Czwartek, 16 maja 2024

imieniny: Andrzeja, Jędrzeja, Adama

RSS

Łukasz Nielaba o futbolu amerykańskim w Czechach i Polsce

25.08.2017 12:03 | 0 komentarzy | MAD

W życiu większości z nas wielkie rzeczy zaczynają się od pasji. Satysfakcja z robienia tego, co kochamy, wynagradza nam wszelkie niedogodności i wyrzeczenia. Tych ostatnich w zawodowym, ale coraz częściej i amatorskim sporcie jest bez liku. O futbolu amerykańskim wciąż słyszy się w Polsce niewiele, ale, jak przekonuje bohater naszego dzisiejszego materiału – Łukasz Nielaba, środowisko futbolistów się rozszerza, a polskie ligi profesjonalizują.

Łukasz Nielaba o futbolu amerykańskim w Czechach i Polsce
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Powinienem spotkać się z nim na murawie, w jego naturalnym otoczeniu. Ale wszystko się zmienia, także sport, a jego losy w wielu przypadkach rozgrywają się w kuluarach, w biurowych pomieszczeniach. Swojego rozmówcę widziałem wyłącznie na zdjęciach i to na takich, gdzie jest w pełnym – jak przystało na zawodnika futbolu amerykańskiego – rynsztunku. Swoją drogą gracze wyglądają w „roboczych” strojach, jakby szli do bitwy. Łukasz Nielaba potwierdza moje słowa, twierdząc że futbol to pełna poświęcenia walka dla dobra drużyny. – Bo my jesteśmy taką sportową rodziną, jeden może polegać na innym, a gdy ktoś nawali, kolega z drużyny naprawia jego błąd – nie kryje wodzisławianin.

Zawsze ciągnęło go do sportu, głównie drużynowego. W szkole była piłka nożna, koszykówka, siatkówka, ale on poszukiwał czegoś bardziej niszowego. Wraz ze znajomymi trafił do klubu futbolu amerykańskiego w Katowicach. – To był czas, gdy w Polsce powstawały pierwsze zespoły, ten sport dopiero raczkował. Pierwsze treningi wspominam bardzo miło, ale niestety nie byłem w stanie tak daleko dojeżdżać – opowiada Ł. Nielaba i kontynuuje: - Na szczęście nowy klub otwierano w Rybniku. Tam, w drużynie Rybnik Tanders, tak naprawdę zaczęła się moja gra w futbol.

W dyscyplinie tej spodobała mu się wspomniana już wcześniej zespołowość i poczucie odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale także za innych. – Z pewnością jest to skuteczna forma wyładowania swoich emocji. Nikt z nas nie czerpie z gry korzyści majątkowych, lecz wszyscy uprawiają sport dla przyjemności. Świetnym aspektem jest też różnorodność tego środowiska. Na boisku występowałem bowiem z policjantami, strażakami, urzędnikami, sprzedawcami itd. Każdy z nas ma swoje, inne życiowe doświadczenie, poza murawą odnajduje się w innej profesjo, ale mimo to potrafimy stworzyć spójny, ciekawie grający zespół, w którym każdy rozumie się bez słów – twierdzi.

Z Rybnika przeniósł się do Ostrawy. Klub był w drugiej lidze, a władze jak i sami zawodnicy marzyli o awansie. Łukasz Nielaba miał im w tym pomóc. – Skończyło się na drugim miejscu. Po tamtym sezonie trener, który prowadził zespół z Rybnika przeniósł się do Gliwic i zaproponował mi, abym zmienił klub. Trafiłem na wypożyczenie, w Gliwicach grano a awans, mieli ambitne cele, sprowadzili graczy ze Stanów Zjednoczonych. Postanowiłem skorzystać z tej szansy – wspomina i dodaje, że sezon wypadł świetnie, jego drużyna dostała się do rundy play-off.

W kolejnym roku na powrót trafił do ekipy z Czech, która dokonała wielu wzmocnień i snuła plany na przyszłość. A że w między czasie, gdy Ł. Nielaba grał w Gliwicach, awansowała do pierwszej ligi, podwyższenie poziomu gry stało się koniecznością. Nasz bohater wyjaśnia na czym polega przepaść między polską a czeską ligą: - To niebo a ziemia. Można powiedzieć, że pod względem organizacji, funduszy, jak i samych przygotowań czy aspektów sportowych druga liga czeska to taka pierwsza polska. W Czechach futbol amerykański jest popularniejszy, kluby mają bogatych sponsorów. U nas wysoką formę prezentuje kilka drużyn z Top Ligi, i można powiedzieć, że w takim Wrocławiu, Gdynii czy Warszawie mamy już do czynienia z profesjonalnym sportem – ocenia.

Przyszły sezon Łukasz ponownie zagra w Ostrawie. Ubiegły zakończyli na krajowym finale, w którym polegli ze świetnie grającą ekipą z Pragi. – Po raz pierwszy grałem przy sztucznym świetle, mecz transmitowano w telewizji, było dużo publiczności. To robi wrażenie.

Wojciech Kowalczyk