Niedziela, 29 grudnia 2024

imieniny: Dawida, Tomasza, Gosława

RSS

U nas się zaczęło

10.08.2004 00:00
85. rocznica I Powstania Śląskiego.
W sierpniu bieżącego roku mija 85. rocznica wybuchu I powstania śląskiego. W niektórych opracowaniach przeczytać można, że rozpoczęło się ono 17 sierpnia 1919 r. w północnej części powiatu pszczyńskiego, natomiast w dniu następnym dopiero włączyły się do walk inne powiaty, w tym m.in. rybnicki. Tymczasem prawda jest taka, że pierwsze strzały w tym powstaniu padły już w nocy z 16/17 sierpnia właśnie na terenie ówczesnego powiatu rybnickiego, konkretnie ziemi wodzisławskiej. W przygranicznych Gołkowicach powstańcy stoczyli zaciętą potyczkę z Grenzschutzem.

Zwycięska potyczka

Czterdziestoosobowy oddział z obozu piotrowickiego, dowodzony przez Maksymiliana Iksala, pochodzącego z Turzy, oraz dowódcy grupy szturmowej, Jana Salamona z Marklowic, przekroczył granicę w rejonie Skrbeńska i zaatakował rozlokowany w dworze gołkowickim niemiecki posterunek Grenzschutzu. Do akcji włączyła się także 16-osobowa grupa peowiaków z Gołkowic, którą dowodził Jan Wawrosz. Niemcy zostali zaskoczeni, a na wezwanie pomocy było już za późno, gdyż powstańcy przerwali wcześniej linię telefoniczną. Osaczeni zaś z wszystkich stron, mimo stawianego zaciekle oporu, musieli się wkrótce poddać. Straty ich wyniosły 6 zabitych, kilkunastu natomiast wzięto do niewoli i odstawiono do jednostki wojskowej w Cieszynie. Po stronie polskiej w potyczce zginęło pięciu powstańców: Franciszek Pames z Czerwionki, Franciszek Pawlenko i Benedykt Tomanek z Biertułtów oraz Władysław Siwek i Franciszek Syrnik z Pieców. Były to na pewno duże straty, ale ta zwycięska potyczka miała przede wszystkim znaczenie moralne, bowiem okazało się, że uzbrojonych dobrze Niemców też można pokonać.

Atak na „GOLGOTĘ”

Rozwinięte w ten sposób działania niespodziewanie utknęły w Godowie, gdzie powstańcy napotkali na zdecydowany opór przeciwnika. Silny oddział Grenzschutzu usadowił się tam na dominującym nad miejscowością wzgórzu zwanym „Golgotą”. Ze strategicznego znaczenia tego miejsca, skąd rozciągał się widok na całą okolicę, zdawali sobie również sprawę piotrowiccy powstańcy i przypuścili atak na „Golgotę”. Zdobycie jednak wzgórza okazało się być ponad ich siły, zdołali opanować tylko miejscowy dworzec kolejowy.
 Ponowne natarcie na Godów podjął 60-osobowy oddział powstańców z obozu w Strumieniu na czele z Janem Wyglendą i Mikołajem Witczakiem. Oddział ten - podzielony na trzy grupy: z których 40-osobowa, dowodzona przez J. Wyglendę, przypuściła właściwy atak, 14-osobowa pod dowództwem M. Witczaka wspierała natarcie ogniem karabinu maszynowego, a trzecia wysadziła most kolejowy na linii od Wodzisławia - stoczył uwieńczoną sukcesem walkę o „Golgotę”. W wyniku przeprowadzonej z determinacją akcji Grenzschutz poniósł dotkliwe straty: 46 zabitych żołnierzy i wielu wziętych do niewoli (w tym sam dowódca tego niemieckiego oddziału - por. Peters). W ręce powstańców dostała się również znaczna ilość broni (m.in. 1 sprawny ckm i ok. 70 karabinów ręcznych). Nie udało się niestety uniknąć strat w ludziach; zdobycie „Golgoty” przypłaciło życiem 6 powstańców: Franciszek Burdzik, Adam Dudzik, Karol Wodecki i Józef Zielecki z Godowa oraz Wilhelm Kirzuk i Stanisław Szarlej z Rydułtów.
 
Kiedy zdawać się mogło, że po tym zwycięstwie droga w głąb powiatu stoi przed powstańcami otworem, nagle na stację godowską wjechał niemiecki pociąg pancerny, przybył również szwadron kawalerii i oddział Freikorpsu. Wobec tak przeważającej siły niemieckiej powstańcy zdecydowali się wycofać z Godowa.
 
Nie powiodło się także opanowanie tej nocy posterunku Grenzschutzu w Łaziskach. Niemcy nie dali się tam zaskoczyć 14-osobowemu oddziałowi powstańców godowskich pod dowództwem Józefa Balcara i Karola Wodeckiego, którzy znacznie słabsi liczebnie od przeciwnika musieli zrezygnować z natarcia, unosząc z pola walki ciężko rannego kolegę.
 
Podobnym fiaskiem skończyła się próba zlikwidowania kompanii Grenzschutzu rozlokowanej w zabudowaniach gorzyckiej kopalni „Fryderyk”, gdzie mimo wczesnej pory i prawidłowo przeprowadzonego natarcia, nie udało się także Niemców zaskoczyć. Kiedy w trakcie wzajemnego ostrzeliwania się przybyły im na pomoc od strony Wodzisławia i Turzy znaczne posiłki, powstańcom pozostało wycofać się. Tym bardziej, że dwóch już spośród nich poległo (Wawrzyn Staszek i Jan Pietroszek, obaj ze Skrzyszowa), a ośmiu zostało rannych.#nowastrona#

Mała karteczka

A jak w tym czasie wyglądała sytuacja w głębi ziemi wodzisławskiej? Do miejscowych dowódców POW dotarł co prawda rozkaz z Piotrowic, ale jak został on przez niektórych przyjęty świadczyć może spisana po latach wypowiedź jednego z nich - dowódcy kompanii biertułtowskiej, Jana Skupnia: „Niespodziewanie w sobotę dnia 16 sierpnia 1919 r. otrzymałem małą karteczkę z treścią następującą: „Dziś o godzinie 12 rozpocznie się powstanie. Znak: wystrzał petardy na granicy Godów”. Dwa podpisy: Marszolik Fr. i Iksal. Takiego zawiadomienia o rozpoczęciu powstania poważny dowódca powstańców nie mógł traktować na serio. Nie był to rozkaz dowództwa powstańczego i brak było podpisów znanych nam z odpraw miarodajnych czynników POW, np. baonu lub pułku, któremu myśmy podlegali. A po drugie, takiego rozkazu nie można było w dwóch lub trzech godzinach wykonać. Nazajutrz wczesnym rankiem, była to niedziela, porozumiałem się z moim przełożonym baonowym, który tak samo otrzymał taką karteczkę jak ja. Dla pewności powiadomiłem przez łączników plutonowych mojej kompanii, jak i ważniejszych organizatorów o sytuacji i by trzymali powstańców w stanie pogotowia. Prawdziwy rozkaz otrzymaliśmy dopiero w poniedziałek godzina 9-ta rano z naszego pułku”.
 
Nie wszędzie jednak czekano nadejścia tego „prawdziwego” rozkazu do boju. W paru miejscach powiatu już w kilka godzin po otrzymaniu dyspozycji z Piotrowic powstańcy byli gotowi do akcji, bądź takową faktycznie rozpoczęli. Tak, dla przykładu, było z dowodzoną przez Alojzego Ośliźloka z Marklowic grupą aż 800 powstańców, którzy w nocy z 17/18 sierpnia zgromadzili się na wschód od Wodzisławia (gdzie znajdowała się m.in. placówka Grenzschutzu i stacjonował 3 baon kpt. v. Reichenbacha z Freikorps Hasse - korpusu ochotniczego płk. Ernsta Hasse) i byli zdecydowani uderzyć na to miasto. Zamiast tego jednak, w ostatniej chwili zostali rozpuszczeni do domów, a dowódca wraz ze swoim sztabem wycofał się za granicę. Okazało się bowiem, że tuż przed natarciem otrzymał przez kuriera rzekomo z Piotrowic rozkaz wstrzymania ataku. Rozkaz ten stanowi po dzień dzisiejszy niewyjaśnioną zagadkę i domyślać się tylko można, że był on skutecznie zastosowanym przez Niemców podstępem. Żałować zaś wypada, iż tak niefortunnie się stało, gdyż przygotowany atak na Wodzisław miał na pewno duże szanse powodzenia.  

Rozstrzelany na oczach mieszkańców

W owym też czasie rozgrywał się ostatni, najbardziej bodaj dramatyczny w tym powstaniu akt w Pszowie. Dowódcą tamtejszych peowiaków był Józef Tytko, który przewodniczył jednocześnie radzie robotniczej w kopalni „Anna”. Z chwilą otrzymania wieczorem 17 sierpnia rozkazu do powstania, rozpoczął on natychmiast przygotowania do strajku i na drugi dzień pierwsza zmiana nie zjechała już na dół. Jeden z jego oddziałów z samego rana rozbroił straż kopalnianą i stacjonującą na terenie kopalni bojówkę niemiecką, drugi natomiast aresztował żandarmerię oraz miejscowych orgeszowców. W ciągu trzech godzin Pszów wraz z kopalnią znalazł się w rękach powstańców, a na budynku urzędu gminnego powiewała biało-czerwona flaga.
 
Radość jednak z odniesionego zwycięstwa nie trwała zbyt długo. Już około godz. 9.00 nadjechał od strony Wodzisławia silny oddział Grenzschutzu, wezwany przez jednego z miejscowych renegatów. Oddział ten został po drodze w Kokoszycach zaatakowany i ostrzelany przez tamtejszych peowiaków, ale nie byli oni w stanie skutecznie przeciwstawić się mu. Wkrótce też pojawił się oddział Grenzschutzu z Rybnika, a od Raciborza nadjechała konnica niemiecka, uzbrojona w ciężki karabin maszynowy. Wzięci w krzyżowy ogień, takiego ataku powstańcy już nie wytrzymali.#nowastrona#
 
Na nic też zdały się próby przyjścia im z pomocą przez peowiaków z Radlina, Rogów czy nawet Czyżowic. Niewielka grupa radlinian, pod wodzą Wiktora Brachmańskiego, przedostała się od strony Głożyn aż w okolice majątku ziemskiego w Pszowie. Tu natknęła się na stanowiska zajęte przez żołnierzy Grenzschutzu i nie mogąc w tej sytuacji posuwać się dalej, zajęła także stanowiska pozycyjne, by po rozegraniu już pszowskiego dramatu wycofać się z powrotem do Radlina. Grupa z kolei z Rogowa znalazła się już na przedpolach Pszowa, a z Czyżowic była pod Kokoszycami, kiedy dotarły do nich wieści o zdławieniu powstania. Nie miały więc potrzeby iść dalej i wycofały się do swoich miejscowości.
 
W Pszowie tymczasem powstańcy, zdani na własne jedynie siły, stoczyli ciężką, aczkolwiek nierówną, walkę, w wyniku której trzech z nich zginęło na miejscu, dwóch zostało rannych a 12 dostało się do niewoli. Wśród rannych znalazł się również dowódca Józef Tytko, którego na stanowcze żądanie jednego z miejscowych zagorzałych Niemców rozstrzelano na oczach mieszkańców Pszowa. „Z okrzykiem „Niech żyje Polska” runął Tytko, jeden z najlepszych powstańców w Pszowie” - napisał o nim później Józef Grzegorzek. Ci natomiast, którzy zdołali ujść cało, udali się za granicę do Piotrowic, skąd raz jeszcze włączyli się do walki pod Gorzyczkami.

Zwłoka w działaniach

Poza tą w Pszowie oraz wcześniej tu wzmiankowanych - większych potyczek lokalnych na terenie ziemi wodzisławskiej w pierwszym dniu trwania powstania nie było. W następnym dniu, 18 sierpnia, do tragicznej wręcz sytuacji doszło w Moszczenicy, przez którą duża grupa powstańców wycofywała się na Śląsk Cieszyński, po stoczonej walce pomiędzy Ligotą Rybnicką a Gotartowicami. Niemcy zorganizowali tam bowiem zasadzkę i bestialsko rozprawili się ze schwytanymi powstańcami. Z rąk żołnierzy Grenzschutzu zginęło wówczas 5 powstańców z Jastrzębia (Maksymilian Branny, Konstanty Cnota, Paweł Grzonka, Leon Kubsz, Adolf Wodecki) i 2 z Biertułtów (Franciszek Pyszny, Roman Weiner). Dwa dni później powstańcy zdobyli Mszanę. 
 
Opisane wyżej walki nie naruszyły głównych punktów oporu nieprzyjaciela, zlokalizowanych w trzech miastach powiatu rybnickiego: Rybniku, Wodzisławiu i Żorach. Wydawało się, że oczekiwana zmiana nastąpi po włączeniu się do działań komendy powiatowej Polskiej Organizacji Wojskowej, początkowo bezczynnej, zaskoczonej rozwojem wydarzeń i oczekującej specjalnych wytycznych z Bytomia, gdzie istniał Główny Komitet Wykonawczy POW Górnego Śląska. Nadeszły one prawdopodobnie 18 sierpnia, gdy walki trwały na dobre. Co najmniej jednodobowa zwłoka w działaniach powiatowego dowództwa, choć nie zamierzona, spowodowała skutki już nieodwracalne. Ludwik Piechoczek nie mógł zapanować nad całością wydarzeń, nie mając nawet sposobu (czynnik czasu) rozeznania się w podległych mu siłach.
 
Brak jednolitego kierownictwa był nie tylko na rękę Grenzschutzowi. Po zdławieniu przezeń zapalnych ognisk powstania, co nastąpiło 20-21 sierpnia, działania toczyły się już tylko w pasie przygranicznym. Wynikało to z faktu zepchnięcia oddziałów na teren państwa polskiego, a także z obranej przez powstańców nowej taktyki walki, polegającej na zintensyfikowaniu akcji zaczepnych formującymi się w miejscowościach nadgranicznych (w Piotrowicach i Strumieniu) oddziałami Górnoślązaków. Taktyka ta jednak w rzeczywistości miała nie dopuścić do nagłej, katastrofalnej w skutkach klęski, lecz stopniowego wygasania powstania, co też wkrótce nastąpiło. Przegrana strony polskiej nie przerodziła się jednak w klęskę. Udowodniły to m.in. wybory do górnośląskich organów samorządowych przeprowadzone 9 listopada 1919 r.  

Paweł  Porwoł
(amk)
  • Numer: 33 (237)
  • Data wydania: 10.08.04