Wtorek, 24 grudnia 2024

imieniny: Adama, Ewy, Zenobiusza

RSS

Westfalska Ławka XV: Stan Wojenny – a co to takiego?

22.10.2024 00:00 red

12 grudnia 1981 roku pracowałem na nocnej zmianie. Wydobycie w ścianie oddziału pierwszego szło pełną parą. Krótko po północy w całej kopalni odezwały się „świńskie ucha” (sygnalizatory do obustronnej łączności: dyspozytor – załoga). Dyspozytor wydał polecenie: kombajnem zjechać do dolnej wnęki, zabudować ścianę i wyjechać na powierzchnię.

W każdym oddziale myślano, że to tylko ich dotyczy. Dopiero na podszybiu spostrzegliśmy, że są tu wszyscy. Zastanawialiśmy się nad przyczyną wydania takiego polecenia. Po wyjeździe wszystko było jak zawsze. No, niezupełnie, ponieważ u dyspozytora i w centrali telefonicznej byli już towarzysze, o czym nie wiedzieliśmy, ponieważ tam robole nie mają wstępu. Wiadomość o stanie wojennym dopadła nas dopiero w domach. „Stan wojenny” – co to takiego? O stanie wyjątkowym każdy słyszał i wiedział na czym polega, ale stan wojenny?

Poniedziałek, 14 grudnia. Dowiadujemy się, że kopalnia jest jednostką zmilitaryzowaną i wchodzi w następujące struktury: przemysł węglowy – armia, Zjednoczenie Przemysłu Węglowego – korpus, kopalnia – brygada, dział produkcyjny – kompania, oddział – batalion, polecenie – rozkaz. Wydano przepustki na godzinę milicyjną. Ludzie zdezorientowani. Jedni zjeżdżają na dół, inni pozostają na placu kopalnianym, jeszcze inni siedzą w łaźniach. Wszędzie gorące dyskusje. Na schodach do cechowni nie ma już przewodniczącego zakładowej „Solidarności” z mikrofonem w ręce. Jego miejsce zajął komisarz i dyrektor. Głośniki radiowęzła przekazują groźne komunikaty. Komisarz nawołuje, by podjąć wydobycie.

Wtorek, 15 grudnia. Po godzinie trzynastej wysiadłem z miejskiego autobusu. Z autobusu innej linii wysiadł Heniek, który w drodze do kopalni spytał: – Wiysz, co sie stało na Jastrzębiu? – Nie wiem – odpowiedziałem. – Zomowce wedrzyli sie tam do cechownie i tak walyli pałami, że aż piniondze w lufcie furgały (dzień wypłaty). – Dostała też jedna planistka, co była w ciąży, i zaroz poroniyła – powiedział Heniek. Ledwie skończył mówić, wyszliśmy z łuku drogi na prostą i zobaczyliśmy zomowców na rozstajnych drogach przed kościołem. Potężni jak hokeiści – rękawice do łokci, pałki do kolan. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Pierwszy raz boję się iść do kopalni. Na kopalnianym placu stłoczeni ludzie przytupują nogami z zimna. – Czemu tu stoicie – pytam kolegów. – Komisarz powiedzioł, że strajk jest nielegalny i tu też może sie stać to, co stało się na Jastrzębiu. Jak nie wiemy co się stało, to niech tam jedzie delegacja, żeby nom mogła powiedzieć. Pojechali i czekomy, aż przyjedzie nazod – wyjaśnił mi Jurek. Sytuacja podobna do wczorajszej. Górnicy na dole nie pracują. Uważają, że pod ziemią należy prowadzić bezpieczny strajk okupacyjny. Na placu ludzie z tubami nawołują do wytrwałości. Nie minęło dziesięć minut, jak przed bramą zatrzymał się samochód z delegacją. Z auta wysiedli: komisarz, nadsztygar Eugeniusz P., inż. Franciszek K. – kierownik oddziału łączności, który wydał ludziom tuby, inż. Zygmunt K. i Alojzy Sz. – nasz kolega. Po wejściu na schody, nadsztygar powiedział: Chłopy! Co jo wom byda godoł?. Mie możecie nie uwierzyć. Alojz tam był, Alojz widział, Alojz wom powiy – po czym zbliżył tubę do ust Alojza. Alojz, niczym Hamlet, dramatycznym głosem powiedział: Chłopy, tam krew leci przikopami (rowami przydrożnymi) – po czym zachwiał się, jakby miał upaść z omdlenia. Po tak dramatycznej wieści ludzie zrobili w tył zwrot i pobiegli w stronę szybu Jan. Byli tak wystraszeni, że wydawało się, iż będą skakać do szybu, nie czekając na klatkę. Naraz wśród normalnych odgłosów pracy nadszybia dało się słyszeć mocne dudnienie. Na łuku drogi, stromo opadającej od kościoła ku kopalni, pojawiły się wojskowe transportery. Powstałej paniki nie da się opisać. W tym momencie przypomniałem sobie opowiadanie ojca o tym, jak podczas strajku i zamieszania w okresie drugiego powstania śląskiego tą samą drogą jechały włoskie ciężarówki wojskowe z karabinami maszynowymi na szoferkach i żołnierzami stojącymi przy karabinach. Wtedy plac kopalniany opustoszał w okamgnieniu. Dudnienie ucichło tak nagle, jak się pojawiło. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Na podszybiu poziomu 700 m ludzie ściskali w rękach trzonki do kilofów i dwustronnie okute, zbrojone szlauchy wysokociśnieniowe. Na dworcu osobowym, w warsztacie mechanicznym i elektrycznym – to samo. W kopalni nie było wydobycia z powodu strajku pod ziemią.

Wśród tłumu dostrzegłem Florka, który od rana jest pod ziemią i boi się wyjechać na powierzchnię. W mieszkaniu na osiedlu oczekuje go żona z małymi bliźniakami. Dostałem rozkaz, by wyjechać na poziom 500 m do pracy przy utrzymaniu bezpieczeństwa kopalni. Udało mi się przekonać Florka, że po wyjeździe włos z głowy mu nie spadnie. Razem poszliśmy pod szyb. Ja wysiadłem z klatki na poziomie 500 m, a Florek pojechał na powierzchnię. Wrócił do domu i włos z głowy mu nie spadł.

Od środy nieśmiało rusza wydobycie. Z każdym dniem sytuacja się stabilizuje. Komisarz nie jest nadgorliwy. Zjeżdżający do pracy zwożą jedzenie dla strajkujących sąsiadów i krewnych, które to jedzenie przekazują dla nich rodziny, z równoczesną prośbą o nakłonienie strajkujących do przerwania strajku, na co ma wpływ tragedia na kopalni Wujek. Jedzenie pochodzące z innych źródeł zwożone jest w workach. Na peryferyjnym szybie Ryszard opuszczane są pojemniki z gorącą kawą zbożową, która to akcja odbywa się przy cichym przyzwoleniu dyrektora, o czym komisarz nie wie, bo nie zna kopalni. Dowódca batalionu (kierownik oddziału) G– 1, młody inżynier po AGH, zrobił podział załogi. Ludzie poszli do ściany i na inne miejsca pracy. Kierownik uzupełnił szychtownicę i telefonicznie przekazał raport dyspozytorowi. Po odłożeniu słuchawki idziemy pochylnią w kierunku ściany. Kierownik zna moje poglądy i wyjawia mi chęć zorganizowania podziemia. Proponuje mi wzięcie w tym udziału i wprowadzenie kolejnych zaufanych ludzi. Powiedziałem, że nie zamierzam zostać bohaterem narodowym i nie zależy mi na tym, by za sto lat ktoś postawił mi pomnik, i że nie będę się narażać dla ludzi, którzy myślą tylko o pieniądzach. Dalej szliśmy w milczeniu. Podczas dniówki mijaliśmy się bez słowa.

Dzień następny. Kierownik przed podziałem załogi podał informację o podniesieniu miesięcznej składki na sport z 5 zł do 20 zł, co jest skutkiem inflacji. Wybuchła karczemna awantura. W końcu ucichło na tyle, by kierownik mógł zrobić podział załogi. Ludzie poszli do ściany. Z pochylni niosły się przycichające klątwy. Poszliśmy za nimi, milcząc. Po pewnym czasie kierownik powiedział: Wczora miołeś racja. Te s…syny o niczym innym nie myślą, tylko o pieniądzach. Dowództwo brygady (kierownictwo kopalni) naradzało się, jak przerwać strajk utrudniający ruch kopalni w rejonie pierwszego przekopu rydułtowskiego. Członek zakładowej komórki Obrony Cywilnej, Janusz R., proponował użycie gazu. Za to dostał reprymendę od dyrektora. Nie znaleziono sposobu na przerwanie strajku.

Niedziela, 20 grudnia. Koniec strajku. Dlaczego? Przyczyn kilka. Najważniejsza ta, że rejon przebywania strajkujących został tak obesrany, iż nie można było tam dłużej wytrzymać. Strajkujący wyjeżdżają. Na pomoście łącznika nadszybia z lampownią i łaźnią stoją ormowcy „na służbie”. Przechodzący słyszą drwiny: Popatrz, idą ci, co na własnym gównie się poślizgnęli. W rodzinach osób strajkujących świąteczny nastrój Bożego Narodzenia ustąpił przygnębieniu, spowodowanym obawą zwolnienia z pracy.

Na Pasterce w pszowskim kościele pierwszą kolędą była: Bóg się rodzi, moc truchleje. Po świętach przeprowadzono weryfikację. Dowódcy batalionów decydują o tym, kto będzie lub nie będzie przywrócony do pracy. Mają okazję wyczyścić sobie batalion z szumowin. Dowódca batalionu G– 1 – ten, co chciał stworzyć podziemie – waha się z przyjęciem do pracy Maćka W., który dotąd wiele krwi mu napsuł. W końcu przyjmuje wszystkich. Po kilku dniach urwał się wąż z wodą do chłodzenia kombajnu i zraszania pyłu węglowego. Elektryczna blokada wodna zmostkowana i kombajn może dalej pracować. Kombajnista zwalnia bieg, by nie przegrzać oleju w windzie i by nie zadziałała blokada termiczna w silniku. Dysze nie zraszają urobku. Ślusarz naprawia szlauch. Ze ściany wychodzi Maciek W. i dzwoni do inspektora BHP, skarżąc na dowódcę za dopuszczenie pracy kombajnu bez zraszania. Zweryfikowanych zaskoczyła wiadomość o utracie trzynastej i czternastej pensji. Zaczynają się kajać, zwalając winę za swój występek na Kazika. – To on nas obałamonciył. Jakby nie on, to by my nie strajkowali – z oburzeniem przekrzykiwał jeden drugiego. Wśród kolegów swoją podłość usprawiedliwiali tym, że Kazikowi i tak już nic bardziej nie może zaszkodzić. W końcu dni strajku zostały pokryte urlopem, więc nie było bumelek, nie było strajku. To tylko grupa górników spędzała w kopalni parę dni swojego urlopu. Podziwu godne zżycie się pracowników z zakładem pracy. Trzynastkę i czternastkę wypłacono. Zapewne po wielu latach historyk nie zdoła doszukać się śladu strajku na kopalni Anna.

Andrzej Piontek


Za zgodą autora, fragmenty książki „Wesfalska ławka” publikujemy w odcinkach w gazecie oraz naszym portalu Historion.pl. Zachęcamy do lektury i przesyłania własnych wspomnień, opowiadań i archiwalnych zdjęć.

  • Numer: 43 (1248)
  • Data wydania: 22.10.24
Czytaj e-gazetę