Sobota, 2 listopada 2024

imieniny: Bohdany, Tobiasza, Bohdana

RSS

Akrobaci pod lupą prokuratury

14.11.2006 00:00
Arogancja prezesów Spółdzielni Mieszkaniowej Marcel nie zna granic.

Najpierw zły nadzór szefów spółdzielni doprowadził do zalania wielu mieszkań, teraz podlegli im pracownicy posądzani są o włamanie. Co na to główni bohaterowie zamieszania? Nie wiadomo. Wiceprezes Grzegorz Syska, który po naszym artykule musiał zdemontować saunę w swoim biurze, nie chce z nami rozmawiać.

Pracownicy Spółdzielni Mieszkaniowej Marcel, pod nieobecność właściciela, weszli do mieszkania przy ul. Kwiatowej. Podobno pękł tam kaloryfer i woda zalała sąsiadkę z dołu. Kłopot w tym, że śladów wielkiej powodzi w mieszkaniu nie widać, a panowie zostawili mieszkanie bez żadnego zabezpieczenia. Nikt ze spółdzielni przez kolejne pięć dni nie zawiadomił lokatorów o wtargnięciu.

Weszli bez wiedzy właściciela

Właścicielką mieszkania jest 86–letnia kobieta. Większość czasu spędza ona u swoich dzieci. Na ulicy Kwiatowej bywa sporadycznie. Gdyby nie przypadkowa wizyta zięcia, do mieszkania przez otwarte na oścież drzwi balkonowe nadal wlewałyby się strugi deszczu.

– 2 listopada przywiozłem do teściowej meblościankę. Na środku dużego pokoju leżała jeszcze warstwa śniegu, karnisz był wyrwany ze ściany, wszędzie była sadza – mówi Stefan Poterański.
W kuchni stał oparty o ścianę nieduży kaloryfer. Pan Stefan najpierw zadzwonił do żony. Miał nadzieję, że to być może ona prosiła kogoś o zdemontowanie grzejnika. Po chwili stało się jasne, że do mieszkania na drugim piętrze weszli pracownicy spółdzielni.

Najlepszą obroną jest… krzyk?

– Próbowałam zaraz telefonicznie wyjaśnić sprawę w SM Marcel. Po wielu próbach udało mi się w końcu skontaktować z kierowniczką działu mieszkaniowego, ale kiedy ta zaczęła na mnie krzyczeć, po prostu rozłączyłam się i postanowiłam pojechać tam osobiście - opowiada Marianna Poterańska, córka poszkodowanej.

Kiedy dotarła z Chwałowic na miejsce, od razu postanowiła porozmawiać z prezesem. Ten jednak o niczym nie wiedział. Pracownicy go nie poinformowali, choć przecież wejścia bez wiedzy lokatora do mieszkania nie stanowią codziennej praktyki. Na rozmowę została wezwana kierowniczka działu mieszkaniowego, która przedstawiła notatkę służbową sporządzoną podczas interwencji przy ul. Kwiatowej. Pani Marianna mogła się w końcu dowiedzieć, dlaczego ekipa techniczna weszła bez wiedzy jej matki do mieszkania.

W ciemnościach wspięli się w górę

Jakież było jej zdumienie, kiedy usłyszała, że całe zajście miało miejsce 28 października. O godzinie 21.50 dokonano komisyjnego wejścia z uwagi na pęknięcie grzejnika oraz braku ogrzewania w całym budynku. Rzekomo drzwi balkonowe były otwarte. Mężczyźni weszli przez balkon z mieszkania znajdującego się poniżej. I tutaj zaczynają pojawiać się pewne nieścisłości.

Przede wszystkim należy podziwiać ekipę techniczną za sokoli wzrok, bo nawet w biały dzień trudno z dołu budynku zobaczyć, czy drzwi na drugim piętrze są uchylone czy nie. Poza tym nieprawdą jest, że spółdzielnia nie miała możliwości poinformowania o zajściu panią Mariannę. Ostatnie pismo z SM Marcel przyszło do niej na jej rybnicki adres w marcu tego roku. Nie można także mówić o komisyjnym wejściu, bo przecież akrobatycznych wyczynów w środku nocy dokonało tylko dwóch pracowników technicznych, a cała komisja łącznie z obecnymi policjantami czekała pod blokiem. Czy awaria wymagała podjęcia aż takich zdecydowanych kroków, trudno powiedzieć. W mieszkaniu, gdzie zdemontowano kaloryfer nie ma najmniejszych śladów wielkiej powodzi. Kaloryfer nie wygląda na pęknięty, sucha jest ściana, na której wisiał, nie ma śladów wilgoci pod wykładziną w kuchni, suche są pod spodem także kuchenne meble.

– Jeśli faktycznie sąsiadkę tak bardzo zalewało i musiano odciąć kaloryfer, to dlaczego nikt przez pięć dni nas o tym nie poinformował? Nikt nie zabezpieczył mieszkania. Deszcz i śnieg zniszczył mojej matce mieszkanie. Teraz nadaje się ono tylko do remontu. Dziwię się też, że narażano zdrowie pracowników. Balkon znajduje się na wysokości kilkunastu metrów, gdyby któryś z nich spadł w tych ciemnościach, mogłoby dojść do tragedii - mówi Marianna Poterańska.

Justyna Pasierb

  • Numer: 46 (355)
  • Data wydania: 14.11.06