Stawiają na jakość
To tylko takie pstrykanie. Tak niejedni myślą o fotografowaniu. Ci zaś, którzy żyją z fotografii stwierdzą krótko. To ciężki kawałek chleba, a czasem i wesoły. Zwłaszcza jak trzeba sfotografować ślimaka winniczka, który nie ma ochoty wcale nas słuchać.
Zakład Fotograficzny Foto Sycha z Rydułtów prowadzi rodzeństwo Eugeniusz i Arkadiusz Sycha. Swoje zamiłowanie fotografią odziedziczyli po ojcu Rudolfie, czyli fotografia „żyła” z nimi od dzieciństwa.
Mama także fotografowała więc nie miała za to hobby nerwów na tatę. Tym bardziej, że niegdyś nie było to drogie hobby, tylko trudne, bo nie było materiałów. Dziś jest odwrotnie. Nerwy na tatę miała natomiast babcia. Twierdziła, że dom wybudował specjalnie dla ciemni a nie dla rodziny - śmieje się Arkadiusz.
Zdaje się, że jeszcze nie wiedzą jakie skarby posiadają w domu. Nie zdążyliśmy przejrzeć jeszcze wszystkich zdjęć zrobionych przez ojca. Ale na wielu z nich uwiecznił obiekty, które dziś już nie istnieją - tłumaczą.
Pierwszy zakład założył w Krzyżanowicach starszy Eugeniusz. Obecnie, wspólnie z bratem Arkadiuszem, prowadzą zakład w Ry-dułtowach. Rodzinny interes.
Czasem trudniej dogadać się z rodziną niż z obcym - śmieje się Eugeniusz. Ale staramy się. Gdy jednego z nas nie ma, pracownicy mówią, że jakoś tu cicho.
Na głębokie wody rzucili się w 1992 r. Był to dobry okres na rozpoczęcie tego typu działalności. Dziś byłoby o wiele trudniej.
Co ważne, udało nam się przebić, mimo silnej konkurencji w Rydułtowach, bo ta nie starała się nam utrudniać życia. „Czopką nas nie przykryli”. Można nawet powiedzieć, że czasem współpracujemy, co w tej branży zdarza się niezwykle rzadko - tłumaczą. Jesteśmy też bardzo wdzięczni Towarzystwu Miłośników Rydułtów, którzy na początku naszej drogi niezwykle nam pomogli.
Eugeniusz jest technikiem fotografii, Arkadiusz elektronikiem i miłośnikiem komputerów. Dziś to cenne hobby w branży fotograficznej. Wiele zdjęć wykonywanych jest bowiem techniką cyfrową.
Były obawy, że cyfrówki spowodują znaczne uszczuplenie branży fotograficznej - tłumaczą. Czarne przewidywania nie sprawdziły się jednak. Niedawno był u nas klient, „wywołujemy” bowiem zdjęcia z cyfrówek, który stwierdził, że ma ok. 400 zdjęć w komputerze, a kiedy żona idzie na jakieś spotkanie nie może pochwalić się żadnym zdjęciem dziecka. Komputera bowiem do torebki nie zabierze.
W swojej ofercie mają także zdjęcia okolicznościowe i wideofilmowanie. Plener znajduje się tuż za zakładem fotograficznym, co niejednokrotnie okazało się „zbawienne”. #nowastrona#
Zdarzało się, że para młoda marzyła o zdjęciach w plenerze, niestety pogoda była nieubłagana. Od rana lało jak z cebra. Kiedy wykonywaliśmy zdjęcia w studiu starosta krzyknął: „przestało padać!”. Dosłownie, jak oparzeni, wybiegliśmy ze studia na plener, zrobiliśmy zdjęcia, kwestia 15 minut, i znów lunęło. Gdyby plener był gdziekolwiek indziej to para o zdjęciach w naturze mogłaby tylko pomarzyć - tłumaczy Eugeniusz. Oczywiście na życzenie nowożeńców jedziemy z nimi również w miejsca plenerowe, które oni wskażą.
Zdjęcia można zamówić kolorowe, czarno-białe czy w sepii, z efektami komputerowymi czy bez. To niełatwa sztuka, więc bracia nie ukrywają, że wiele czasu spędzają na kursach, szkoleniach. Chcą podnosić swoje umiejętności fotograficzne. Stawiają na jakość zdjęć, nie na ilość.
Dziś zdjęcia można wywołać wszędzie, nawet w supermarketach. Wiele takich miejsc stawia na szybkość. My wywołamy zdjęcia trochę później, ale przez to, że dokonujemy barwnej korekty, sprawdzamy jakość - tłumaczą.
Wiele ich fotografii prezentowano już na wystawach, w publikacjach: książkach, kalendarzach. Dwa razy to ich zdjęcie znalazło się na okładce folderu promującego targi ślubne. Dodatkowo wiele rzeczy sponsorują: filmy na zieloną szkołę, darmowe zdjęcia z imprez kulturalnych, nagrody w konkursach.
Każdy w zakładzie ma swoją rolę: Pani Iwona, żona Arkadiusza, których notabene połączyła fotografia, wraz z pracownicą Asią zajmują się ułożeniem osób na zdjęciach, specjalnością Arkadiusza jest światło, Eugeniusz dzierży natomiast aparat, czyli zajmuje się kadrem. Jest też Patryk, uczeń.
Wspaniałymi „klientami” są dzieci. Rodzice muszą jednak pamiętać, że podstawą jest by do zdjęć przyszły wyspane! Nie trzeba wyrywać ich ze snu, gdy zbliża się nieubłaganie godzina sesji. Można zadzwonić i ją przesunąć! - mówi Arkadiusz. Zresztą na zdjęciach najlepiej sprzedaje się pogoda ducha, uśmiech.
Są też trudni klienci, no i nietypowi. Zdarzało nam się już robić psom zdjęcia... paszportowe. Wtedy kiedy właściciel zabiera ich za granicę - wspomina Arkadiusz. Ale to jeszcze nic. Najciężej było ze ślimakami, nie chciały słuchać, uciekały nam z planu. Właściciel (biznesmen sprzedający ślimaki) koniecznie chciał je ująć na liściu sałaty z wyciągniętymi pięknie w górę różkami. Do dziś natomiast kładziemy się ze śmiechu, kiedy przypomni nam się klient, który chciał dorobić sobie zdjęcie do paszportu. Przyniósł negatyw, który okazał się.... zdjęciem rentgenowskim zęba!
Wpadki z imprez im się nie zdarzają, no przepraszam jedna. Dwanaście lat temu.
Nie udały nam się zdjęcia z pierwszego ślubu, który robiliśmy... mojego! - śmieje się Eugeniusz. No wtedy nie było do śmiechu. Trzeba było wszystko powtórzyć: nowe kwiaty, nowa fryzura, tylko na szczęcie panna młoda ta sama. Ale jak to mówią starzy fotografowie limit wpadek nam się wyczerpał. Jedna i ostatnia.
Mama także fotografowała więc nie miała za to hobby nerwów na tatę. Tym bardziej, że niegdyś nie było to drogie hobby, tylko trudne, bo nie było materiałów. Dziś jest odwrotnie. Nerwy na tatę miała natomiast babcia. Twierdziła, że dom wybudował specjalnie dla ciemni a nie dla rodziny - śmieje się Arkadiusz.
Zdaje się, że jeszcze nie wiedzą jakie skarby posiadają w domu. Nie zdążyliśmy przejrzeć jeszcze wszystkich zdjęć zrobionych przez ojca. Ale na wielu z nich uwiecznił obiekty, które dziś już nie istnieją - tłumaczą.
Pierwszy zakład założył w Krzyżanowicach starszy Eugeniusz. Obecnie, wspólnie z bratem Arkadiuszem, prowadzą zakład w Ry-dułtowach. Rodzinny interes.
Czasem trudniej dogadać się z rodziną niż z obcym - śmieje się Eugeniusz. Ale staramy się. Gdy jednego z nas nie ma, pracownicy mówią, że jakoś tu cicho.
Na głębokie wody rzucili się w 1992 r. Był to dobry okres na rozpoczęcie tego typu działalności. Dziś byłoby o wiele trudniej.
Co ważne, udało nam się przebić, mimo silnej konkurencji w Rydułtowach, bo ta nie starała się nam utrudniać życia. „Czopką nas nie przykryli”. Można nawet powiedzieć, że czasem współpracujemy, co w tej branży zdarza się niezwykle rzadko - tłumaczą. Jesteśmy też bardzo wdzięczni Towarzystwu Miłośników Rydułtów, którzy na początku naszej drogi niezwykle nam pomogli.
Eugeniusz jest technikiem fotografii, Arkadiusz elektronikiem i miłośnikiem komputerów. Dziś to cenne hobby w branży fotograficznej. Wiele zdjęć wykonywanych jest bowiem techniką cyfrową.
Były obawy, że cyfrówki spowodują znaczne uszczuplenie branży fotograficznej - tłumaczą. Czarne przewidywania nie sprawdziły się jednak. Niedawno był u nas klient, „wywołujemy” bowiem zdjęcia z cyfrówek, który stwierdził, że ma ok. 400 zdjęć w komputerze, a kiedy żona idzie na jakieś spotkanie nie może pochwalić się żadnym zdjęciem dziecka. Komputera bowiem do torebki nie zabierze.
W swojej ofercie mają także zdjęcia okolicznościowe i wideofilmowanie. Plener znajduje się tuż za zakładem fotograficznym, co niejednokrotnie okazało się „zbawienne”. #nowastrona#
Zdarzało się, że para młoda marzyła o zdjęciach w plenerze, niestety pogoda była nieubłagana. Od rana lało jak z cebra. Kiedy wykonywaliśmy zdjęcia w studiu starosta krzyknął: „przestało padać!”. Dosłownie, jak oparzeni, wybiegliśmy ze studia na plener, zrobiliśmy zdjęcia, kwestia 15 minut, i znów lunęło. Gdyby plener był gdziekolwiek indziej to para o zdjęciach w naturze mogłaby tylko pomarzyć - tłumaczy Eugeniusz. Oczywiście na życzenie nowożeńców jedziemy z nimi również w miejsca plenerowe, które oni wskażą.
Zdjęcia można zamówić kolorowe, czarno-białe czy w sepii, z efektami komputerowymi czy bez. To niełatwa sztuka, więc bracia nie ukrywają, że wiele czasu spędzają na kursach, szkoleniach. Chcą podnosić swoje umiejętności fotograficzne. Stawiają na jakość zdjęć, nie na ilość.
Dziś zdjęcia można wywołać wszędzie, nawet w supermarketach. Wiele takich miejsc stawia na szybkość. My wywołamy zdjęcia trochę później, ale przez to, że dokonujemy barwnej korekty, sprawdzamy jakość - tłumaczą.
Wiele ich fotografii prezentowano już na wystawach, w publikacjach: książkach, kalendarzach. Dwa razy to ich zdjęcie znalazło się na okładce folderu promującego targi ślubne. Dodatkowo wiele rzeczy sponsorują: filmy na zieloną szkołę, darmowe zdjęcia z imprez kulturalnych, nagrody w konkursach.
Każdy w zakładzie ma swoją rolę: Pani Iwona, żona Arkadiusza, których notabene połączyła fotografia, wraz z pracownicą Asią zajmują się ułożeniem osób na zdjęciach, specjalnością Arkadiusza jest światło, Eugeniusz dzierży natomiast aparat, czyli zajmuje się kadrem. Jest też Patryk, uczeń.
Wspaniałymi „klientami” są dzieci. Rodzice muszą jednak pamiętać, że podstawą jest by do zdjęć przyszły wyspane! Nie trzeba wyrywać ich ze snu, gdy zbliża się nieubłaganie godzina sesji. Można zadzwonić i ją przesunąć! - mówi Arkadiusz. Zresztą na zdjęciach najlepiej sprzedaje się pogoda ducha, uśmiech.
Są też trudni klienci, no i nietypowi. Zdarzało nam się już robić psom zdjęcia... paszportowe. Wtedy kiedy właściciel zabiera ich za granicę - wspomina Arkadiusz. Ale to jeszcze nic. Najciężej było ze ślimakami, nie chciały słuchać, uciekały nam z planu. Właściciel (biznesmen sprzedający ślimaki) koniecznie chciał je ująć na liściu sałaty z wyciągniętymi pięknie w górę różkami. Do dziś natomiast kładziemy się ze śmiechu, kiedy przypomni nam się klient, który chciał dorobić sobie zdjęcie do paszportu. Przyniósł negatyw, który okazał się.... zdjęciem rentgenowskim zęba!
Wpadki z imprez im się nie zdarzają, no przepraszam jedna. Dwanaście lat temu.
Nie udały nam się zdjęcia z pierwszego ślubu, który robiliśmy... mojego! - śmieje się Eugeniusz. No wtedy nie było do śmiechu. Trzeba było wszystko powtórzyć: nowe kwiaty, nowa fryzura, tylko na szczęcie panna młoda ta sama. Ale jak to mówią starzy fotografowie limit wpadek nam się wyczerpał. Jedna i ostatnia.
(amk)
Najnowsze komentarze