Dar boży
Józef i Anna Frydrych z Zawady przeżyli razem sześćdziesiąt siedem lat i pół roku. Dzień, w którym się poznali pamiętają, jakby to było wczoraj.
Józef Frydrych z Zawady ma osiemdziesiąt dziewięć lat. Trzydzieści pięć lat pracował na kopalni Anna. Był też murarzem, wybudował dziesiątki domów w okolicy. Do dzisiaj zachował humor i pogodę ducha. Pod koniec wojny znalazłem się w radzieckim obozie na Uralu. Pamiętam, wszyscy dokoła wpadli wtedy w rozpacz. Przewidywali, że my już z tego piekła nie wrócimy. Podnosiłem kolegów na duchu. Nie traciłem nadziei, że wyjdziemy stamtąd i tak się stało - wspomina swoje przeżycia wiekowy mieszkaniec Zawady. Wraz z żoną Anną przeżyli razem sześćdziesiąt siedem lat i pół roku. Za dwa i pół roku minie dokładnie siedemdziesiąt lat, odkąd są razem. Dokładnie pamiętają dzień, w którym się poznali. Zobaczył mnie po raz pierwszy, jak miałam szesnaście lat i chodziłam razem z ciotką do Syryni. On właśnie pochodzi z tej miejscowości - wspomina pani Anna. Jest o pięć lat młodsza od męża. Kiedy wychodziła za mąż, miał siedemnaście lat.
Józef za Józefa
Mąż niedługo do mnie chodził, bo tak się stało, że mój ojciec, również Józef, zginął na kopalni. Chcieli wtedy wziąć za niego mojego brata, ale on miał dopiero osiem lat. Wtedy mama powiedziała, że do córki chodzi młody człowiek, bezrobotny i on mógłby podjąć pracę - wspomina pani Anna wydarzenia sprzed prawie siedemdziesięciu lat. Wkrótce też stanęli razem na ślubnym kobiercu i zaczęli budować dom. Ich w miarę spokojne życie przerwała jednak wojna. Pan Józef już na pół roku przed jej wybuchem został wcielony do wojska. Uczestniczył w kampanii wrześniowej, ale już po dwudziestym września wrócił do domu i do pracy na kopalni. Dopiero pod koniec wojny został znów wcielony do niemieckiego volksturmu, skąd po trzech miesiącach wrócił do rodziny. Jednak w domu zdążył tylko spędzić jedną noc, kiedy przyszli Rosjanie i zabrali go lagru. Do Bielska prowadzili nas pieszo, było nas tam trzech z Zawady. Potem nas wsadzili do wagonów i wywieźli na Ural, aż do Czelabińska - opowiada wojenną historią pan Józef. Współtowarzysze niedoli tracili już nadzieje na szczęśliwy powrót do domów. Wszyscy bardzo spuchliśmy od głodu i chorób, lekarz był zaniepokojony. Ale za trzy miesiące wypuścili nas stamtąd - dodaje pan Józef.
Koza żywicielka
W tym czasie pani Anna była sama z dwoma córkami, starszą Marią i młodszą, Ilzą. To było okropne, nie chciałabym tego drugi raz przeżywać. Sprzedawałam ubrania, żeby mieć parę groszy na jedzenie. Chodziłam do gospodarza odrabiać mleko dla dzieci - mówi. Pewnego dnia starsza kobieta z wioski podarowała jej kozę. Mieliśmy trochę ziemniaków, kozie mleko i kwaśnicę w beczce, w piwnicy. Jakoś przeżyliśmy, ale życie było bardzo ciężkie - dodaje Anna Frydrych. Na dodatek lekarz postraszył ją wówczas, że z koziego mleka dzieci dostają białaczki. To były inne czasy. Dzisiaj wiadomo, że nie ma lepszego lekarstwo niż właśnie mleko od kozy. Do tego chleb z masłem i sałatą, takie jedzenie odtruwa organizm - mówią starsi ludzie. Nie mają jednak żadnej recepty na długie życie, ani na szczęśliwe pożycie mał-żeńskie. To po prostu dar od Boga - mówią krótko.
Iza Salamon
Józef za Józefa
Mąż niedługo do mnie chodził, bo tak się stało, że mój ojciec, również Józef, zginął na kopalni. Chcieli wtedy wziąć za niego mojego brata, ale on miał dopiero osiem lat. Wtedy mama powiedziała, że do córki chodzi młody człowiek, bezrobotny i on mógłby podjąć pracę - wspomina pani Anna wydarzenia sprzed prawie siedemdziesięciu lat. Wkrótce też stanęli razem na ślubnym kobiercu i zaczęli budować dom. Ich w miarę spokojne życie przerwała jednak wojna. Pan Józef już na pół roku przed jej wybuchem został wcielony do wojska. Uczestniczył w kampanii wrześniowej, ale już po dwudziestym września wrócił do domu i do pracy na kopalni. Dopiero pod koniec wojny został znów wcielony do niemieckiego volksturmu, skąd po trzech miesiącach wrócił do rodziny. Jednak w domu zdążył tylko spędzić jedną noc, kiedy przyszli Rosjanie i zabrali go lagru. Do Bielska prowadzili nas pieszo, było nas tam trzech z Zawady. Potem nas wsadzili do wagonów i wywieźli na Ural, aż do Czelabińska - opowiada wojenną historią pan Józef. Współtowarzysze niedoli tracili już nadzieje na szczęśliwy powrót do domów. Wszyscy bardzo spuchliśmy od głodu i chorób, lekarz był zaniepokojony. Ale za trzy miesiące wypuścili nas stamtąd - dodaje pan Józef.
Koza żywicielka
W tym czasie pani Anna była sama z dwoma córkami, starszą Marią i młodszą, Ilzą. To było okropne, nie chciałabym tego drugi raz przeżywać. Sprzedawałam ubrania, żeby mieć parę groszy na jedzenie. Chodziłam do gospodarza odrabiać mleko dla dzieci - mówi. Pewnego dnia starsza kobieta z wioski podarowała jej kozę. Mieliśmy trochę ziemniaków, kozie mleko i kwaśnicę w beczce, w piwnicy. Jakoś przeżyliśmy, ale życie było bardzo ciężkie - dodaje Anna Frydrych. Na dodatek lekarz postraszył ją wówczas, że z koziego mleka dzieci dostają białaczki. To były inne czasy. Dzisiaj wiadomo, że nie ma lepszego lekarstwo niż właśnie mleko od kozy. Do tego chleb z masłem i sałatą, takie jedzenie odtruwa organizm - mówią starsi ludzie. Nie mają jednak żadnej recepty na długie życie, ani na szczęśliwe pożycie mał-żeńskie. To po prostu dar od Boga - mówią krótko.
Iza Salamon
Najnowsze komentarze