Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

Może naszym prawdziwym i w istocie jedynym problemem jest nasza niemiłość?

03.11.2020 00:00 sub

– To, co widzę i co słyszę – głównie w mediach, choć także na żywo: dziś obok budynku, w którym będąc w Lublinie, mieszkam, przechodziła manifestacja – głęboko mnie zasmuca. Więcej chyba nawet: do szpiku kości mnie to przeraża – pisze ks. Łukasz Libowski.

– Prawo do życia to podstawowe prawo człowieka, fundamentalne, najpierwsze. Zarodek ma on prawo do życia, tak jak my mamy prawo do życia. Jego, zarodka, istnienie – takie małe, kruche – ogranicza nasze prawa.

– Nie uważam, iżby aborcja, a więc unicestwienie człowieka, zabójstwo, morderstwo, było tu rozwiązaniem. Nie wchodzi ono po prostu w rachubę, nie da się go usprawiedliwić.

– Nie można Kościołowi zarzucić, że jego nauka odnośnie do aborcji jest niewłaściwa, niestosowna czy niesprawiedliwa. Jest to nauka bardzo konsekwentna, głoszona przez Kościół niezmiennie od wieków.

Niechętnie zabieram głos w sprawach bieżących tak prywatnie, jak publicznie. Powodów mam kilka. Raz: nie śledzę jakoś uważnie tego, co się dzieje, z czego wcale dumny nie jestem, a co usprawiedliwiam sobie ograniczonym czasem, jakim na to dysponuję.

Dwa: uważam, że są księża, którzy bardziej niż ja do takich publicznych wystąpień odnoście do tego, co aktualnie się wydarza, się nadają. Trzy: w czas tak gorący jak czas obecny mało życzliwie, jeśli w ogóle, się słucha, zresztą nie o słuchanie i jakiekolwiek porozumienie chyba wówczas idzie.

Z drugiej strony czuję się jednak przynaglony, aby odnośnie do tego, czegośmy świadkami, się wypowiedzieć. Tak dyktuje, tak każe mi serce i intuicja moja duszpasterska – śmiem mniemać, że jako taką intuicję tę mam. Odzywa się też w związku z tym we mnie poczucie odpowiedzialności: boć przecież pisuję do „Nowin”, a jeśli tak, to moim obowiązkiem wobec czytelników „Nowin” jest zabrać głos na temat tego, co na naszych oczach się rozgrywa. Odkładam tedy na bok Adama ze Świętego Wiktora, którym w ostatnich dniach po regularnych lekcjach i zajęciach intensywnie muszę się zajmować, żeby parę zdań o wydarzeniach aktualnych skreślić.

To, co widzę i co słyszę – głównie w mediach, choć także na żywo: dziś obok budynku, w którym będąc w Lublinie, mieszkam, przechodziła manifestacja – głęboko mnie zasmuca.

Więcej chyba nawet: do szpiku kości mnie to przeraża. No i dochodzi do tego jeszcze lęk: boję się o to, co się jeszcze stanie, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. To gdy chodzi o moje uczucia. A co do mojego intelektu: mam w nim chaos, mętlik, kotłują mi się w głowie różne myśli, które nie bardzo umiem ułożyć, uładzić i uporządkować. Oto zatem garść nasuwających mi się w tej chwili, naprędce zredagowanych uwag do sytuacji naszej społecznej obecnej.

Rzecz pierwsza: porządek moralny i prawy

Przede wszystkim to trzeba tu powiedzieć, że porządek moralny i prawny to dwa różne porządki – tak uważam, tak to widzę, a mam niejakie podstawy, by sądzić, że jest to ujęcie sprawy w miarę obiektywne; porządek moralny i prawny to dwie różne rzeczywistości.

To, jak dwie te rzeczywistości mają się do siebie – oto uwaga w tym punkcie druga – może wyglądać różnie; relacja między porządkiem moralnym a prawnym może przedstawiać się różnie – jest relacja ta względna, zależna w największej chyba mierze od ciał prawodawczych danego państwa, a więc, trzeba dodać, od rozkładu sił politycznych w tym państwie, bo to przecież siły te decydują koniec końców o kształcie w danym państwie prawa. Porządek prawny może zatem przystawać do porządku moralnego, porządek prawny może zatem odzwierciedlać porządek moralny w całości, w części, a może też wcale go nie uwzględniać. Możliwe jest więc, w konsekwencji, z jednej strony, że coś, co jest moralnie złe, jest złe również w świetle prawa – i możliwe jest z drugiej strony, że coś, co moralnie jest złe, przez prawo uznawane za zło nie jest.

Nota trzecia: mnie jako katolickiego duchownego i dość jeszcze nieporadnego filozofa – bardzo śmiem wątpić, czy kiedykolwiek to się zmieni – interesuje w pierwszej kolejności porządek moralny. Przyjmuję, że istnieje on obiektywnie i że człowiek będąc w nim jakby zanurzonym, w sobie i dokoła siebie po prostu go odkrywa, uświadamia go sobie – człowiek, moim zdaniem, porządek moralny zastaje, na to, jaki ten porządek jest, nie mając najmniejszego nawet wpływu.

Może się człowiekowi porządek ten nie podobać, może się na ten porządek nie zgadzać. Ale ostatecznie człowiek w obliczu tego porządku staje, sądzę, mogąc, ponieważ jest wolny i może wybierać, zdecydować, czy postąpi tak, jak porządek ten stanowi, czy też nie; jeśli postąpi tak, jak porządek ten stanowi, postąpi dobrze, jeśli postąpi natomiast wbrew temu porządkowi, postąpi źle, zaciągając na siebie winę moralną. To ważne, myślę, dla zrozumienia mojego stanowiska: uważam, że człowiek nie ma wpływu na to, jaki porządek moralny jest, że to nie on poprzez prawo, poprzez stanowienie prawa porządek moralny kreuje, tworzy. Ten to więc porządek, porządek moralny, przede wszystkim mnie interesuje i ten to porządek mam za wiążący.

Uwaga czwarta: oczywiście, to, że interesuje mnie przede wszystkim porządek moralny, nie znaczy, że nie interesuje mnie, że w ogóle nie interesuje mnie porządek prawny. Owszem, interesuje mnie. Zależy mi bowiem na tym, żeby zestrojony był on w możliwie duży stopniu z porządkiem moralnym, ponieważ w przeciwnym razie powstaje, z mojej perspektywy patrząc, sytuacja schizofreniczna. Nie jest ona dla ludzi nie do udźwignięcia, ale dźwiganie jej i w niej się znajdywanie może być niekiedy dla ludzi bardzo uciążliwe i kłopotliwe, może rzec nawet trzeba dosadniej, że trudne, bo kazać im może wybierać – jak fatum kazało wybierać Antygonie – między wiernością prawu moralnemu, a wiernością prawu stanowionemu, prawu pozytywnemu; mając zaś taki wybór, nie każdy – nie każdy skądinąd moralny człowiek, choćby ze względu na okoliczności, w jakich przychodzi mu o tym zdecydować – opowie się przecież za moralnością.

Jasne, świadom jestem, że perspektywa ustawodawcy jest inna. On wszak baczyć musi na to, że w społeczeństwie, dla którego prawo stanowi, są różni ludzie, którzy mają różny światopogląd i którzy kierują się w swoim życiu różną etyką, i musi on fakt ten jakoś przy kształtowaniu prawa uwzględnić. Jak on to zrobi, jego rzecz. Ja mogę go co najwyżej przekonywać do swoich racji, dokładnie tak, jak strona, która się ze mną nie zgadza, może go przekonywać do racji sowich. Rozumiem, naturalnie, że celem jest tu wypracowanie jakiegoś konsensusu, rozwiązania, które byłaby w stanie przyjąć każda ze storn, nie – najprawdopodobniej – bez jakiś ustępstw, i które gwarantowałoby ład społeczny.

Rzecz druga: aborcja jako taka i aborcja, jak ją nazywamy, eugeniczna

Tu powtórzyć muszę to, co wszem i wobec, jak sobie wyobrażam, jest znane. A zatem, że etyka katolicka jest etyką absolutystyczną, czyli taką, która formułuje reguły obowiązujące zawsze i wszędzie, których nie można odwołać czy zawiesić. Ma się rozumieć, że nie wszystkie zasady poddawane przez tę etykę są owymi zasadami obowiązującymi zawsze i wszędzie. Natomiast z całą pewnością jest zasadą taką ta, która wyraża się w poleceniu, zakazie: „Nie zabijaj!”. Dla uwypuklenia jego absolutnego charakteru możemy zakaz ów, polecenie to rozwinąć: „Nie zabijaj nikogo nigdy i nigdzie, w żadnych okolicznościach!”; może nawet powinno takie rozwinięcie wyglądać tak – żeby wyraźnie zaznaczyć, że chodzi tu o człowieka, a nie o jakąkolwiek istotę żyjącą: „Nie zabijaj żadnego człowieka nigdy i nigdzie, w żadnych okolicznościach!”. Do tego absolutnego „Nie zabijaj żadnego człowieka nigdy i nigdzie, w żadnych okolicznościach!” dochodzi teraz przesłanka wtóra, która definiuje, kim jest człowiek – ta definicja, choć oparta na solidnych danych naukowych, jest filozoficzna albo, jeśli tak ktoś woli, światopoglądowa, boć każda definicja człowieka, jaka by nie była, jest właśnie taka, czyli filozoficzna i światopoglądowa: człowiekiem jest zarodek, który powstaje w wyniku połączenia się plemnika z jajem. Niektórym trudno pojąć, dlaczego w ten sposób w etyce katolickiej definiuje się człowieka. Jeśli ktoś uważa, dajmy na to, że człowieczeństwo wiąże się ze świadomością, a nie, jak to jest w etyce, za którą ja stoję i z którą się utożsamiam, z przynależnością do gatunku „homo sapiens”, to zrozumiałym jest, że przedstawioną definicję człowieka będzie mu trudno przyjąć, siłą rzeczy, rady nie ma. Logika etyki katolickiej jest taka: życie ludzkie jest tak ważne – jest w tej etyce życie ludzkie najważniejsze, jest ponad wszystkim innym – że gdyby tylko nawet przypuszczano czy podejrzewano, że to, z czym ma się do czynienia, jest życiem ludzkim, etyka ta domagałaby się z całą stanowczością i mocą, aby sprawę rozstrzygnąć na korzyść życia i aby życie wszelkimi możliwymi sposobami zachować, ocalać i ratować.

Co się zaś tyczy aborcji eugenicznej, to do tego, co powiedziałem wyżej, żeby stanowisko etyki katolickiej i w tej materii rozjaśnić, uczynić klarowniejszym, potrzeba dodać jedynie, że etyka ta uważa – podpisują się pod tym obiema rękami – iż wartość życia nie zależy do jakości życia; innymi słowy: że to, jak bardzo wartościowe jest życie, nie zależy od tego, jak to życie przebiega, jak ono, by tak rzec, się dzieje.

Etyka ta głosi po prostu: życie jest życiem, a więc wartością wsobną, której nic nie jest w stanie niczego ująć, której nic nie jest w stanie naruszyć, której nic nie może obniżyć, którą trzeba uszanować i uczcić. Kto zresztą miałby decydować, czy dana, spodziewana jakość danego życia jest dostateczna, aby życiu temu zezwolić przyjść, zezwolić wejść na świat i pozwolić się narodzić, i w oparciu o jakie kryterium miałby tak decydować? Prawo do życia to podstawowe prawo człowieka, to prawo człowieka fundamentalne, najpierwsze. Jeśli tedy zarodek jest człowiekiem, to ma on prawo do życia, tak jak my mamy prawo do życia, z którego to prawa żyjąc, skwapliwie korzystamy. W związku z tym jego, zarodka, istnienie – tak, takie małe, takie kruche, takie, wydawałoby się, błahe – ogranicza nasze prawa: wszystkie nasze bowiem prawa są drugorzędne względem jego prawa do życia. Nic tu nie poradzimy: jedno z drugiego po prostu wynika i nas wiąże. Co więcej, proszę zwrócić uwagę, jak bardzo człowiek-zarodek jest poszkodowany, kiedy się go zabija, jak jego zgładzenie jest straszliwą niesprawiedliwością: bo nie tylko odmawia mu się elementarnego, zasadniczego prawa, ale jeszcze odmawia się mu go w sytuacji, gdy zupełnie nie może się on, człowiek mały, najmniejszy, człowiek bezbronny i niczemu winny, bronić.

I uwaga trzecia: rozumiem, że urodzić i wychować dziecko chore, niepełnosprawne jest trudne – chwała tym, którzy się na to zdobyli, to wielcy, najwięksi bohaterowie; to tytani, ludzie-giganci. Rozumiem, że perspektywy życia z dzieckiem chorym czy niepełnosprawnym można się przestraszyć, że można się tym do trzewi przerazić; rozumiem, że życie z dzieckiem upośledzonym to heroizm, na którego nie wszystkich może być stać, na którego podjęcie nie wszyscy mają ochotę czy muszą mieć ochotę; życie takie może być zadaniem, które wielu może przerastać. Mimo to nie uważam, iżby aborcja, a więc unicestwienie człowieka, zabójstwo, morderstwo, było tu rozwiązaniem: takie rozwiązanie nie wchodzi po prostu w moim najszczerszym przekonaniu w rachubę, takiego rozwiązania najzwyczajniej nie da się usprawiedliwić. Da się do życia z dzieckiem niepełnosprawnym przygotować, da się wielu kwestii, których takie życie wymaga, nauczyć – są przecież ludzie, którzy tak funkcjonują, którzy tak przepędzają swoją codzienność, ba, którzy się kochają i którzy są szczęśliwi; a więc takie życie jest możliwe. Niewykluczone, iż ujawnia się tu, że tak naprawdę nasz problem to wcale nie życie z dzieckiem chorym, bardzo od nas wymagającym, ale że problemem dla nas jest nasza antropologia, czyli przyjęta przez nas koncepcja człowieka, człowieczego życia i szczęścia, bardzo wąska, zacieśniona, małoduszna i małostkowa… Może problemem jest tu nasz brak otwarcia na to, co przynosi nam los, brak otwarcia na niespodziewanie spadłe na nas doświadczenia, brak dyspozycyjności względem tego, co nas spotyka, brak pragnienia wejścia w to i w tym się znalezienia?… A jeśli tak, to czyż nie jest naszym problemem pycha, jak mawiali Grecy?…

Rzecz trzecia: Kościół i jego nauka

Pod adresem Kościoła sformułować można różne zarzuty, zgoda, najróżniejsze, pewnie, jak by dobrze poszperać i policzyć, znalazłoby się tego niemało. Ale na pewno nie można mu zarzucić, że jego nauka odnośnie do aborcji jest niewłaściwa, niestosowna czy niesprawiedliwa. Jest to nauka bardzo konsekwentna, głoszona przez Kościół niezmiennie od wieków i, jak sądzę, nie należy się spodziewać, żeby coś miało się w tym względzie w przyszłości zmienić. No bo i co miałoby się zmienić? Jakie by co do kościelnej nauki o aborcji można zgłaszać zastrzeżenia i jakie można by postulować w niej zmiany? Doprawdy nie wiem. Ewentualnie można by oczekiwać, że duchowni będą mówić o problemie w inny sposób, innym językiem, spokojnym i empatycznym, współczującym – z takim postulatem mogę się zgodzić. Choć, z wtórej strony biorąc ów postulat, rozumiem, że kiedy jest się atakowanym i kiedy jeszcze dochodzą do tego wszystkiego emocje, wielkie emocje, że kiedy ani samemu się nie za bardzo słucha, ani też nie jest się słuchanym – bo też i o słuchanie w takich momentach nie chodzi – to trudno o zrównoważone, opanowane, rozsądne wywody i rozmowy.

I nota druga: uważam, że Kościół najbardziej przysługuje się społeczeństwu, kiedy – myślę tu o sprawie aborcji, lecz również i o innych sprawach – po prostu głosi, wykłada swój pogląd. Co społeczeństwo jako takie z tym jego poglądem, wykładem zrobi, to oddzielna kwestia, ale Kościół winien jest społeczeństwu swój punkt widzenia odmalować i możliwe dokładnie, najlepiej, jak tylko umie, objaśnić. Wydaje mi się, że to powinno społeczeństwo w Kościele cenić: że jest on sobą, że jest wierny swojemu dziedzictwu, swojemu posłannictwu, ponieważ owa jego wierność jego dziedzictwu i jego posłannictwu pobudza społeczeństwo, inspiruje, konfrontuje je z jakąś odmiennością; wydaje mi się, iż o to powinno społeczeństwo Kościół nawet i prosić, żeby był on sobą i żeby dzielił się tym, jak rzeczy wyglądają w jego optyce, i za to powinno być społeczeństwo Kościołowi wdzięczne. Albowiem bez tego napięcia i bez tego permanentnego, nieustannego dialogu – dyskusji, sporu – między społeczeństwem a Kościołem, bez onego cywilizowanego – jak ongiś się mawiało: politycznego – wadzenia się społeczeństwa z Kościołem i Kościoła ze społeczeństwem o rzeczy, o to, jak się rzeczy mają – powiedzmy to: bez onego wadzenia się o prawdę – nic przecież sensownego się nie wydarzy.

I jeszcze jedna rzecz, krótka, jak mi się zdaje, zbierająca jakoś wszystko: miłość.

Moja filozofia życiowa jest prosta, taka mianowicie: kochać. A skoro taki przyjmuję dla siebie „modus operandi”, sposób postępowania, sposób egzystowania – miłość, to moim największym i w gruncie rzeczy jedynym problem jest niemiłość, moja niemiłość. Może podobnie jest w kwestii aborcji, i w ogóle we wszystkich ludzkich naszych sprawach: może naszym prawdziwym i w istocie jedynym problemem jest nasza niemiłość, nasza straszna, wielka, rozbuchana niemiłość, nasze rozswawolone i roznamiętnione, nasze nieposkromione i nieopanowane niekochanie?…ks. Łukasz Libowski

  • Numer: 44 (1041)
  • Data wydania: 03.11.20
Czytaj e-gazetę