Poniedziałek, 29 lipca 2024

imieniny: Marty, Olafa, Beatrycze

RSS

Co dalej w sprawie?

01.04.2008 00:00
W marcu pisaliśmy m.in. o przeszłości dyrektora Domu Pomocy Społecznej w Gorzycach i dyrektorze wodzisławskiego szpitala, który znalazł się „pod ostrzałem” pacjentów. W pierwszej sprawie już wiadomo, że ze strony starosty Ryszardowi N. nic nie grozi („Nikt go nie ruszy” str. 7). Z kolei sprawa Henryka Wojtaszka, szefa lecznicy, trafiła do prokuratury. O zaniedbania oskarża go jedna z kobiet. Nie brakuje także osób zadowolonych z pracy dyrektora (list do redakcji str. 8).

Nasza publikacja z początku marca pt. „Nie mieszaj do tego papieża” była tematem obrad posiedzenia Zarządu Powiatu oraz ostatniej sesji Rady Powiatu. W artykule znalazły się m.in. posądzenia byłych pracowników DPS kierowane pod adresem dyrektora. Ujawniliśmy również listę zarzutów postawionych panu Ryszardowi przez starostę kutnowskiego, który zatrudniał go jako dyrektora Powiatowego Centrum Pomocy w Kutnie. Sprawa trafiła do sądu. Postępowanie ciągle się toczy.

Obrona

Po publikacji zakazano sprzedaży „Nowin Wodzisławskich” w samym DPS-ie a wodzisławski starosta Jerzy Rosół badał sprawę, co robi zresztą do dzisiaj. Na jego biurko trafił list 17 z 218 pracowników DPS-u broniących dyrektora. Otrzymał także pismo działających w tej instytucji związków zawodowych, których „ojcem chrzestnym” jest Damian Majcherek, obecnie etatowy członek Zarządu Powiatu. Dzisiaj Majcherek zaciekle broni Ryszarda N. Nie wierzy, by mógł on zachowywać się nagannie względem pracowników. Nie robią na nim również wrażenia zarzuty postawione dyrektorowi.

Milczenie

Starosta Jerzy Rosół od tygodni milczy. Czekał na wyniki kontroli przeprowadzonej w DPS-ie. Najpierw mówił, że wszczęto ją po tym jak z pracy w tej jednostce odeszło ponad 30 pracowników. Na ostatniej sesji okazało się, że była to rutynowa kontrola nie mająca z tym nic wspólnego, a w DPS-ie wszystko jest w porządku.

Rafał Jabłoński

 

Po przeczytaniu artykułu „Pacjenci nie boją się mówić” opublikowanego w „Nowinach Wodzisławskich” 25 marca postanowiliśmy zabrać głos w tym temacie. Syn należy do drugiej części pacjentów – tych zadowolonych z pomocy udzielonej przez doktora Wojtaszka i ma mu wiele do zawdzięczenia. W naszym przypadku, jako rodzice Marka Leksa     zawdzięczamy uratowanie ręki synowi przez doktora Wojtaszka. Syn w 2002 r. spadł z huśtawki w tak nieszczęśliwy sposób, że miał otwarte złamanie obu kości przedramienia prawej ręki. Kości wbiły się w błoto powyżej 2 cm. W miejscu szpiku i na zewnątrz znajdowały się nieczystości. Praktycznie ręka nadawała się do amputacji. Syna przyjęto na oddział o godz. 11.00 feralnego dnia. Przyjmował go lekarz Śliwa, który wezwał ordynatora Wojtaszka. Po konsultacji została podjęta decyzja o ratowaniu ręki i poczyniono przygotowania do operacji. Operacja odbyła się o godz. 22.00. Ręka została poskładana i zaczął się bardzo trudny proces leczenia, który trwał około 1,5 roku. Po trzech miesiącach rana zaczęła ropieć. Dzięki fachowości doktora Wojtaszka został wprowadzony antybiotyk, którego na rynku polskim ani czeskim nie można było dostać. Udało się go sprowadzić z Niemiec. Po zastosowaniu antybiotyku doktor Wojtaszek skierował syna do Zabrza – Rokietnicy celem wprowadzenia do leczenia autoszczepionki. Tym sposobem po 1,5 roku ręka została wyleczona. I była sprawna.

Niestety 2 lata później w trakcie upadku nastąpiło ponowne złamanie obydwu kości. I tylko dzięki fachowości doktora Wojtaszka ręka została uratowana po raz drugi. Syn ma rękę pełnosprawną, za co panu Wojtaszkowi bardzo dziękujemy. Od 2002 do 2006 r. syn przebywał na oddziale 5–krotnie pod opieką doktora Wojtaszka. Uważamy, że pan Wojtaszek jest tylko lekarzem, a nie cudotwórcą. Natomiast w tym konkretnym przypadku dokonał cudu, za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni.

Roma i Henryk Leks

  • Numer: 14 (428)
  • Data wydania: 01.04.08