Wtorek, 24 grudnia 2024

imieniny: Adama, Ewy, Zenobiusza

RSS

Dwie miski makówek i wiadro moczki… tylko dla mnie

20.12.2011 00:00 red

RYDUŁTOWY – Śląskie święta doktora Nawara Banouta, pochodzącego z Syrii lekarza rydułtowskiego szpitala

18–letni Nawar Banout przyjechał do Polski ze stolicy Syrii – Damaszku, by studiować medycynę. Był rok 1982. Jak wszyscy obcokrajowcy, trafił najpierw na kilkumiesięczny kurs językowy do Łodzi. Tam też w akademiku spędził swoją pierwszą Wigilię w Polsce. A w zasadzie, jak mówi, przypominało to bardziej spotkanie towarzyskie z okazji świąt, do którego zasiedli obcokrajowcy z wielu krajów i niemal wszystkich wyznań religijnych. – W Polsce to były bardzo trudne czasy, w sklepach niczego nie można było dostać – wspomina. – A dla mnie, obcego w tym kraju, ta sytuacja była podwójnie trudna. Miałem kartki, za które nic nie mogłem kupić, gadać po polsku nie umiałem, to i nie wiedziałem nawet jak zagadnąć ekspedientkę, żeby dała mi coś spod lady – śmieje się. Ale wspólnie z kolegami udało mu się coś skombinować, dzięki czemu na „świątecznym” stole znalazło się trochę żółtego sera, kilka jajek i dwie parówki.

Obowiązkowo wiadro moczki

Kilka lat później, już na studiach medycznych w Zabrzu, poznał swoją przyszłą żonę, także lekarkę, która zaprosiła go na święta do rodzinnego Pszowa. – I wtedy po raz pierwszy poczułem tę świąteczną, śląską atmosferę – mówi dr Banout. – No i ta kuchnia: smażony karp, kapusta z grzybami, kartofel salad, śledź w śmietanie. Ale bez pamięci zakochałem się w fantastycznej moczce żony i makówkach teściowej. Od tamtej pory tylko dla mnie przygotowywane są dwie miski makówek i wiadro moczki – śmieje się. – A potem jest katastrofa, bo po każdych świętach tyję 4 kilogramy.

Zupa z soczewicy rodem z Syrii

Lekarz z Syrii, który w Polsce mieszka już od 28 lat i od początku zawodowo związany jest ze szpitalem w Rydułtowach, gdzie pracuje jako ortopeda, też ma swój wkład w wigilijne menu rodziny. Gotuje zupę soczewicową, którą z okazji świąt przygotowuje się w jego ojczystym kraju. Aby ją zrobić oprócz soczewicy potrzebna jest oliwa z oliwek i cebula z grzankami. Lekarz nie zdradził nam receptury, ale podobno jego żona i trzy córki zajadają się tą zupą.

A jak w Syrii wyglądają przygotowania do Świąt Bożego  Narodzenia? – Należę do kościoła grecko–prawosławnego i u nas święta są bardzo podobne do polskich – mówi lekarz. – Też jest choinka, mniej lub bardziej kiczowata, ale zazwyczaj sztuczna, bo w Syrii jest bardzo mało lasów iglastych. Na niej zawieszamy różne ozdoby: bombki, aniołki, lampki. Z tym, że prezenty dzieciom nie przynosi Dzieciątko czy anioły, ale św. Mikołaj.

Grudniowy sezon na cytrusy

Podobnie jak i u nas, syryjskie święta Bożego Narodzenia są bardzo rodzinne. Na wieczerzę, do domu rodziców lub dziadków ściągają całe pokolenia. Pod obrus kładzie się sianko i grosiki. Jest dodatkowy talerz dla niespodziewanego gościa, a wieczerzujący składają sobie życzenia, dzieląc się opłatkiem. Na stole są m.in. kruche ciasteczka z kminkiem, czasem pieczona ryba, a już na pewno muszą być cytrusy w dużych ilościach, bo grudzień to w Syrii sezon na cytrusy. Dlatego na wigilii są świeżo zerwane z drzew pomarańcze, mandarynki, grejpfruty czy pomelo.  Po wieczerzy cała rodzina słucha pastorałek, a potem kto chce idzie na pasterkę.

Katastrofa finansowa

Pierwszy dzień świąt to w ojczystym kraju doktora Banouta  prawdziwa wędrówka ludów, czyli czas odwiedzin znajomych i sąsiadów. Na stołach pojawia się półsłodkie czerwone wino, ciasto i mocna kawa parzona w tygielku. Ale ten dzień dla większości rodziców, to także przedsmak katastrofy finansowej. Bowiem pierwszego dnia świąt każde dziecko obowiązkowo zakłada tylko nowe, nie noszone do tej pory ubrania. I to począwszy od butów, na spodniach i kurtce kończąc. Poza tym, każde dziecko na Boże Narodzenie otrzymuje dodatkowe kieszonkowe. Dla wielu rodzin taki wydatek to ogromne obciążenie domowego budżetu, ale tradycji musi się stać zadość. Drugi dzień świąt w Syrii, podobnie zresztą jak w większości krajów na świecie, jest już dniem roboczym.

Odkąd doktor Nawar Banout wyjechał do Polski, nie miał okazji uczestniczyć w świętach Bożego Narodzenia w ojczystym kraju. Za to z Syrii do Pszowa na święta przyjechał jego ojciec. – Był zauroczony śląskimi tradycjami i przeszczęśliwy kiedy otrzymał mnóstwo prezentów – mówi lekarz. – Bowiem w Syrii dorośli nie obdarowują się podarunkami. Taki przywilej przysługuje tylko dzieciom.

Anna Burda–Szostek

  • Numer: 51/52 (580/581)
  • Data wydania: 20.12.11