, skoro tam ceny są niższe niż w hurtowniach. Z drugiej strony trudno dziwić się klientom, że wybierają zakupy w dużych sklepach. Sama bym tak robiła. W dodatku wiadomo, że oprócz niższych cen mają większy wybór towarów – mówi nasza rozmówczyni. - Do emerytury zostało mi 11 lat. I wątpię czy uda mi się dociągnąć z interesem do tego czasu – przyznaje. Inni przyznają, że rosnące koszty obciążeń głównie podatków, to druga z przyczyn tego, że ich interesy ledwie zipią. - Jakoś tak się utarło, że z handlarzy można do woli zdzierać podatki. I zdziera z nas państwo, zdziera samorząd. Bo my zawsze sobie poradzimy. Ale to nie prawda. Radzimy sobie coraz gorzej – mówi jeden z naszych rozmówców. - Rosną koszty ZUS-u. Powiem szczerze, że wolałbym te pieniądze dać pracownikowi. Bo on je wtedy wyda u mniej, albo gdzie indziej. Ale zostaną tutaj. A tak wysyłam je do Warszawy i tyle – podkreśla Jarosław Hojka.

 

Klient decyduje

Właściciele sklepów próbują ratować biznes przed plajtą obniżając ceny towarów, a co za tym idzie swoje marże. Jak przekonują handlarze obecnie marże są tak niskie jak nigdy wcześniej. - Niestety nawet jeśli nasze ceny są porównywalne z cenami w sklepach sieciowych to klient i tak zazwyczaj wybiera zakupy np. w Biedronce. Duży wpływ na jego decyzje ma reklama. Masowe akcje reklamowe w mediach ogólnopolskich mają wpływ na wybory klienta. A my nie mamy w tej sytuacji szans – mówi właścicielka sklepu w Gorzyczkach. Jako przykład podaje akcję reklamową Biedronki, w której klienci przekonywani są, że warto tam kupować, bo to „nasza Biedronka”. - A jaka ona nasza? Przecież to firma portugalska. I to tam trafiają pieniądze, wydawane przez klientów – dodaje. Klienci jednak do tematu podchodzą przede wszystkim praktycznie. Wielu twierdzi, że kupuje w sklepach sieciowych nie tylko ze względu na cenę czy większy wybór towaru, ale również ze względu na lepszą jego jakość. - W małym sklepie niemal zawsze się zdarza, że w „promocji” dostanę zgniłą pomarańczę albo pomidora. W dużym sklepie sam sobie wybieram towar – podkreśla pan Mariusz, jeden z pytanych przez nas klientów sieci „Biedronka”.

 

Artur Marcisz