Pierwsze wypędzenia były niezwykle brutalne, odbywały sie w atmosferze powszechnego strachu, terroru i chaosu. Stąd wzięła się późniejsza nazwa "dzikie wypędzenia". Metody stosowane przez wojsko nie miały żadnego związku z humanitarną akcją przesiedleńczą, jak wówczas próbowano wmówić światowej opinii publicznej. Nie przygotowano ani odpowiedniego transportu, ani zabezpieczenia pozostawianego mienia. Ludność niemiecką wypędzano z pasa 100 do 150 km na wschód od Odry i Nysy, a także z południowej i zachodniej części woj. olsztyńskiego. Ponieważ w głównej mierze wysiedlano kobiety, starców i dzieci, stawali się oni łatwym łupem dla WP i przybywających na te tereny osadników polskich, a także szabrowników. Skumulowana przez lata nienawiść do Niemców i wojenna demoralizacja były pożywką i usprawiedliwieniem dla niezwykłej brutalności tej akcji. Codziennością były gwałty, rabunki, udręka wielodniowych podróży i wszechobecny głód. Siostra Ch. von Krockow opisuje to tak, "Wrzask, wyłamywane drzwi, okrzyki strachu, światło latarek; szturmuje horda obrzydliwych postaci (…) nie tylko mężczyźni, ale kobiety rozszalałe baby, może najgorsze ze wszystkich, z wrzaskiem, pianą na ustach biją kogo popadnie. Znów strzały pistolety przystawiane do głów […] znikają nasze kufry, skrzynie." ( W. Pięciak, Kolejność według Klausa, w: Przeprosić za wypędzenie? O wysiedleniu Niemców po II wojnie światowej, red. K. Bachmann, Kraków 1997, s. 114.)
Napisany przez pszak, 20.02.2015 20:56
Najnowsze komentarze