Wtorek, 24 grudnia 2024

imieniny: Adama, Ewy, Zenobiusza

RSS

Co bezdomny pies powiedziałby w wigilię?

23.12.2014 00:00 red

Stowarzyszenie na Rzecz Zwierząt Wodzisławskie Koty, Psy i My znalazło nowe domy dla dziesiątek porzuconych czworonogów. Na co dzień jego wolontariusze prowadzą przytulisko bezdomnych zwierząt w Wodzisławiu, uczą zwierzaki na powrót ufać ludziom, jeżdżą z nimi do weterynarzy. Z wolontariuszami stowarzyszenia rozmawiamy na temat historii, jakie ich podopieczni mogliby opowiedzieć w jedyną noc, kiedy jak podaje tradycja, zwierzęta mówią ludzkim głosem.

WILLI

Willi dużym, krótkowłosym psem, przypominającym z wyglądu labradora i owczarka podhalańskiego. Budzi sympatię. Ale stres i strach wzbudziły w nim agresję. Znaleziono go przywiązanego do płotu. Ludzie mający w pobliżu działki przychodzili go dokarmiać. Ale nikt się nie zbliżał. Ludzie bali się pogryzienia. Strażnicy miejscy wezwani do przewiezienia Wilego do przytuliska mieli ogromny problem z odwiązaniem psa od płotu. - My też się go obawialiśmy. Nie tolerował mężczyzn. Jeszcze z kobietami kontakt wyglądał dobrze, ale mężczyzn bardzo się bał. Wizyta u weterynarza była traumą dla wszystkich. Zresocjalizował się u nas dość dobrze. Latem mieliśmy akcję na rynku, podczas której promowaliśmy naszą działalność. Strażnik miejski, który brał udział w przewożeniu go do przytuliska, rozpoznał go i powiedział, że w życiu do niego nie podejdzie. Mówiliśmy mu: proszę nie nie bać, na pewno nic panu nie zrobi. Bardzo się bał, ale ciekawość przeważyła. Podszedł, a Willi, lizał go po ręce. Strażnik był zaskoczony, a my ucieszeni, że resocjalizacja się powiodła – opowiada Joanna Jasińska, prezes stowarzyszenia. Willi dał sygnał, że jest w porządku, że jego napady agresji, które przywlókł ze starego domu ma już za sobą. Ale nowego domu do dziś nie potrafi znaleźć. Choć było już blisko. Kiedy trafił do przytuliska, a wolontariusze powoli go poznawali, zaczęli podejrzewać, że nie słyszy. Zawieźli psa do kliniki na badania. Obawy potwierdziły się. Było wiadomo, że Wili potrzebuje leczenia. W tzw. międzyczasie znalazła się rodzina chętna do zaadoptowania psa. Przygarnęła go do siebie. Niestety, nie dała rady. - Niewykluczone, że przeważyły koszty leczenia i kwestia dojazdów do kliniki. Oddali go nam – mówi Joanna Jasińska. Wili jest po dwóch operacjach uszu. Z jego słuchem już lepiej. Przebywa u wolontariuszki Agnieszki.

AZOR

Zgoła inna historia przytrafiła się Azorowi, zwanemu Wiewiórem. On nie zaznał zła od swojego właściciela. A jednak trafił do przytuliska. Jego pan został bezdomnym. Zamieszkał w schronisku dla bezdomnych. Oddał Azora pod opiekę innym ludziom. - Okazali się chyba niezbyt kompetentni do trzymania psa. I Azor trafił do nas, do przytuliska - opowiada Rafał Połednik, wolontariusz. Pierwszy właściciel Wiewióra przeglądał swego czasu „Nowiny Wodzisławskie” (należy w tym miejscu wspomnieć, że nasz tygodnik od kilku miesięcy publikuje na stronie zdjęcia psów i kotów czekających w przytulisku na adopcję - red.). I raz zobaczył na zdjęciu swojego Azora. Zaczął odwiedzać swojego pupila, wyprowadzać na spacery. Wiewiór był przeszczęśliwy. Jego pan nie zabrał go jednak do siebie. Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że jego sytuacja szybko się nie poprawi. Wiedział, że nie dałby rady zapewnić Azorowi karmy i opieki. - Mężczyzna prosił nas, żebyśmy znaleźli Wiewiórowi dobry dom. I to nam się udało - dodaje Rafał Połednik.

JUNIOR

Juniora przywiózł do schroniska jego właściciel. Nie przyznał się, że to jego pies. Wolontariuszom udało się jednak to ustalić. Powodem przekazania Juniora była ciasnota. Właściciel z małżonką spodziewali się drugiego dziecka, a mieszkali w kawalerce. Wolontariusze po czasie odkryli też, że Junior ma padaczkę. Nie dowiedzieli się tego od właściciela. Nie przekazał żadnych świadectw badania psa, książeczki szczepień. Okazało się też, że Junior miał problemy z jednym okiem. Trafił do domu tymczasowego do Mysłowic.  - Pani była cudowną opiekunką. Zżyła się z Juniorem i niechętnie godziła się z myślą, że ktoś mógłby go zaadoptować. Kiedy ataki padaczki nasilały się, jeździła z nim do lekarza, nawet w nocy – wspomina wolontariuszka Karolina Ogerman. Niestety jednego ataku Junior nie przeżył.

KAJTEK i inni

- Podobnych historii biorących się, co tu dużo mówić, z zaniedbań ludzi, moglibyśmy przytoczyć sporo. Chociażby o Kajtku, jamniku. Na pierwszy rzut oka słodki pies, a jest jednym z groźniejszych psów, z którymi mieliśmy do czynienia - mówi Rafał Połednik. Kajtek do dziś czeka na nowego pana. Poprzedni nie potrafił się z nim obchodzić. Rafał Połednik jest przekonany, że odpowiedni właściciel będzie miał z Kajtka sporo pociechy.

Wolontariusz zwraca uwagę, że psy ze słodkich szczeniaczków zmieniają się w dorosłe zwierzęta wymagające regularnej opieki, karmienia, spacerów. Mają swój temperament, miewają humory, czasem chorują, słowem przestają być wyłącznie pluszakami. I to przestaje się właścicielom podobać. Niektórzy decydują się pozbyć zwierzęcia po pierwszych problemach, nawet tak błahych jak zrobienie kupki na dywanie. - Naszym zdaniem te osoby podejmują zbyt pochopnie decyzję o oddaniu nam psa. Podejmujemy wówczas z tą osobą próbę nakłonienia do zmiany zdania. Czasem udaje nam się, czasami jednak właściciele podtrzymują swoją wolę i psy oddają. Bywa, że na widoku dziecka. Nie wyobrażam sobie, co te dzieci czują - mówi Rafał Połednik.

Sylwestrowa panika

Członkowie stowarzyszenia obawiają się zbliżających świąt, a bardziej, a może przede wszystkim sylwestra. W tym okresie trafia do nich najwięcej zwierząt, spanikowanych z powodu strzelających fajerwerków. Odrębną grupę bywalców przytuliska stanowią psy bite, głodzone przed właścicieli i odbierane im karnie. Co te psy mogą czuć, skoro mimo doznawanych cierpień są wierne swoim panom? Dopiero miska strawy, podrapanie za uchem, spacer uświadamiają tym zwierzętom, że jest inny świat. Lepszy. Temu, kto im to okaże potrafią się odwdzięczyć.

Zabierz mnie

Jak bardzo psy oczekują dobra można się przekonać odwiedzając przytulisko. - Zabierz mnie ze sobą, nie chcę tutaj być - zdają się mówić. Merdają ogonami, szczekają, wciskają pyski między pręty kojców, byle być bliżej człowieka. - Jestem jednak przekonany, że gdyby rzeczywiście mogły mówić, to niejeden by powiedział swojemu właścicielowi - po co mnie brałeś, jak mnie teraz nie chcesz - mówi Rafał Połednik.

Tomasz Raudner

  • Numer: 51/52 (736/737)
  • Data wydania: 23.12.14
Czytaj e-gazetę