Niestety sąsiedzi, którzy nie pojmują, że do życia w bloku potrzebne jest wspólne zrozumienie to zmora. Ja jestem osobą młodą, która bardzo sobie ceni spokój i ciszę w mieszkaniu po pracy, jednak mieszkam w bloku od zawsze i potrafię zrozumieć, że wokoło żyją inni ludzie i całkowita cisza NIE jest możliwa. Równocześnie notorycznie słyszę anielski głos spod podłogi, wyzywający mnie, mojego narzeczonego (i wyzywający równocześnie inne dziewięć osób, wyimaginowanych, które podobno z nami mieszkają) od niekulturalnego bydła, chamów itp. Wystarczy, że położę zbyt głośno torbę z zakupami na podłogę, rozłożę wieczorem tapczan, przewróci się butelka z wodą stojąca na podłodze, a czeka mnie kilkunastominutowa aria krzyku, kaszlu i pukania w moją podłogę. Chodzę więc na paluszkach, ścielę łóżko przed 22, uważam żeby nie trzaskać drzwiami, pilnuję, żeby kot nie skakał z szafek na podłogę... i szukam nowego lokum. Nie wyobrażam sobie co by było, gdybym miała mieć dziecko. Moją uroczą sąsiadkę widziałam raz w życiu, niestety żadna rozmowa z nią nie ma sensu, ponieważ nie otwiera nikomu drzwi (za to krzyczy że "nikogo nie ma domu i możesz sobie pukać"). Swoim anielskim głosem umilała podobno życie wszystkim lokatorom na długo przed nami. Ot, taki brak zrozumenia międzypokoleniowego.
Napisany przez ~Dziendobry, 07.11.2016 13:56
Najnowsze komentarze