Sobota, 23 listopada 2024

imieniny: Adeli, Klemensa, Orestesa

RSS

To jest Moje życie

17.01.2001 00:00
Dwie godziny. Tyle zaplanowałam sobie, kiedy jechałam na wywiad z Bogusławem Kołodziejem do Miejskiej Biblioteki Publicznej w Pszowie (gdzie obecnie pracuje). Pytania dawno przygotowane, więc wszystko miało pójść jak z płatka. Kiedy cztery godziny później wychodziłam od niego, w głowie dźwięczała tylko jedna myśl: czy o wszystko zapytałam ? W domu okazało się, że oczywiście nie, więc ostatecznie jeszcze parę ładnych minut spędziłam z słuchawką telefonu przy uchu. Powód? Co chwilę ktoś zaglądał do biblioteki. Nic dziwnego, jeśli byli to zwykli czytelnicy. Ale to jakiś młody twórca przyniósł mu pokazać swoje pierwsze grafiki, a to młoda studentka pytała o materiały dotyczące historii Pszowa, jeszcze inna przyniosła pokazać stare pszowskie widokówki. Cóż, stanowiska zobowiązują: prezes Towarzystwa Przyjaciół Pszowa, prezes Zespołu Regionalnego „Pszowiki”, nagrodzony tytułem Pszowik Roku 1998 w kategorii: „Menedżer Roku”.
Urodził się jakżeby indziej, oczywiście w swym ukochanym Pszowie. Wtedy zapewne nie było to dla niego zbyt ważne, dziś dziękuje Bogu, że właśnie takie miejsce na świecie dla niego wymyślił. Pochodzi po kądzieli ze znanej pszowskiej rodziny Tytków. Dziadek Wojciech Tytko powstaniec śląski, był niezwykle aktywny w przedwojennym Związku Hallerczyków. Był nawet prezesem placówki tej organizacji w Pszowie. A na takie funkcje nie wybierano wtedy byle kogo. Babcia Maria zd. Rzodeczko to córka naczelnika gminy z okresu międzywojnia Henryka Rzodeczki.

W ciepłe dni starzyk siadywał na ławce przed domem. Kurzył swoją ulubioną fajkę. Lubiłem siadać obok niego i słuchać ciekawych opowieści z czasów powstań śląskich, w których brał udział - wspomina pan Bogusław. Dzisiaj już go nie ma. Cały tydzień przygotowywał się na śmierć. Ojciec z matką nie wtrącali się starzykowi do jego obrządku. Szanowali jego przeżycie, jedynie starka pilnowała, by o niczym nie zapomniał. Jednego wieczoru poszedł spać, by rano już się nie obudzić. Był wspaniałym człowiekiem, wielkim patriotą i cudownym starzykiem. Starka odeszła za starzykiem po 5 latach. Dla mnie oni wyjechali na lepszą domowiznę. Tam czekają, aż przyjdzie czas na nasz wyjazd, by znów razem zamieszkać.

Ich córka, a matka pana Bogusława nosiła niezwykle oryginalne imię: Ekbertyna, podobno na cześć młodej zakonnicy z rodziny, która bardzo młodo zmarła. Ojciec nie pochodził z Pszowa, a z wsi Mokrzyska w woj. małopolskim. Pracował jednak w Rybniku. Tu też spotkał się po raz pierwszy ze swą przyszłą żoną. Ślub wzięli w 1951 r., rok później urodził się pan Bogusław.

Matka zawsze pierwsza wstawała wcześnie rano. Rozpoczynała swój codzienny święty obowiązek od modlitwy. Rozpalała ogień w piecu kuchennym, gotowała wodę, zaparzała kawę zbożową. Znakiem krzyża poprzedzała krojenie chleba i kładła go na talerz. Pachnące kromki czekały na domowników. Drobne okruchy zbierała ze stołu i zjadała z taką świętością, jak tylko przyjmuje się najświętszy sakrament. Z domu wychodziło się z Bogiem i życzeniami szczęśliwego powrotu, matka pilnowała, by nikt z domowników nie wyszedł bez owych życzeń - wspomina pan Bogusław. Była przekonana, że słowa te działają jak talizman i bezpiecznie pozwolą wrócić do domu. Ze znakiem krzyża na czole i przypomnieniem o natychmiastowym powrocie do domu po lekcjach, wychodziło się do szkoły. Ojciec Tadeusz był surowy. Mało mówił, tyle ile potrzeba. Zawsze prosto, jasno i stanowczo. Po latach owa stanowczość i surowość dały rezultaty w wychowaniu. Starzyk rozpoczął budować moje fundamenty życiowe a ojciec je wykończył, nadał kształt, by tak przygotowany byłbym w stanie zrozumieć i szanować przekazane mi dziedzictwo.
   
Bogusław Kołodziej pracę zawodową związał z KWK „Anna” w Pszowie. Był mechanikiem maszyn i urządzeń górnictwa podziemnego. Przepracował w niej 25 lat, W 1996 r. przeszedł na emeryturę. Zawsze, jak wspomina, interesowała go historia. Kiedy miał 13 lat, jako, że nie było go stać na co wartościowsze historyczne książki, a o ksero nikt nie marzył, przepisywał je.

Miłość do historii, kultury regionalnej była we mnie zawsze, ale leżała na dnie serca gdzieś uśpiona. Praca zawodowa, wybudowanie domu, czyli zapewnienie bytu mieszkalnego rodzinie, wychowanie czwórki dzieci (Agnieszki, Moniki, Katarzyny i Hanny), to były moje priorytety. Ogrom obowiązków był tak wielki, że swoich zainteresowań nie potrafiłem przepchąć na plan pierwszy - tłumaczy pan Bogusław.

Kiedyś to jednak musiało wyjść z człowieka. No i wyszło, a raczej wyskoczyło ze zdwojoną siłą. Olśnienie przyszło niespodziewanie.

Zostaliśmy zaproszeni z żoną na pierwszy występ w Miejskim Ośrodku Kultury Zespołu Regionalnego „Pszowiki”. Kiedy tylko ich zobaczyłem, a zwłaszcza kiedy usłyszałem, wiedziałem, że muszę w tym zespole być. Razem z żoną Celiną od razu po imprezie zapisaliśmy się do niego. Decyzja ta była na tyle trafna, że niedługo później wybrany został na prezesa zespołu.

Pisze teksty, skecze. Ułożył tekst do biesiady śląskiej „Dziołchy i karlusy, czyli zolyty”. Jeżdżą z zespołem po całym regionie, gdzie zapraszani są na przeróżne imprezy. Co najmniej raz w tygodniu spotykają się na próbach.

Zespół ukierunkował się na występy ludowo - kabaretowe. Występujemy dla ludzi, a nie dla nagród. Raz spróbowaliśmy i pojechaliśmy na przegląd zespołów ludowych. Jak zaczęli nas ustawiać: tu proszę uśmiech, tu patrzeć, to stwierdziliśmy zgodnie, nigdy więcej - śmieje się pan Bogusław.

Po zespole przyszedł czas żeby powstała w Pszowie organizacja skupiająca ludzi nie tylko chcących śpiewać, ale mających też coś do powiedzenia w sprawach zwłaszcza historycznych. To przecież miasto bogate we wspaniałą historię. Powstało więc Towarzystwo Przyjaciół Pszowa. Stworzenie jej to dzieło pana Bogusława. W kwietniu 1998 r. skrzyknął 15 osób, ta liczba była bowiem wymagana do powołania takiej organizacji.

Nie było to trudne. Ludzie znaczący, do których się zgłosiłem z tą inicjatywą bardzo pozytywnie przyjęli mą propozycję. Potem ropoczęły się wyjazdy do Raciborza, Gliwic, Katowic, gdzie podpatrywałem podobne organizacje a także załatwiałem sprawy statutowe - wspomina pan Bogusław.

Od początku prezesuje towarzystwu, jego organizacja spoczywa właściwie na jego barkach. Cele TPP są ambitne, m.in. utrwalanie w różnych formach pamiątek kultury materialnej i duchowej, inspirowanie środowisk twórczych i naukowych do popularyzacji w swych pracach wiedzy o Pszowie. Realizowane są w przeróżny sposób, m.in. poprzez organizowanie imprez kulturalnych i artystycznych, a także konferencji, konkursów, odczytów, spotkań autorskich oraz wystaw. Już niedługo staraniem pana Bogusława na rynku wydawniczym ukaże się szósta już, a zarazem ostatnia część popularnego „Fyrcoka” Rudolfa Pacioka.

Imprezy organizowane przez TPP, spotkania z ciekawymi ludźmi, są już znane nie tylko w Pszowie. Współ-pracuje z podobnymi towarzystwami z Wodzisławia Śląskiego, Gliwic, Rydułtów.

W czercu 2000 r. decyzją Rady Miasta przyznano na okres 10 lat Towarzystwu piwnicę pod Miejskim Ośrodkiem Kultury.

Marzy mi się stworzenie tu klubu - skansenu. Ekspozycje związane byłyby z dorocznymi świętami. Małe przedmioty co jakiś czas ulegałyby zmianie, duże stałyby tu na stałe. Prócz obejrzenia wystaw można by się tu napić kawy a i kupić pszowskie pamiątki. Chciałbym by stało się to miejscem, gdzie każdy kto uważa, że ma coś do powiedzenia mógłby coś powiedzieć, eksponować, wykazać się zdolnościami, np. muzycznymi, poetyckimi. Jest szansa, że to przyciągnie młodych twórców, a do Towarzystwa młodych członków. Wiadomo bowiem, że Towarzystwo, podobnie jak wiele innych tego typu organizacji, cierpi na brak młodzieży.
Za pomysł i zorganizowanie Towarzystwa Przyjaciół Pszowa otrzymał w 1998 r. w konkursie  - plebiscycie gazety „Pszowik” tytuł honorowy „Pszowik Roku 1998” w kategorii: „Menedżer Roku”.

Pan Bogusław nie zamyka się li tylko w świecie pszowskiej historii. Jako, że jest wielkim miłośnikiem twórczości J. Eichendorffa działa w Towarzystwie Kulturalno - Ekologicznym jego imienia w Suminie. Jest kierownikiem sekcji mającej za zadanie popularyzację wybitnego poety. Na łamach kwartalnika publikuje swoje teksty, i wiersze, których w dorobku ma ok. 50.
Biesiadnicy
Po brukowej drodze tłucze się kareta
jadą goście znakomici:
rządca, ksiądz, poeta.
Jadą od Łubowic
wina dzban wypili
zajechali wpierw do Pszowa
Langera zbudzili.
Dawno po północy
we dworze już cisza
nikt się gości nie spodziewa
tym bardziej panicza.
Biega służba rozespana
Rety! - co się dzieje !
Zbóje jacy dwór napadły !?
pięć dziewek już mdleje.
Lecz gospodarz na dziedzińcu
gości wita grzecznie
prosi w skromne swoje progi
i ściska serdecznie.
Wesoła kompania do salonu wpada
i przy stole jak należy ochoczo zasiada.
Służba wnosi jadło
toczą beczkę wina
a gospodarz we szlafmycy
przemawiać zaczyna.
Rządca wrzeszczy ile wlezie
ksiądz lekko się chwieje
a poeta roześmiany
w kryształ wino leje.
Tak biesiadowali do samego rana
kiedy wreszcie wina brakło
pożegnali pana.
Po brukowej drodze tłucze się kareta
biesiadnicy znakomici:
rządca, ksiądz, poeta

Trzy lata temu wziął udział w konkursie „Rodzina śląska w dawnej fotografii”, zorganizowanym przez Muzeum Górnośląskie w Bytomiu. Jego archiwalne zdjęcia, okazały się na tyle ciekawe, że zaprezentowano je na pokonkursowej wystawie. Jego tekst „Mój dom rodzinny” został wydrukowany w wydawnictwie Krajowego Ośrodka Dokumentacji Regionalnych Towarzystw Kultury „Rodzina, Młodzież, Regionalizm”.

Marzy mi się wydanie albumu „Pszów w starej fotografii”. Mam wiele starych zdjęć i widokówek. Przez lata wpajany śląski styl życia stał się mą dumą i wielką miłością. Umiem dostrzegać piękno tej ziemi, znam jej historię. Nauczono mnie szacunku dla jej przeszłości tak wielkiego, że tylko uklęknąć, głowę pochylić i ucałować.

Aleksandra Matuszczyk - Kotulska
  • Numer: 3 (71)
  • Data wydania: 17.01.01