środa, 8 maja 2024

imieniny: Stanisława, Lizy, Dezyderii

RSS

Bez domu, rodziny i miłości

18.12.2007 00:00
Będzie kolacja wigilijna, opłatek, choinka. Prawie jak w domu. Prawie, bo własnego domu żaden z kilkunastu mężczyzn przebywających w wodzisławskiej noclegowni nie ma.

Trafili tutaj z różnych powodów. Kiedyś mieli żony, dzieci, pracę. Maciej kilkanaście lat temu stracił nogę w wypadku w kopalni. Udało mu się nawet wrócić do pracy, niestety zaczęło się walić życie rodzinne. Rozstał się z żoną. Zostawił jej mieszkanie, sam wybrał tułaczkę. Często zaglądał do kieliszka.
Czułem się jak intruz

Maciej wielokrotnie podejmował walkę z nałogiem, ale nic z tego nie wychodziło. Próbował wrócić w swoje rodzinne strony nad morze. Ma tam rodzeństwo. Niestety nie umiał się dogadać z najbliższymi. Czuł się jak intruz.

 – Jestem inwalidą, ale starałem się zapracować na swoje utrzymanie. Nawet nie nadużywałem tam alkoholu. Dano mi jednak do zrozumienia, że jestem ciężarem – mówi mężczyzna.

W schroniskach mieszka od kilku lat. Jest jednym z niewielu, którym być może uda się wyjść z bezdomności. Ma przyznaną rentę inwalidzką, której wysokość pozwoli na wynajęcie wspólnie z kolegą kawalerki.

– Na święta już mnie tutaj nie będzie – mówi z zadowoleniem w głosie.
Wiara czyni cuda

W schronisku na pewno zostanie Franciszek. Ma 46 lat. Wygląda na znacznie starszego. Dostaje zaledwie 300 zł renty. 

Wszystko zaczęło się od rozwodu z żoną. Odeszła do jego przyjaciela. Niestety lekarstwem na utratę ukochanej kobiety był alkohol.

– Któregoś dnia zupełnie pijany włamałem się do sklepu spożywczego. Policja szybko nas złapała. Odsiedziałem rok w areszcie – wspomina.

Po wyjściu jeszcze sobie jakoś radził. Dorywczo pracował. Mieszkał u ojca. Wtedy dopada go choroba. Zaczęło się od drżenia prawej ręki, potem nogi, skończyło na paraliżu i uszkodzeniu lewego oka. Rodzina nie chciała się nim zająć. Siostry, które mieszkają za granicą w ogóle nie pamiętają o bracie. A on potrzebuje opieki, bo z trudem chodzi.

– Tutaj przynajmniej mogę liczyć na kolegów. Ktoś zrobi herbatę, inny pomoże się umyć – mówi Franciszek.

On też nie chce być bezdomnym do końca życia. Złożył nawet wniosek na mieszkanie socjalne. Marzy o tym, żeby w końcu się stąd wyrwać.

– Obiecali, że dostanę je w 2008 roku. To będzie takie moje wigilijne życzenie. Podobno w tę noc wszystko się może spełnić – dodaje z nadzieją w głosie.

Ludzie nas zapraszają, nie idziemy

Dla Franciszka, Marcela, Jana i innych mężczyzn Towarzystwo Charytatywne Rodzina, które prowadzi noclegownię, przygotuje wieczerzę wigilijną. Będą tradycyjne potrawy i wspólne kolędowanie. Ale nie każdy spędzi tutaj święta. Jedni pojadą odwiedzić swoje rodziny, innych zaprosili na Wigilię sąsiedzi lub znajomi. Nie zawsze chcą jednak korzystać z takich propozycji.

– Mnie kiedyś zaprosiła dawna sąsiadka. Siedziałem akurat na ławce pod blokiem, w którym mieszkałem i podeszła do mnie ze swoją małą córeczką. Było mi miło, ale nie chciałem pójść do nich z pustymi rękami, a na prezenty nie było mnie stać. Zresztą czułbym się skrępowany. Wolałem spędzić ten czas z kolegą, który ma takie same problemy jak ja – opowiada Marcel.

Brakuje tylko najbliższych

Ci, którzy zostaną postarają się stworzyć świąteczny nastrój także w swoich pokojach. Kilkuosobowe sale na razie jednak z domową świąteczną przytulnością niewiele mają wspólnego, choć panowie starają się jak mogą, aby było tutaj jak w domu.
– Zrobimy stroiki, przyniesiemy choinkę. Jakoś to będzie. Jednego tylko nie będzie, najbliższych – mówią z rozżaleniem.

Justyna Pasierb

  • Numer: 51/52 (413/414)
  • Data wydania: 18.12.07