Wtorek, 24 grudnia 2024

imieniny: Adama, Ewy, Zenobiusza

RSS

Wysokie loty Sokoła

03.01.2001 00:00
Umiemy się chlubić osiągnięciami (na przykład sportowymi) przy okazji rocznic, jubileuszy lub pogrzebów. Te okazje są dobre do wspominanek. Najczęściej, jedynie wtedy, ogół przypomina sobie o... (na przykład o klubie). Za to pozostałe dni roku upływają monotonnie odmierzane rytmem zajęć, spotkań, wyjazdów, drobnych spraw dziejących się na uboczu głównego nurtu zdarzeń. Pozostawieni sobie w walce z nową rzeczywistością i pustawą kasą, nie ogrzeją sobie hali sportowej blaskiem złotych medali olimpijskich, które skrzą się w gablotach sali pamiątek (jak na przykład w OS „Sokolnia”).
 Można powiedzieć, że wysokie loty są specjalnością tego klubu od samego początku istnienia. Biertuł-towskie Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” powstało w 1920 r. dzięki inicjatywie 75 entuzjastów gimnastyki. Proszę zwrócić uwagę na tę olbrzymią liczbę miłośników tej dzeidziny sportu wśród górników. Niesamowite. Działacze Towarzystwa byli tak pełni zapału i inicjatyw, że oprócz gimnastycznej, założyli sekcje ciężkiej atletyki (zapasy plus podnoszenie ciężarów), piłki nożnej, teatralną, aż po założenie w kwietniu 1925 roku orkiestry. Inicjatywa działaczy, a także duża frekwencja młodzieży na zajęciach prowadzonych (zwłaszcza zimą) w sali restauracji „Grodoń” sprawiły, że we wrześniu 1926 r. rozpoczęto budowę pierwszej (!) na Śląsku sali gimnastycznej. Po roku sala, nazwana „Sokolnią”, została oddana do użytku. Dobre warunki w połączeniu ze świetnymi trenerami i utalentowanymi zawodnikami, zaczęły przynosić sportowe efekty rangi krajowej i światowej. Już w 1928 r. „Sokół” miał swego reprezentanta na Olimpiadzie w Amsterdamie. Był nim Jan Deutschmanek. Od tej pory rozpoczyna się epoka uzdolnionych rodzeństw występująch w barwach tego klubu. Zaczynają ją bracia Gacowie, kontynuujący gimnastyczne tradycje ojca. Najzdolniejszy z całej szóstki - Paweł - był 5-krotnym mistrzem kraju w wieloboju, reprezentantem kraju na Mistrzostwach Świata i Igrzyskach Olimpijskich.

Kiedy byłem jeszcze srulem - wspomina Paweł Gaca - i pasłem krowy na łąkach, moi dwaj starsi bracia już trenowali. Patrzyłem z tych łąk tęsknie na salę, aż wziąłem się na odwagę i poszedłem tam. Potem, w domu, powiedziałem ojcu, że zapisałem się na gimnastykę. - No to jakeś się zapisał, to masz tam chodzić tak często jak ci każą - odpowiedział ojciec i dopilnował tego. W 1936 r. miałem już I klasę gimnastyczną. Trenowałem i szkoliłem młodszych. Deutschmanek, nasz pierwszy olimpijczyk, też był trenerem i zawodnikiem zarazem. Tak to wówcas było przyjęte. Żeby podnieść me umiejętności, wysłano mnie, po olimpiadzie w Berlinie, na treningi zawodników z gniazd sokolich. Przyjechało nas do Katowic ze 30 chłopa. Trener przyszedł na chwilę, opowiedział co i jak mamy trenować i poszedł. Wobec tego zacząłem podglądać jak ćwiczą inni, a wśród nich znajdowało się trzy czwarte ówczesnej kadry narodowej. Tak to wyglądało, a być tam musiałem 3 razy w tygodniu. Już jako trener zdobyłem w Bydgoszczy Mistrzostwo Polski w skokach. W 1938 r. startowałem w Pradze na Mistrzostwach Świata, a latem 1939 r. w Dreźnie reprezentowałem Polskę w spotkaniu Polska - Niemcy. Potem, choć trenowałem juniorów i pracowałem na dole, wszystko było nie tak.
    
Wszystko inaczej zaczęło wyglądać i w „Sokolni”. Okupant zawiesił działalność klubu, sprzęt wywiózł, a mocno już zdewastowaną salę zamieniono na magazyn. Klub nie reaktywował swej działalności po zakończeniu wojny. Działały co prawda sekcje przy kopalni „Ignacy”, przy klubach sportowych Rydułtów, potem Radlina, ale dopiero w 1957 r. powróciły one do „Sokolni”. Jedenaście lat później klub mógł pochwalić się nowym i nowoczesnie urządzonym kompleksem sportowym.
    
Nie warunki jednak stanowiły o klasie tego Klubu Gimnastycznego. Zawodnicy „Sokoła” brali udział w mistrzostwach wszystkich szczebli, a Ryszard Kucjas uczestniczył nawet w helsińskiej olimpiadzie. Olimpijczyków - Alfreda Kucharczyka i Ernesta Hawelka - trenował też Paweł Gaca. Byli to jego pierwsi wychowankowie, którzy startowali w Rzymie, Tokio i Meksyku. W Tokio zajęli drużynowo 5 miejsce. Potem dla Radlina i polskiej gimnastyki nadszedł czas braci Kubiców.  

    
Z początkiem lat 50-tych powoli odchodziłem od czynnego uprawiania sportu - opowiada Paweł Gaca. Zająłem się trenerstwem. Porobiłem też w warszawskim AWF-ie kursy sędziowskie. Chętnych do ćwiczenia było bardzo wielu. Trzeba było przeprowadzać selekcję, by utworzyć sekcje dziewczęce i chłopięce z odpowiednią liczbą trenujących. Mimo to, jeździliśmy jeszcze po szkołach w poszukiwaniu talentów. Poza tym nasze sale dostępne były dla każdego chętnego. To były czasy, kiedy w klubie przebywaliśmy do 11.00 w nocy. Warto było i nikt nie żałował trudu, gdy przyszły wyniki. W dekadzie lat 60 i 70 było głośno o nas na czterech kolejnych olimpiadach i wszystkich mistrzostwach, łącznie ze światowymi. Na pewno w głównej mierze za sprawą braci Kubiców, ale oczywiście nie tylko. Kucharczyk i Hawelczyk, których trenowałem, startowali już w 1960 r. w Rzymie. Potem razem z Kubicami w Tokio i jeszcze w Meksyku. Dość powiedzieć, że ówczesna reprezentacja Polski w gimnastyce, to była reperezentacja naszej „Sokolni”oraz jeden nie nasz. Co do Kubiców, to najbardziej ceniłem i lubiłem trenować „Wilema”. Najdłużej za to w formie utrzymywał się Sylwek.
    
Przez blisko 20 lat radlińscy gimnastycy byli najlepszym, polskim „eksportowym produktem”. Bracia Wilhelm, Mikołaj i Sylwester Kubicowie reprezentowali naszą gimnastykę w sumie na czterech olimpiadach.
    
Wilhelm Kubica zdobywał cztery razy mistrzostwo Polski w wieloboju. Uczestniczył w I.O. w Tokio, Meksyku, Monachium. Został też mistrzem Europy na koniu z łęgami.
Mikołaj Kubica - to pięciokrotny Mistrz Polski w wieloboju. Uczestniczył w I.O. w Tokio, Meksyku, Monachium.
    
Sylwester Kubica reprezentował Polskę i Radlin w I.O. w Meksyku, Monachium, Montrealu.
    
Oczywiście występ w stroju olimpijskim jest wynikiem wcześniejszych udanych startów. Nie można zapominać więc o medalach przywożonych do radlińskiego klubu z mistrostw świata, kontynentu i kraju. Było ich tyle, że na samo wyliczanie nie wystarczyłoby wszystkich stron naszego tygodnika. Dodać by trzeba do tego indywidualne osiągnięcia: J. Kurza, A. Kucharczyka, E. Hawelka, J. Kruży, M. Pieczki, T. Sobali i innych. Dość powiedzieć, że w 1980 r. Klub Gimnastyczny mógł się poszczycić kolekcją 15 medali przywiezionych z kolejnych edycji europejskich mistrzostw, 13-krotnym drużynowym MP w klasie I mistrzowskiej oraz udanymi występami w 65 międzynarodowych spotkaniach. Oprócz tego zachęceni sportowymi osiągnięciami i sławą otaczającą klub, lgnęli do niego młodzi chłopcy i dziewczęta. Sale „Sokolni” tętniły życiem od rana do wieczora. Trenowano nie tylko gimnastykę, ale i podnoszenie ciężarów.

Jednym z grona zapalenców był Walter Cichy (na zdjęciu z roku 1960), który trenował kulturystykę i podnoszenie ciężarów.
    
Zacząłem przychodzić do klubu w 1959 r. - opowiada pan Cichy. Trenowałem po szychcie kulturystykę i podnoszenie ciężarów. Może było w tym trochę coś ze snobizmu, gdyż wszyscy chodzili do „Sokolni”, ale przede wszystkim była to chęć poprawienia ogólnej kondycji. Jak było tak było, dość, że po 15 miesiącach intensywnego treningu mogłem pochwalić się na dole, że wyciskam 79 kg, a na leżąco 120 kg. Na jednej ręce robiłem 17 pompek. Dzięki ogólnorozwojowym ćwiczeniom obwód klatki piersiowej powiększył mi się o 24 centymetry. Oczywiście nie było mowy o żadnych anabolikach, odżywkach i innych farmakologicznych cudach. Z początkiem lat 70-tych, gdy nasza gimnastyka była sławna na świecie, otrzymałem od brytyjskich studentów „ichniego” AWF-u list z zapytaniem o metody osiągania w tak krótkim czasie takich wyników. Oprócz intensywnych treningów, pewnie trzeba było urodzić się w Radlinie i trenować z tutejszymi mistrzami.
    
Lata 80. to, w porównaniu z minionym dwudziestoleciem, czas regresu dla klubu. Odejście od wypracowanych metod szkoleniowych i coraz słabsze zaplecze socjalne, rzutowały na wyniki, a co za tym idzie i na niską pozycję KG Radlin na krajowej, a nawet wojewódzkiej arenie sportowej. Jednak zawodnicy i trenerzy nie znali pojęcia: myślenie destruktywne. Wiedzieli, że ciężką pracą i wyrzeczeniami muszą osiągnąć znaczące wyniki i wyciągnąć klub z marazmu. Mimo, że w 1991 r. uległa likwidacji sekcja żeńska, chłopcy trenowali zawzięcie. W 1992 r. przypomnieli Polsce o istnieniu „Sokolni”. Za tymi medalami przychodzi czas na sukcesy Leszka Blanika. Po 19 latach przerwy, radlinianin sięgnął po mistrzostwo kraju seniorów w wieloboju. W ciągu kolejnych trzech lat stał się klasą sam dla siebie, przywożąc z kolejnych MP w sumie 44 medale.
    
Jak wiemy utalentowany radliński zawodnik podjął studia w gdańskim AWF-ie i dla nich zdobywał kolejne medale. „Sokolnia” mogła się jednak pochwalić już w tym czasie nowymi talentami. Należą do nich Piotr Czaja - dwukrotny wicemistrz Polski w skoku przez konia w klasie juniorów starszych i Wojciech Glenc - wielokrotny medalista MP, obecnie członek kadry narodowej juniorów. W ich ślady podążają i inni juniorzy i młodzicy, plasując się w czołówce śląskich gimnastyków.

    
Gimnastyka jest trudną dziedziną sportu - mówi Ludwik Blanik, poprzedni prezes klubu. Wymaga ogólnofizycznego przygotowania, kondycji i ciągłego doskonalenia techniki. W tej bardzo widowiskowej dyscyplinie wymagana jest od zawodnika duża samokontrola i pełne poświęcenie się. Tu nic nie przychodzi łatwo i od razu, a osiągnięcia sportowe rzadko kiedy da się przeliczyć na złotówki. Jest to na pewno sport dla pasjonatów. Prawdą też jest, że przygotowanie ogólnofizyczne pozwala na wybranie i innej dziedziny sportu. Mieliśmy już takie przypadki, gdy nasi zawodnicy zaczynali uprawiać z powodzeniem szermierkę czy piłkę nożną. Ich organizm był bowiem przyzwyczajonu do wysiłku, reszta to trening i uzdolnienia.
    
Klub, po pożarze sali gimnastycznej w 1997 roku, ma dodatkowe problemy, wynikające z braku planszy do ćwiczeń akrobatycznych. Wynikają jakieś kłopoty z prawem własności sali gimnastycznej. Ta sprawa nie jest wyjaśniona do końca, choć wiadomo, że Augustyn Meissner dopełniał notarialnych formalności w katowickim Urzędzie Katastralnym. Miejmy nadzieję, że te i inne trudności zostaną pokonane. Doskonali trenerzy jak Alfred Buryba, Tadeusz Sobala, Marian Pieczka czy Alfred Kucharczyk potrafią na pewno wyszkolić jeszcze niejednego mistrza.”
    
Patrząc na to, co dzieje się w „Sokolni” należy podzielać ten optymizm. Tym bardziej, że chętnych nie brakuje i znowu, jak dawniej, do dalszych treningów trzeba zostawiać najbardziej utalentowaną młodzież. Jeżeli znajdą się konieczne środki finansowe na trenowanie gimnastyków i zatrzymanie ich w klubie - a to wymaga perspektywicznego myślenia władz, nie tylko klubowych - to kolejnych tytułów mistrzowskich dla Ośrodka Sportowego „Sokolnia” możemy być pewni. Wszak w Radlinie od lat rodzą się gimnastyczne talenty. Trzeba je tylko - jak brylanty - umiejętnie oszlifować. Tu wiedzą jak to robić.

J.A.B.
  • Numer: 1 (69)
  • Data wydania: 03.01.01