Niedziela, 29 grudnia 2024

imieniny: Dawida, Tomasza, Gosława

RSS

Rodzina jedyną przystanią

10.08.2004 00:00
„Chciałbym być marynarzem”- tak brzmi marzenie niejednego małego chłopca. Pan Czesław Guzy z Radlina jest jednak dowodem na to, iż dziecięce marzenia mogą stać się rzeczywistością. Od 26 lat bowiem więcej czasu spędza na morzu niż na lądzie.
Zawsze chętnie sięgałem po książki, szczególnie przygodowe. Kiedy czytałem powieści Conrada czy Londona, wyobrażałem sobie, że tak samo jak bohaterowie, stoję za sterem i pływam statkiem po wzburzonym morzu. Już wtedy, w wieku 8 lat, postanowiłem, że zostanę marynarzem. Choć moi starsi kuzyni twierdzą, że już odkąd nauczyłem się mówić, ogłaszałem wszystkim, że będę pływał na statku - wspomina pan Czesław.
 
Oczywiście jego słów nikt nie traktował poważnie. Po ukończeniu szkoły podstawowej pan Czesław, ku zdziwieniu całej rodziny, postanowił pójść do liceum, gdzie w podaniu o przyjęcie zaznaczył, że chce jak najszybciej uzyskać średnie wykształcenie, by później móc studiować w Szkole Morskiej. Pomysł szczególnie nie spodobał się matce, która chciała, by syn poszedł do technikum, skończył studia na Politechnice i został górnikiem. Wiadomo, że praca w zawodzie marynarza wymaga ogromnego poświęcenia, szczególnie, jeśli chodzi o rodzinę. Poza tym mieszkamy na Śląsku, więc do morza daleko, a każdy chce mieć dziecko przy sobie - tłumaczy swoje ówczesne niezadowolenie matka, pani Łucja Guzy z Radlina.

Od asystenta do kapitana

Pan Czesław postawił jednak na swoim i złożył papiery w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni (dziś Akademia Morska). Namówił jeszcze swojego szkolnego kolegę, pana Jerzego Szwedę. Obydwaj zostali przyjęci. Za swój pierwszy poważny rejs (jeszcze w trakcie nauki), uważa udział w operacji „Żagiel” na „Darze Pomorza” do Stanów Zjednoczonych, z okazji 200 rocznicy ich powstania. Po ukończeniu szkoły pływał w Polskich Liniach Oceanicznych. Zaczął od asystenta pokładowego, a zakończył jako drugi oficer. Następnie przeniósł się do Agencji Morskiej i za jej pośrednictwem zaczął pływać, już jako starszy oficer na statkach handlowych u zagranicznych armatorów: Szwedów, Amerykanów, Niemców, Greków, a nawet pod banderą Hongkongu. Dziś jest Kapitanem Żeglugi Wielkiej i od ponad 6 lat pracuje w singapurskiej firmie Pacyfik International Lines LTD Singapore. Sam żartuje, że kursuje jak tramwaj, tylko że za trochę lepsze pieniądze i po nieco dłuższych trasach, od Chin, przez Hongkong, Malezję, Zat. Perską, Dubaj, aż do Pakistanu i z powrotem.

Piraci z bronią

Na statku jest 24-osobowa załoga. Fizyczną pracę wykonują Indonezyjczycy, Birmańczycy, zaś oficerowie pochodzą zazwyczaj z Indii, Bangladeszu, Jugosławii i Polski. Choć tych ostatnich jest mało, na 200 statków jest jedynie 8 Polaków.
 
Najbardziej leniwi są Chińczycy. Przychodzą na statek nie by pracować, ale by trzymać wachtę. Długo musiałem ich namawiać, by chwycili się malowania, smarowania itp. Nie potrafili nawet określać pozycji statku za pomocą radaru. Jednemu nawet wyszło, że jesteśmy na wyspie, a byliśmy przecież na pełnym morzu - opowiada pan Czesław.
 
Wydawać by się mogło, że czasy piratów, którzy napadają na statek z klapką na oku i szablą w ręku, dawno minęły. Po części tak. Dziś piraci zaopatrzeni są w broń maszynową. Wchodzą na mostek, biorą zakładnika, a później swoje żądania przedstawiają kapitanowi. Na statku pana Czesława napadu do tej pory nie było, choć obszar (Cieśnina Singapurska), po którym pływa, uważany jest za jeden z najniebezpieczniejszych. Średnio zdarza się tu jeden napad na dwa dni.

Żadnego marynarza!

Pani Jolanta, żona pana Czesława, pochodzi z Żar. Kiedy przeprowadziła się na wybrzeże, zamieszkała dokładnie naprzeciwko akademików szkoły, w której studiował jej przyszły mąż. Wtedy to obiecała sobie, że nigdy nie wyjdzie za żadnego marynarza, zdawała sobie bowiem sprawę, jakie to poświęcenie. Życie jednak płata różne figle i tak, wbrew uprzednim zapewnieniom, została żoną marynarza. Jak sama mówi, bywa ciężko: Męża nie ma w domu 8 miesięcy. Potem wraca na 2,3, i znowu w rejs.
 
Czy warto więc zakładać rodzinę, jeśli wykonuje się zawód marynarza? Z pewnością nie jest to zawód prorodzinny, ale marynarz bez rodziny by zwariował. Rodzina jest jedyną przystanią i celem - odpowiada pan Czesław.

Monika Stołtny
  • Numer: 33 (237)
  • Data wydania: 10.08.04