Niedziela, 24 listopada 2024

imieniny: Emmy, Flory, Jana

RSS

Szesnaste urodziny spędził w niewoli

30.01.2007 00:00
Po kilkutygodniowej przerwie wznawiamy publikację wspomnień wojennych Jana Piątka z Pszowa .

Po upadku Warszawy w 1939 roku, a dokładnie twierdzy Modlin, po pożegnaniu się
z bronią na polach pod Nowym Dworem koło Modlina, na drugi dzień Niemcy zaopatrzyli nas w prowiant na długą drogę marszową. Prowiant był obfity, według normy jak dla żołnierza niemieckiego. Był to luksus dla wygłodniałego żołnierza po prawie dwóch tygodniach głodowania. Nazajutrz wyruszyliśmy w drogę. Dokąd? Tego nie wiedział nikt.

Po długim marszu, wieczorem dotarliśmy na stację kolejową. Wydaje mi się, że to było Działdowo. Marsz był bardzo męczący, kolumny porozbijały się tak, że nie wiedziałem,
w którym momencie koledzy i podoficerowie z mojej orkiestry zniknęli. Pozostał tylko ze mną mój kolega Bernard Kotala. Nie pamiętam jak tej nocy dostaliśmy się do obozu w Olsztynku. Tam karmiono nas wodnistą zupą gotowaną na brukwi (żółtej – tej lepszej, dla ludzi). Po zaprowadzeniu przez władze obozu ewidencji jeńców, rozdzielono nas na roboty na wieś, do dużych folwarków w Prusach Wschodnich. Prawdę mówiąc – szliśmy tam ochoczo, liczyliśmy na lepszy wikt. Tak też było.

Łupało mnie w kręgosłupie

Pracowaliśmy na dużym folwarku w okolicy miasta o nazwie Rotenburg. Był to okres zbioru buraków cukrowych. Praca niezła, ale nie dla piętnastoletniego chłopca. Robota była czasem ponad moje siły, nadwyrężyłem sobie wtedy kręgi lędźwiowe, których bóle do dziś odczuwam. Obowiązywały normy pracy dyktowane zwłaszcza rytmem pracy traktorów. Opłacani byliśmy talonami jenieckimi, za które mogliśmy sobie coś kupić. Palacze na przykład kupowali sobie zapalniczki i maszynki do zwijania papierosów. Był to produkt (jak na warunki polskie) luksusowy. Ja natomiast dochodziłem w listopadzie do 16-tki. 16 lat to już według rezerwistów chłopak dojrzały. Kupiłem zatem sobie maszynkę do golenia, niklowaną, w skórzanym materiale, którą mam do dziś. Przeszła ona ze mną całą tułaczkę wojenną.

Czara robota u kupca

Po sezonie buraczanym przekazano mnie i Bernarda do Riesenburga, również w Prusach Wschodnich (dziś Prabuty). Tam pracowaliśmy u kupca, który posiadał sklep kolonialny, restaurację, palarnię kawy i handel węglem. Wystarczyło roboty dla nas obu. Naszym podstawowym zadaniem było przeładowywanie węgla z wagonów i dostarczaniu 50 kg worków do odbiorców indywidualnych. Robota niezła, choć czarna, ale dla mnie, już wówczas 16-letniego chłopca z nadwyrężonym kręgosłupem, zbyt ciężka, zwłaszcza, kiedy trzeba było te worki wnosić na piętra. W niedzielę sprzątaliśmy restaurację. U kupca traktowano nas jak Polaków na robotach. Byliśmy dobrze odżywiani.

Rozmowy o Polsce

Na wiosnę 1940 roku zwolniono Bernarda do domu, a ja wraz z innymi zostałem wywieziony do obozu w Bonn. Stamtąd wysłano nas na roboty u „Bauerów” nadreńskich w Bonn. Wraz z 30 innymi chłopcami w sile wieku zostaliśmy ulokowani w remizie strażackiej. Co się robiło w remizie po fajrancie? To co Polacy lubią – politykowało się. Mówiono o tym jaka ta Polska była. Mówiono o zaletach i wadach Polaków, ale też o przyczynach upadku Polski. Cóż ja, 16-latek, niedoszły muzyk, mogłem wiedzieć o polityce w obecnym rozumieniu. Zapamiętałem tylko, że część starszych towarzyszy losu twierdziła, iż Polskę zgubiła wielopartyjność i warcholstwo. Na czym to miało polegać – tego nie zrozumiałem. Dziś już rozumiem.
 
Powrót do domu

Okres, o którym wspominam to wiosna i początek lata 1940 r. Zwycięstwo nad Polską stało się pokusą dla Hitlera i jego ekipy do dalszego podboju Europy. Był to okres marszu na zachód, przez Belgię do Francji. Głęboko przeżywaliśmy ten czas w naszym gronie. Słyszeliśmy i widzieliśmy jak samoloty kursowały na zachód. Zrazu ucieszyliśmy się z tego, że na Linii Maginota Niemcy połamaliby sobie zęby. A tu po paru dniach okazało się, że linia ta została przełamana, a nieco później poddał się Paryż.

Po tym zdarzeniu nastąpił okres pozornego spokoju w Niemczech, a ja zostałem zwolniony do mamy. Dostałem dokumenty na przejazd do domu, a „Wachmann” odprowadził mnie z Bonn aż na dworzec kolejowy w Kolonii. Byłem już wolny, w polskim sfatygowanym mundurze. Podróż pociągiem dalekobieżnym Kolonia – Racibórz minęła mi szybko i spokojnie. Gdy pociąg przejeżdżał przez okolicę Nysy i dalej na Górny Śląsk, a ja spoglądając przez okno widziałem ludzi w śląskich strojach i słyszałem rozmowy polskich robotników kolejowych czułem, że jestem już blisko domu. Czułem, że to jest moja mała Ojczyzna. Był to koniec czerwca 1940 roku. W domu powitała mnie wzruszona do łez matka. Płakała ze szczęścia, że odzyskała syna. Wreszcie byłem w domu, wreszcie byłem szczęśliwy, ale do czasu.

Ciąg dalszy za tydzień…

  • Numer: 5 (367)
  • Data wydania: 30.01.07