Moje piąte dziecko
Z Markiem Szołtyskiem rozmawia
Aleksandra Matuszczyk - Kotulska
- Chciałabym, żebyś na początek zachęcił czytelników „Nowin Wodzisławskich” do przeczytania Twoich książek. Co mogą w nich znaleźć?
- Z książek bije ciepło, śląski klimat, atmosfera nie z sal wykładowych, a z kuchni od żeleźnioka. To jakby gawędy, które zastępują niektórym brak babci czy ciotek. Jestem zwolennikiem całościowego pisania, więc mieszkaniec powiatu wodzisławskiego znajdzie w nich praktycznie to samo co mieszkaniec Tarnowskich Gór. Znajdzie to, czym jest Śląsk, czym Ślązoki. Bo to mimo odległości kilometrów i drobnych różnic, ta sama kultura. Wszyscy wiedzą co to: pobożność, co porządek wokół domu, kluski, rolada, kołocz i czamu nie noleży szczympić se pyska bele czym.
- Interesują mnie książki o naszym regionie. Twoje mam wszystkie, i widzę, że uzbierał się już ich niemały stosik. Niedługo będę zmuszona dokonać małej inwestycji. Kupić półkę, a może i cały regał bo końca Twoich pomysłów nie widać.
- Faktycznie, uzbierało się już trochę tych książek. Do tej pory napisałem 10 książek, kilkanaście wydałem, jako że mam własne wydawnictwo. Moje plany sięgają najbliższych trzech lat, na jesień 2001 planuję wydać „Skarby Śląskie”, książkę o przepięknych przedmiotach jakie otaczają nas w śląskiej rzeczywistości: stara singerka po babci, knefle od munduru staroszka oraz „Śląski elementarz”. To będzie książka do tańca i do różańca, z którą nie będzie chciał rozstać się ani bajtel, ani starzik. To w zamyśle ma być prawdziwe Abecadło Śląskie. Mam nadzieję, że czytelnicy nie przegapią tej książki, bo przyjdzie ksiądz na kolynda i sie spyto: A uczycie już swoje dziecka ze „Śląskigo” elemyntorza”? I co wy wtedy powiycie?
- Powiymy, że momy. A co z pomysłami, bo wydaje się, że potrząsasz rękawem i sypią się?
- Sam nie wiem skąd te pomysły się biorą. To tak jak z kompozytorem, który siada i zaczyna grać. Ja siadam i piszę. To iskra bożo, która może się człowiekowi przytrafić. Najtrudniejszy jest problem nie o czym pisać, tylko jak to ująć. Przecież każdy z nas czytając moje książki może powiedzieć „jo tyż o tym wiedzioł”. Najważniejszy jest więc sposób ujęcia.
Jeśli mi się moje książki podobają, to mam nadzieję, że innym też to się spodoba. Z takim przekonaniem puszczam to do druku, no a potem to już wola nieba. czy sprzedają się czy nie. Samo pisanie to jednak całkowicie wolna twórczość. Stawiam na niezależność i nigdy w trakcie pisania nie zastanawiam się jak ktoś to czy tamto odbierze. Samo pisanie bardzo mnie cieszy, a szukanie w głowie pomysłu to tak jakbym gonił za źródełkiem.
- Spodobało się i otrzymałeś nagrodę W. Korfantego, co dała Ci ona prócz prestiżu?
- Świadomość, że elitom też się podobają moje książki. To, że „zwykłym” ludziom, przypadły do gustu widziałem po liczbie sprzedanych egzemplarzy. To duża odwaga ze strony Związku Górnośląskiego, że pokusili się dać tę nagrodę komuś kto publikuje, bo nie wiadomo co w przyszłości jeszcze wymyśli. To ryzyko.
- Czy można nazwać Twoje życie żywotem człowieka poczciwego?
- Staram się żeby tak było. Poczciwy to według mnie naturalny. To taki, który żyje w zgodzie ze Śląskiem, ale zarazem nie przegina i nie je na obiad 5 razy w tygodniu rolady, jest dobry do goroli, rozumi Śląsk, to coś więcej niż porządny człowiek.
- Piszesz, uczysz w szkole, prowadzisz wydawnictwo, robisz karierę i masz ... czwórkę dzieci: 12-letniego Maćka, 8-letniego Pawła, 6-letniego Marcina i zaledwie roczną Paulinę. Patrząc na to co robisz nietrudno przypisać ci miano Józefa Lompy naszych czasów. Był przecież nauczycilem, pisarzem, organistą, tłumaczem, dziennikarzem, publicystą. Miał także i liczną rodzinę.
- Coś w tym jest. Sam nawet żartobliwie nazywam siebie Lompą i Miarką swoimi kumplami. Idę jakby po ich linii. Choć przyznać muszę, że życie ich było oczywiście o wiele bardziej skąplikowane, smutne. Mnie Pómbóczek na razie oszczędził.
- „Żywot Ślązoka poczciwego” stał się ogromnym sukcesem wydawniczym, zdaje się jednak, że ostatnio wydana „Biblia Ślązoka” zaczyna o to miano konkurować. Na dziś sprzedało się już ponad 10 tyś. egzemplarzy. Sprzedaje się świetnie, ale jednocześnie wzbudziła ze wszystkich książek najwięcej emocji. Dlaczego?
- Bo są niektórzy ludzie, którzy trzymają się kurczowo tezy, że o sprawach religijnych nie można mówić i pisać w gwarze śląskiej. Taka krytyka nie jest mi w stanie zasłonić przyjemności sukcesu. Niech zresztą „Biblia Ślązoka” zaświadczy, że gwara Śląska jest na tyle bogata, że można jej użyć nie tylko do tworzenia wiców i bajek o utopkach, ale również do wyrażenia trudniejszych treści.
- Wiem, że książka ta jest najbliższa Twemu sercu. Dlaczego?
- Mówię nawet, że to moje piąte dziecko. Opowiada bowiem o czymś, co bliskie jest każdemu Ślązakowi, zbliża do Pómbóczka. Nie musiałem się nawet zbytnio silić na wielkie wymyślanie. Wystarczyło przypomnieć sobie jak niegdyś babcia Agnieszka gdy rozpalała ogień w piecu, strugała kartofle lub oprowadzała mnie po parafialnym kościele opowiadała mi o świętych, o drodze krzyżowej. To język mego dzieciństwa. I chyba nie tylko mojego. Wiem, że książka się podoba. Doszły mnie nawet słuchy, że na jakimś noworocznym spotkaniu biznesmenów, gdzie była mowa o kredytach i pieniądzach, czytano fragmenty „Biblii Ślązoka”. Zresztą zajrzyjcie do niej i sprawdźcie czy chyci was za serce. Czy popłynął ci łzy wzruszenia czy śmiechu.
- Z książek bije ciepło, śląski klimat, atmosfera nie z sal wykładowych, a z kuchni od żeleźnioka. To jakby gawędy, które zastępują niektórym brak babci czy ciotek. Jestem zwolennikiem całościowego pisania, więc mieszkaniec powiatu wodzisławskiego znajdzie w nich praktycznie to samo co mieszkaniec Tarnowskich Gór. Znajdzie to, czym jest Śląsk, czym Ślązoki. Bo to mimo odległości kilometrów i drobnych różnic, ta sama kultura. Wszyscy wiedzą co to: pobożność, co porządek wokół domu, kluski, rolada, kołocz i czamu nie noleży szczympić se pyska bele czym.
- Interesują mnie książki o naszym regionie. Twoje mam wszystkie, i widzę, że uzbierał się już ich niemały stosik. Niedługo będę zmuszona dokonać małej inwestycji. Kupić półkę, a może i cały regał bo końca Twoich pomysłów nie widać.
- Faktycznie, uzbierało się już trochę tych książek. Do tej pory napisałem 10 książek, kilkanaście wydałem, jako że mam własne wydawnictwo. Moje plany sięgają najbliższych trzech lat, na jesień 2001 planuję wydać „Skarby Śląskie”, książkę o przepięknych przedmiotach jakie otaczają nas w śląskiej rzeczywistości: stara singerka po babci, knefle od munduru staroszka oraz „Śląski elementarz”. To będzie książka do tańca i do różańca, z którą nie będzie chciał rozstać się ani bajtel, ani starzik. To w zamyśle ma być prawdziwe Abecadło Śląskie. Mam nadzieję, że czytelnicy nie przegapią tej książki, bo przyjdzie ksiądz na kolynda i sie spyto: A uczycie już swoje dziecka ze „Śląskigo” elemyntorza”? I co wy wtedy powiycie?
- Powiymy, że momy. A co z pomysłami, bo wydaje się, że potrząsasz rękawem i sypią się?
- Sam nie wiem skąd te pomysły się biorą. To tak jak z kompozytorem, który siada i zaczyna grać. Ja siadam i piszę. To iskra bożo, która może się człowiekowi przytrafić. Najtrudniejszy jest problem nie o czym pisać, tylko jak to ująć. Przecież każdy z nas czytając moje książki może powiedzieć „jo tyż o tym wiedzioł”. Najważniejszy jest więc sposób ujęcia.
Jeśli mi się moje książki podobają, to mam nadzieję, że innym też to się spodoba. Z takim przekonaniem puszczam to do druku, no a potem to już wola nieba. czy sprzedają się czy nie. Samo pisanie to jednak całkowicie wolna twórczość. Stawiam na niezależność i nigdy w trakcie pisania nie zastanawiam się jak ktoś to czy tamto odbierze. Samo pisanie bardzo mnie cieszy, a szukanie w głowie pomysłu to tak jakbym gonił za źródełkiem.
- Spodobało się i otrzymałeś nagrodę W. Korfantego, co dała Ci ona prócz prestiżu?
- Świadomość, że elitom też się podobają moje książki. To, że „zwykłym” ludziom, przypadły do gustu widziałem po liczbie sprzedanych egzemplarzy. To duża odwaga ze strony Związku Górnośląskiego, że pokusili się dać tę nagrodę komuś kto publikuje, bo nie wiadomo co w przyszłości jeszcze wymyśli. To ryzyko.
- Czy można nazwać Twoje życie żywotem człowieka poczciwego?
- Staram się żeby tak było. Poczciwy to według mnie naturalny. To taki, który żyje w zgodzie ze Śląskiem, ale zarazem nie przegina i nie je na obiad 5 razy w tygodniu rolady, jest dobry do goroli, rozumi Śląsk, to coś więcej niż porządny człowiek.
- Piszesz, uczysz w szkole, prowadzisz wydawnictwo, robisz karierę i masz ... czwórkę dzieci: 12-letniego Maćka, 8-letniego Pawła, 6-letniego Marcina i zaledwie roczną Paulinę. Patrząc na to co robisz nietrudno przypisać ci miano Józefa Lompy naszych czasów. Był przecież nauczycilem, pisarzem, organistą, tłumaczem, dziennikarzem, publicystą. Miał także i liczną rodzinę.
- Coś w tym jest. Sam nawet żartobliwie nazywam siebie Lompą i Miarką swoimi kumplami. Idę jakby po ich linii. Choć przyznać muszę, że życie ich było oczywiście o wiele bardziej skąplikowane, smutne. Mnie Pómbóczek na razie oszczędził.
- „Żywot Ślązoka poczciwego” stał się ogromnym sukcesem wydawniczym, zdaje się jednak, że ostatnio wydana „Biblia Ślązoka” zaczyna o to miano konkurować. Na dziś sprzedało się już ponad 10 tyś. egzemplarzy. Sprzedaje się świetnie, ale jednocześnie wzbudziła ze wszystkich książek najwięcej emocji. Dlaczego?
- Bo są niektórzy ludzie, którzy trzymają się kurczowo tezy, że o sprawach religijnych nie można mówić i pisać w gwarze śląskiej. Taka krytyka nie jest mi w stanie zasłonić przyjemności sukcesu. Niech zresztą „Biblia Ślązoka” zaświadczy, że gwara Śląska jest na tyle bogata, że można jej użyć nie tylko do tworzenia wiców i bajek o utopkach, ale również do wyrażenia trudniejszych treści.
- Wiem, że książka ta jest najbliższa Twemu sercu. Dlaczego?
- Mówię nawet, że to moje piąte dziecko. Opowiada bowiem o czymś, co bliskie jest każdemu Ślązakowi, zbliża do Pómbóczka. Nie musiałem się nawet zbytnio silić na wielkie wymyślanie. Wystarczyło przypomnieć sobie jak niegdyś babcia Agnieszka gdy rozpalała ogień w piecu, strugała kartofle lub oprowadzała mnie po parafialnym kościele opowiadała mi o świętych, o drodze krzyżowej. To język mego dzieciństwa. I chyba nie tylko mojego. Wiem, że książka się podoba. Doszły mnie nawet słuchy, że na jakimś noworocznym spotkaniu biznesmenów, gdzie była mowa o kredytach i pieniądzach, czytano fragmenty „Biblii Ślązoka”. Zresztą zajrzyjcie do niej i sprawdźcie czy chyci was za serce. Czy popłynął ci łzy wzruszenia czy śmiechu.
Najnowsze komentarze