Wtorek, 24 grudnia 2024

imieniny: Adama, Ewy, Zenobiusza

RSS

Czelodka działo (nie masło)

03.01.2001 00:00
„Ślązokom” z pomysłu Marii Pańczyk błogosławię na dalszy rozwój regionalnej kultury śląskiej. Niech życie każdego z Was dźwięczy jak pieśń, którą skomponował Bóg. Dziękuję za serdeczne spotkanie opłatkowe w środę 13 grudnia Roku Wielkiego Jubileuszu 2000. Szczęść Boże - wpisał do kroniki „Czelodki po naszymu” arcybiskup katowicki Damian Zimoń. 
 O formacji, jaka zawiązała się wśród uczestników konkursu „Po naszymu czyli po śląsku” piszemy pierwsi w regionie.
    
Konkurs „Po naszymu czyli po śląsku”, organizowany przez Radio Katowice znają już chyba wszyscy. Jeśli nie z autopsji to przynajmniej z ekranu telewizora czy z łamów prasy. Zaskarbił on bowiem sobie dużą już sympatię dziennikarzy, którzy od lat bacznie śledzą konkursowe zmagania Ślązaków.
    
Nie wszyscy jednak wiedzą, wręcz zaryzykuję, że mało kto wie, o formacji pod nazwą „Czelodka po naszymu”.
    
Jej narodziny sięgają 1998 r., kiedy to Krzysztof Zaremba, Ślązak Roku 1998, najmłodszy z finalistów konkursu, zorganizował pierwszą wspólną wieczerzę wigilijną „Ślązaków”. Mówiąc w skrócie sklupnył oroz wszyskich finalistów dotychczasowych konkursów.
    
A „zbierać” było co, bowiem pierwszy konkurs odbył się już w 1993 r. Wśród finalistów są oczywiście i mieszkańcy powiatu wodzisławskiego. Pierwszy konkurs wygrała Monika Organiściok z Chudowa. Jak godają w „Czelodce” śląsko Hanka Bielicka. Nic dodać nic ująć. Mała, korpulentna, nie usiedzi na jednym miejscu, a wicami sypie jak z rękawa.
Druga edycja konkursu cieszyła się ogromną popularnością. Biletów zabrakło w kilka minut, a niektórzy stali po nie już od 4 rano. Finałowe zmagania wygrał nieżyjący już Henryk Konsek z Rybnika - Gotartowic. Trzy lata temu zginął pod kołami samochodu. W finale opowiadał o swym przyjacielu - Brunoku - koniu, z którym dzielił trudy pracy na kopalni „Jankowice”. Drugie miejsce wywalczyła reprezentantka naszego powiatu Aleksandra Matuszczyk - Kotulska z Rydułtów, autorka monografii Rydułtów oraz ćwiczeń regionalnych, od niedawna dziennikarka „Nowin Wodzisławskich” (niżej podpisana). W trzecim konkursie triumfowała Dorota Sojka z Bojszów, a w czwartym znana już niemal wszystkim Aniela Langer z Radlina. Najstarsza z całej „Czelodki” zwykle ubrana w kiecce, zopasce i chuście merynce. Z daleka emanuje niezwykłą prostotą. Jury oraz publiczność ujęła swą mądrą, a zarazem pełną humoru opowieścią o Zielarce.
    
Mom sie czynsto śmioć, nie dudrać, być myni zmierzło, wnuki zabawić i być do nich dobro - radziyła Zielarka - Po wiysiadach nie chodzić, bo przi nich plotki i obmowy.
    
W 1997 r. Ślązaczką Roku została Gabriela Dworakowska z Dąbrówki Łubniańskiej . Drobniutka, niezwykle skromna dziewczyna o głosie mocnym jak dzwon. Do finałowej trójki nie wszedł wtedy nikt z powiatu wodzisławskiego. Za to rok później, kiedy triumfował wspomniany już Krzysztof Zaremba z Przyszowic, trzecie miejsce zdobyła Lucyna Szłapka, nauczycielka Zespołu Szkół Sportowych w Radlinie. Niezwykle aktywna w swym szkolnym środowisku, prowadzi m.in. zespół dziecięcy „Radlinioki”.
    
W kolejnej ósmej już edycji konkursu (po drodze bowiem odbył się jeden konkurs w San Antonio w Teksasie), kiedy zwyciężyła Pelagia Górecka z Bojszów, znów w finale znalazła się mieszkanka powiatu wodzisławskiego, Janina Szczyra z Wodzisławia Śląskiego. Notabene córka pani Anieli Langer. Właśnie przepiękna opowieść o domu rodzinnym i swej ukochanej matce sprawiła, że zdobyła wysokie II miejsce.
    
W ostatnim jak dotąd zorganizowanym konkursie także II miejsce i tytuł vice Ślązaczki’2000 wywalczyła mieszkanka naszego powiatu Hildegarda Szkatuła ze Skrzyszowa - Krostoszowic, członkini zespołu folklorystycznego „Familijo”. Nie umknęło to zapewne uwadze czytelników, jako że pisaliśmy o tym szeroko na łamach naszej gazety.
    
Tak więc wśród 26 finalistów pięcioro pochodzi z powiatu wodzisławskiego. To oni wszyscy tworzą dziś formację „Czelodka po naszymu”.
Pierwsze ich już wspólne spotkanie, jak wspomniałam, odbyło się przy wigilijnej wieczerzy 18 grudnia 1998 r. w przyszowickim zamku. Trudno wyobrazić sobie bardziej rodzinne spotkanie niż to przy wigilijnym stole, na którym nie zabrakło ani moczki, ani makówek, był nawet karp.
    
Mam nadzieję, że ta pierwsza wspólna „Po naszymu czyli po śląsku” wieczerza wigilijna da początek nowej formacji, która aby dobrze i godnie służyła naszej Ziemi i ludziom, którzy tu żyją i uznają ją za swoją - wyraziła nadzieję dziennikarka Radia Katowice Maria Pańczyk, organizatorka i dusza całego konkursu.
    
I tak też się stało, bowiem niedługo później, bo 16 lutego 1999 r. odbyło się drugie spotkanie. Tym razem w Rudzie Śląskiej, w miejscowym Ośrodku Kultury. Na tradycyjnym śledziu wraz z finalistami bawił się m.in. znany piłkarz Gerard Cieślik. 16 października tego samego roku Ślązacy wraz z mieszkańcami Kobióra bawili się zaś na wspólnej biesiadzie śląskiej.
    
Biesiada w Kobiórze jest ze wszech miar udaną imprezą, oby takich było więcej. I niech wzorem Kobióra uczestniczą w nich nie tylko finaliści i sympatycy konkursu „Po naszymu czyli po śląsku” ale i wszyscy miejscowi, którzy kochają naszą ZIEMIĘ - mówiono z zachwytem po imprezie.
Druga wspólna wigilia odbyła się w 1999 r. w malowniczo położonych Łubnianach na Opolszczyźnie. Mimo trudnych warunków pogodowych, zjechali się na nią Ślązacy z różnych zakątków naszego regionu.
    
To drugo już wilijo jest „Czelodki po naszymu”.Co roku tyż przybywo nas, i nie dziwcie sie tymu. To skuli naszej godki, co sercu jest nom blisko. Tak radzi sie spotykomy, dlo ni zrobiymy wszysko - napisał po spotkaniu jeden z finalistów Bogdan Dzierżawa.
    
W lutym 2000 r. Czelodka zaproszona została na obchody 50 - lecia działalności kulturalnej w Skrzyszowie, następnie na biesiadę śląską do Rybnika - Kłokocina, a w pierwszych dniach grudnia 2000 r. Ślązacy odpoczywali w Zakopanem.
    
Najbardziej znaczące jednak spotkanie odbyło się całkiem niedawno bo 13 grudnia 2000 r. w Katowicach. Był to wigilijny opłatek u arcybiskupa Damiana Zimonia. Jak zgodnie stwierdzili obecni tam, było to jedno z bardziej wzruszających spotkań w ich życiu. Powaga i humor na przemian, kolędy, śląskie granie, śpiewanie i godanie. Sam abp D. Zimoń z ogromnym zachwytem słuchał samorodnej twórczości „Ślązaków”, a powołanie czelodkowej formacji wzbudziło w Nim niemałe zdumienie. Arcybiskup nie chciał wypuścić „Ślązaków”, a i oni nie kwapili się zbytnio do wyjścia. „Byli my jak u siebie w doma” mówili wychodząc po prawie czterogodzinnym spotkaniu.
    
Czelodka się już tak rozochociła, że spotkanie goni spotkanie. Dwa tygodnie temu odbyła się ostatnia jak dotąd impreza „Czelodki” „Wilijo po knurowsku”. Tym razem zaproszenie przyszło z Knurowa od Stefci Grzegorzycy, finalistki konkursu. Była wspaniała wieczerza wigilijna, moczka, makówki. Nie zabrakło oczywiście kołocza. Były kolędy w wykonaniu Zespołu Floklorystycznego „Wrazidloki” im. Czesława Jasicy, no i wspominanie jak to piyrwyj bywało.
    
Jest w tym jakiś fenomen kulturowy, że laureaci konkursu odczuwają potrzebę spotykania się i „godania” po naszymu. Oby im inicjatywy nie zabrakło, sił i pomysłów przybywało i oby młodsze generacje przykład z nich czerpali i wprowadzali w dalsze długie lata - napisało o „Czelodce” konkursowe jury czyli prof. Dorota Simonides, prof. Jan Miodek, Kazimierz Kutz i Bolesław Lubosz.
    
Nie myślcie, że udział w finale konkursu to koniec - dodaje M. Pańczyk - Nie, to dopiero początek.
Jak widać to naprawdę początek... fantastycznej przygody.

Aleksandra Matuszczyk - Kotulska
(Wiceślązaczka’94)
  • Numer: 1 (69)
  • Data wydania: 03.01.01