Fundusz nie może być twierdzą
– Mija rok, odkąd objęła Pani stanowisko prezesa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Czas na małe podsumowanie: czy coś się zmieniło w tym czasie w funduszu?
– Wiele, bo taki też był wymóg czasu; fundusz trzeba było pilnie przygotować do wielkiego i trudnego zadania; do pełnienia funkcji instytucji wdrażającej wielomilionowe projekty z Programu Infrastruktura i Środowisko. Udało się, mamy za sobą kolejne konkursy, przed nami następna tura składania i oceny wniosków. Co do moich inicjatyw, jako osoby kierującej tą instytucją, to udało się w dużo większym stopniu otworzyć fundusz s na potrzeby i oczekiwania beneficjentów. Na stałe wprowadziliśmy spotkania z przedsiębiorcami, z organizacjami pozarządowymi i z samorządami w poszczególnych subregionach. Pytaliśmy, jakie mają potrzeby, jakich zmian oczekują. Obecnie, przed uchwaleniem rocznych planów działalności, z naszymi beneficjentami konsultujemy zarówno cele na które przeznaczamy środki, kryteria i zasady przyznawania dofinansowania, jak i sposób i tryb obsługi wniosków. Chcemy reagować na ich podpowiedzi. Oni przecież najlepiej znają swoje potrzeby. W tym roku znacznie rozszerzyliśmy możliwości uzyskania naszej pomocy. Zrównaliśmy także wszystkie podmioty w umorzeniach. Na przykład 50 proc. umorzenia mogą w tej chwili uzyskać wszystkie jednostki, zarówno publiczne jak i przedsiębiorstwa.
– Spółdzielnie też?
– Spółdzielnie są traktowane tak samo jak przedsiębiorstwa, dla których jedynym ograniczeniem są przepisy o pomocy publicznej.
– A wcześniej WFOŚiGW nie był otwarty na konsultacje z samorządami?
– Przedtem fundusz był bardziej podobny do bajkowej szklanej góry, do której jeśli beneficjent nie zapukał, czasem wręcz nie zdobył, to sam, jak to góra, do beneficjenta nie przyszedł. Obecnie często to my jesteśmy inicjatorem działań adresowanych do wnioskodawców.
– Wcześniej postulowała Pani stworzenie ponadlokalnego lobbingu który by zlikwidował naszą izolację względem centrów wojewódzkich. Czy to się udało? Jak postrzegany jest nasz subregion z perspektywy Katowic?
– To działanie długofalowe. Chodzi o to, żeby Katowice, oprócz Bielska i Częstochowy zobaczyły także południowo-zachodnią część naszego województwa. Staram się mobilizować liderów naszych samorządów oraz administrację publiczną, aby wspólnie walczyły o podmiotowość naszego subregionu na arenie wojewódzkiej. Proszę zauważyć, że od czasu powstania nowego województwa śląskiego jego celem stała się integracja trzech dawnych województw. Cała energia skierowana jest na asymilację ziemi częstochowskiej i Podbeskidzia, a zapomina się, że poza aglomeracją istnieją w województwie takie obszary, jak ziemia raciborska, wodzisławska, rybnicka, (chociaż Rybnik już zaczął istnieć jako stolica subregionu). A przecież pod względem obszaru i ludności jesteśmy równi pozostałym subregionom.
– A mamy też inne problemy niż Częstochowa czy Bielsko: intensywny przemysł i jednocześnie zagrożenie powodziowe w dolinie Odry, na terenach górniczych natomiast zdegradowany krajobraz.
– Mamy inne potrzeby zarówno w sferze gospodarczej, jak i kulturowej. I o to właśnie muszą walczyć nasi lokalni liderzy. Ważne, żeby współpracowali ze sobą, a nie konkurowali. Jeśli chodzi o tereny górnicze, prowadzimy obecnie akcję zachęcającą do korzystania zarówno z programów europejskich, jak i naszych na rewitalizację zdegradowanych zarówno krajobrazowo, jak i przyrodniczo obszarów poprzemysłowych. Dotyczy to na przykład Pszowa na ziemi wodzisławskiej, czy Czerwionki – Leszczyn na ziemi rybnickiej. W związku z tym, że w Regionalnym Programie Operacyjnym tych środków jest dość mało, zachęcamy do składania wspólnych projektów do Programu Infrastruktura i Środowisko. Wprawdzie koszt inwestycji powinien sięgać powyżej 20 mln, ale takie projekty gminy mogą właśnie składać wspólnie, co jest łatwiejsze do udźwignięcia. Unia Europejska daje na takie inwestycje 85 proc. a my poprzez pożyczkę preferencyjną zapewniamy w 80 proc. współfinansowanie wkładu własnego i często pożyczkę pomostową. Przygotowanie takiego projektu wymaga wysiłku, ale jest to niepowtarzalna okazja. Naprawdę warto. Proszę sobie jednak wyobrazić, że z tak zdegradowanego województwa śląskiego nie wpłynął do nas ani jeden wniosek do tego działania. W tej chwili ogłosiliśmy już trzeci konkurs i... liczymy na chętnych. Jeśli ich nie będzie, pieniądze na pewno powędrują w inne regiony Polski.
– Jakie jeszcze inne działania programu nie znajdują odzewu?
– Również w zakresie gospodarki odpadami nie ma żadnego projektu z naszego subregionu. A przecież zgodnie z planem dla województwa i filozofią, że jeden duży zakład utylizacji i przekształcania odpadów komunalnych powinien obsługiwać obszar co najmniej 150-tysięcznej aglomeracji, wydaje się niezbędne, żeby powstał u nas chociaż jeden taki obiekt. Należałoby nad takim rozwiązaniem pomyśleć, zważywszy że już niebawem czeka nas rozliczenie ze zobowiązań akcesyjnych. Gminy są odpowiedzialne za to, żeby coraz mniej odpadów mieszanych trafiało na składowiska.
– Czy dzięki pani obecności w WFOŚiGW-u naszym samorządowcom łatwiej jest pozyskiwać środki z funduszu?
– Staram się pełnić rolę ambasadora tej ziemi. I to jest lobbing w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Lobbing oparty na racjonalnych przesłankach i idei zrównoważonego rozwoju całego województwa, a nie na kontaktach, mogących budzić wątpliwości natury etycznej.
– Jest pani zwolenniczką zielonych szkół w Beskidach, zamiast nad morzem. Z czego to wynika?
– To nie jest kwestia moich preferencji. Obecnie jesteśmy bodaj jedynym funduszem wojewódzkim, który wspiera zielone szkoły. Zważywszy na charakter naszego województwa uważamy, że dofinansowania do zielonych szkół nadal są potrzebne. Dofinansowania pochodzą z pieniędzy, które wpływają od przedsiębiorstw z naszego regionu za eksploatację środowiska i powinny na ten właśnie obszar wracać. Powinniśmy wspierać profilaktykę zdrowotną naszych dzieci, ale też i nasz region.
– Ale gdzie tu wypoczywać na Śląsku, skoro Śląsk jest postrzegany w Polsce jako teren zdegradowany przemysłowo?
– To dlatego, że niska jest wiedza ekologiczna o naszych obszarach przyrodniczych. Poza Beskidami i Jurą, mamy przecież obszar Cysterskich Kompozycji Krajobrazowych: Rudy czy Szymocice. Są tam warunki, żeby organizować zielone szkoły i to tanim kosztem. Preferując śląskie ośrodki w dofinansowaniach do zielonych szkół bierzemy pod uwagę aspekt ekonomiczny – pieniądze zostają w naszym województwie, więcej też rodziców dzieci stać na wyjazd. Jest też inny aspekt zielonych szkół, organizowanych w naszym regionie: rodzice mogą na miejscu zweryfikować standard wypoczynku i poziom edukacji. Jedynym argumentem, przemawiającym za wyjazdem nad morze jest zapotrzebowanie na jod, wtedy, kiedy ten niedobór rzeczywiście istnieje. A w takiej sytuacji w większym stopniu wspieramy dzieci z rodzin ubogich oraz dzieci niepełnosprawne. Jeśli jadą na teren województwa otrzymują od nas 500 zł dofinansowania, jeśli nad morze – 400 zł. Dzieci spoza tej grupy dostają z WFOŚ–u 170 zł na wyjazd poza teren województwa, a 300 zł, jeśli jadą np. w nasze Beskidy. W przypadku zielonych szkół na terenie województwa śląskiego, w ramach programu zielonej szkoły wymagamy godziny dziennie regionalnej edukacji przyrodniczej.
Dziołcha z Krzanowic
Gabriela Lenartowicz z wykształcenia jest prawnikiem. Mieszka w Krzanowicach i podkreśla swoje śląsko-morawskie korzenie. Od około roku pełni funkcję prezesa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach. Zaczynała od posady dyrektora w Gminnym Ośrodku Kultury w Krzanowicach. Pracowała w raciborskim urzędzie miasta, potem w rybnickim. Następnie przeszła do Regionalnego Biura Projektów Europejskich, skąd w 2006 roku wróciła do Raciborza jako sekretarz powiatu. Była radną sejmiku województwa śląskiego (niecałe dwie kadencje) w 2007 roku wystartowała w wyborach do parlamentu z ramienia PO. Do poselskiego mandatu zabrakło jej niewiele głosów. Uważana jest za specjalistę od unijnych programów. Ma dwóch synów, starszego Wojtka (28 lat), który jest prawnikiem i mieszka we Wrocławiu oraz młodszego Pawła (14 lat), gimnazjalistę. – Jestem typowym, zodiakalnym Strzelcem, który wyobrażony został przez starożytnych jako centaur z napiętym łukiem i strzałą w locie. Co to oznacza? Człowieka mocno osadzonego na ziemi, ale jednak wpatrzonego w gwiazdy, w idee – mówi o sobie Gabriela Lenartowicz. W wolnych chwilach gotuje i… pisze wiersze. (izis)
Rozmawiała: Iza Salamon
Najnowsze komentarze