Menedżer siatkarski Jakub Michalak: trzeba doceniać trudne momenty
Do Powiatowego Centrum Sportu zaproszono prezesa agencji Michalak Brothers, raciborzanina, który aktualnie reprezentuje 22 siatkarzy polskiej kadry narodowej (z 30 powołanych na ostatnie Mistrzostwa Świata). Zaczynał skromnie, nie miał na benzynę, a na obiad jadał najtańsze zestawy z McDonaldsa. Dziś jego agencja jest pozycjonowana w pierwszej dziesiątce takich firm na świecie.
Michalaka zaprosił Sebastian Dworak, który od niedawna pracuje w Powiatowym Centrum Sportu. Żartował, że sam prosił szefa agencji o transfer do ZAKS-y, ale do teraz nie udało się znaleźć tam miejsca, poza etatem akordeonisty.
Sala konferencyjna wypełniła się zainteresowanymi, z których najwięcej było młodych siatkarzy KS Racibórz i to od nich padło pierwsze pytanie spotkania – w jaki sposób zarabia menedżer zawodowego siatkarza.
Film o agentach
– Czym się zajmujemy? Znajdujemy ziarenko i je pielęgnujemy tak, żeby wszystko wokół zawodnika pomagało mu się rozwinąć. Chodzi tu o właściwego trenera, takież odżywianie, o możliwość dotykania boiska, bo nikt się nie rozwinie, siedząc na ławce – rozpoczął Jakub Michalak.
Przytoczył fragment z popularnego w latach 90. ubiegłego wieku filmu „Jerry Maguire”, w którym główną rolę menadżera sportowego zagrał Tom Cruise. – To jest film o naszej pracy, on był podstawą do uruchomienia marzeń o stworzeniu agencji menadżerskiej, początkiem dla naszej małej firmy – zaznaczył Michalak.
Na początku filmu jest wyjaśnienie, czym zajmuje się taki specjalista. Pokazany jest m.in. wycinek w gazecie, gdzie na zdjęciu widać zawodnika z koszulką nowego klubu. Obok niego znajduje się postać, którą widać tylko we fragmencie. To właśnie menedżer. – Nas „nie ma”, nigdy o nas nie przeczytacie na pierwszych stronach, bo rzadko wymienia się menedżera. My dbamy o to, żeby zawodnicy zarabiali pieniądze, bo finalnie to właśnie jest bardzo ważne – kontynuował bohater spotkania.
Trener został klientem
Agencję prowadzi z bratem Mikołajem, młodszym o 8 lat. Ich tato grał zawodowo w siatkówkę. W latach 70. ubiegłego wieku podpisał kontrakt w Stali Racibórz (później Rafako Racibórz) i od niego chłopcy wzięli miłość do tej dyscypliny. Jakub trafił pod opiekę trenera Dariusza Daszkiewicza i u niego był kadetem oraz juniorem. Teraz ten trener jest klientem agencji Michalaków.
Jakub Michalak wskazał na przykłady Mateusza Bieńka i Kamila Semeniuka, których poznał, kiedy mieli po 17 lat. – Nie byli wielcy, wtedy jeszcze nie zarabiali, ale mieli w sobie to coś, ten faktor, który dawał nadzieję, że będą naprawdę kimś – oznajmił w PCS. Wśród klientów są też m.in. Bartosz Kurek czy Aleksander Śliwka.
Zebrani w PCS-ie mogli dowiedzieć się, że agencja z Raciborza jest klasyfikowana w branżowej bazie siatkarskich informacji jako czwarta wśród istniejących na świecie stu dwudziestu siedmiu takich firm. – Żeby dojść do tej pozycji, przebyliśmy długą drogę. Pracujemy już 10 lat i cały ten czas stawiamy na jakość. Budujemy swoją wiarygodność. Ten, kogo dostarczamy, ten gra. W naszym portfolio jest 80 – 85 osób, mamy partnerów w Chinach, w Brazylii. Ściągamy zawodników z całego świata, np. wszyscy Japończycy grający w Polsce są naszymi klientami. Teraz pracujemy nad kontraktem japońskiego libero do Plus Ligi – oznajmił szef agencji.
Czym konkretnie zajmuje się agent w siatkówce? Przede wszystkim łączy zawodnika z klubem, ale jest też wiele innych zajęć. – Jak wstaję rano, to powiem szczerze, że nie wiem, czym się będę zajmował akurat tego dnia. Zazwyczaj przez 7 – 10 godzin prowadzę rozmowy telefoniczne – opowiadał Michalak.
Uczestników ciekawiło też jakie cechy, czy kompetencje były potrzebne Michalakowi do odniesienia sukcesu?
– Znajomość dyscypliny, którą od dzieciństwa do studiów uprawiałem. Moją karierę przerwała kontuzja. Dziś oglądając trening czy mecz, w hali umiem określić, kto jest na parkiecie najlepszy, albo kto taki będzie. Ostatnio np. byłem w Izraelu, widziałem tam jednego 17-latka i mogę zapowiedzieć, że wkrótce będzie grał w ZAKS-ie.
Ważne są języki, ja znam ich sześć, a język włoski jest podstawowy w świecie siatkarskim. Do tego wiedza o handlu, o biznesie, jak funkcjonuje świat eksportu. Pracowałem w tej branży 8 lat. Ponadto determinacja, nawet po trzykroć ona.
Ważną postacią przy podjęciu tej decyzji był trener Dariusz Daszkiewicz. Był moment, że zaproponował mi fotel dyrektora sportowego klubu, który prowadził. Ja odmówiłem, ale pomogłem mu sprowadzić do zespołu dwóch Argentyńczyków. Znalazłem kontakt, ogarnąłem mu ten temat, a on powiedział mi, że zrobiłem to lepiej od menadżerów w tym kraju. Najważniejsze są zatem przygotowanie, determinacja, wytrwałość. Trener piłkarski Alex Ferguson mówił, że umiejętność pracy jest także talentem.
Jedną z ostatnich kwestii było, jak Michalak radzi sobie w sytuacjach kryzysowych i czuje oddech konkurencji, a także co, lub kto go zainspirowało na początku działalności?
Praca agenta przypomina rolę sędziego w trakcie meczu. Wtedy wypadnie dobrze, gdy nie musi się pokazać. Jednak są sytuacje, że czasem musimy pokazać swoją wartość na rynku. Klub poradzi sobie z utratą jednego zawodnika, ale jak zadrze z menedżerem, który ma ich 70 – 80 to będzie miał problem.
Przed 10. laty jako młody, początkujący agent z Polski, zabiegałem o rozmowę z największym włoskim agentem. On się zgodził i odbył ze mną parogodzinną rozmowę. To, co mi wtedy powiedział, to pozapamiętywałem i powiedziałem bratu, że naszym celem w ciągu 5 lat jest zostać konkurentem właśnie tego agenta. I jak się to osiągnie, to jest to bardzo smaczne, daje kopa. Nie fetujemy tego, bo jest to ciche zwycięstwo, takie zza biurka. Z 14 ludzi w składzie reprezentacji mamy 12, wiedziemy prym. Tylko jak byliśmy małą agencją, taką niezauważalną, to łatwiej było pracować. Są zawodnicy, co po karierze próbują wejść na rynek, ale ja uważam, że konkurencja rozwija, ona nas dopinguje. Poza tym to jest praca z gwiazdami, a każda z nich ma własne przemyślenia.
Kluczowym momentem dla rozwoju agencji było wyjście ze strefy komfortu, a w zasadzie wykopanie z tej strefy. Szef zwolnił mnie z pracy z dużej firmy we Wrocławiu, ja wróciłem do domu, miałem rodzinę na utrzymaniu, kredyty i miałem agencję w fazie początkowej działalności. Człowiek, który nic nie ma, nie ma też nic do stracenia. Dlatego mało komfortowe sytuacje bywają korzystne dla przyszłości. Choć przyznam, że na początku mieliśmy pod górkę. Zrzucaliśmy się na paliwo a zestaw „2 for you” był naszym obiadem. Dlatego wiem, że trzeba doceniać trudne momenty.
(ma.w)
Najnowsze komentarze