Sobota, 28 grudnia 2024

imieniny: Teofili, Godzisława, Antoniego

RSS

Możemy stawać w jednej wspólnocie jako równi i komplementarni

17.01.2023 00:00 red

Pochodzę z rodziny, w której uczestnictwo w różnych obrzędach religijnych było czymś oczywistym i naturalnym. Od dziecka pamiętam coniedzielne pośpieszne przygotowania i wyjścia do kościoła – raczej na godziny poranne niż wieczorne.

Msze święte, drogi krzyżowe, nabożeństwa różańcowe, majówki, roraty, a wraz z nimi zbieranie tzw. kontrolek, były dla mnie czymś oczywistym. Ogromnym zdziwieniem były dla mnie osoby, które w mojej klasie w podstawówce nie praktykowały i nie znały podstawowych modlitw. Przecież każda babcia czy mama uczą w domu pacierza. Każdy tata kończy wieczorne oglądanie telewizji, wspólne rozmowy czy kłótnie z rodzeństwem, wypowiadając uroczystą, choć smutną w tym momencie formułę rozesłania: „Ząbki, paciorek i «Dobranoc!»”. Wszyscy rodzice przed pójściem spać klękają i się modlą. Wszystkie rodziny spotykają się na mszy świętej czy co jakiś czas na niedzielnym, uroczystym obiedzie u babci z dalszą częścią rodziny. U wszystkich tak przecież jest – bo przecież tak jest u mnie. Później okazało się, że w wielu innych domach sprawa praktykowania wiary ma się zupełnie inaczej.

Patrząc na ten nasz domowy Kościół z perspektywy lat, zauważam, że więcej w nim było „konieczności” niż wyjaśniania. W tamtym czasie na zadane pytanie: „Dlaczego trzeci raz w tym tygodniu musimy iść na tak długą mszę do kościoła?” – wystarczała odpowiedź: „Jest Triduum i tak trzeba!”. Niewiele w tym domowym Kościele rozmawialiśmy o wierze, o Bogu, o obrzędach, ich sensie czy owocach, które płyną z ich przeżywania. Nie było za bardzo na to czasu, a myślę, że i misja nauczycielska w praktyce Kościoła była inaczej postrzegana, tzn. o Bogu mówi ksiądz czy katechetka, a nie zwykli domownicy. Tylko oni mają taką wiedzę. „Zwykli ludzie” mają inne sprawy i problemy na głowie. Jednak ten „brak” w mojej rodzinie był uzupełniany zwyczajnym, codziennym świadectwem prostego, nieidealnego życia we wzajemnej miłości, pomocy innym, w upadaniu i powstawaniu, wzajemnym przebaczaniu sobie. To ten piękny, nieidealny Kościół zrodził mnie i dał mi fundament do dalszego już samodzielnego budowania wiary.

Kościół, który się oczyszcza i wraca do źródła

Kościół, którego doświadczam, to Kościół odkrywający siebie na nowo – Kościół przełomu. Nie jest to Kościół, który zmienia swoją istotę. W żadnej mierze. Jest to Kościół, który się oczyszcza i wraca do źródła. To piękne, a jednocześnie często trudne i po ludzku nieprzyjemne dzieło, które dokonuje się niejednokrotnie w ogniu sytuacji zewnętrznych: ale czy Bóg nie może się posłużyć i takimi narzędziami, aby oczyścić złoto w tyglu?

Kościół, którego doświadczam, odkrywa na nowo, że został założony dla relacji i z relacji. Z jednej strony daje przestrzeń, „narzędzia” i szkołę budowania relacji z Bogiem – szkołę głębokiej wiary. To Kościół daje Eucharystię, która jest „źródłem i szczytem” życia chrześcijańskiego, dzięki której mogę wejść w głęboką, rzeczywistą, osobistą i sakramentalną Wspólnotę z Bogiem, a dzięki niej także z braćmi i siostrami wyznającymi wiarę w tego samego Boga. To Kościół daje mi sakrament pokuty i pojednania, gdzie mogę spotkać się bez lęku ze swoją grzesznością przed Bogiem i poznawać Jego Ojcowską i Matczyną dłoń, gdy słyszę, co dla mnie zrobił i że przebacza mi moje grzechy przez posługę mojego współbrata. To nic nowego. Te i pozostałych pięć sakramentów, których nie wymieniłem, są w Kościele od zawsze. W czym jest ta „nowość”, którą Kościół odkrywa? Ta nowość to pragnienie duchownych i wielu świeckich, aby formować się do głębszego i bardziej świadomego przeżywania wiary, modlitwy i wszystkich rytuałów religijnych. Stąd powstaje wiele wspólnot modlitewnych, formacyjnych, formacyjno-ewangelizacyjnych, które gromadzą wokół Jezusa ludzi w różnym wieku i różnych powołań dla jednego celu – poznawania i głoszenia Królestwa Bożego.

Kościół na nowo odkrywający siebie to też Kościół, który odkrywa, że nie jest złożony z różnych grup oddzielonych od siebie – ze względu na hierarchię, płeć, wiek, status finansowy, poglądy itd., między którymi „zionie ogromna przepaść”. Kościół, którego doświadczam, może powoli i z mozołem, ale krok po kroku odkrywa na nowo braterskie więzi, potrzebę bliskości, wzajemnego uznania, zauważenia, przyjęcia, relacji, potrzebę słuchania i bycia wysłuchanym. To te wszystkie momenty, w których jako bracia możemy stanąć przed sobą, nie zakrywając pod różnych kolorów habitami, sutannami czy innymi ubraniami swojego człowieczeństwa, pasji, radości, przeżywanych trudności, talentów i oryginalności. Braterstwo, które odkrywa Kościół, to zgoda na różnorodność talentów, charyzmatów, powołań i posług, z którymi możemy stawać w jednej wspólnocie jako równi i komplementarni, w ten sposób tworząc jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół.

„Kościół, którego doświadczam” staje się „Kościołem moich marzeń”

Jaki chciałbym, aby Kościół był? Po części odpowiedziałem już na to pytanie wyżej. Marzę o Kościele, który ciągle ewangelizuje siebie i głosi Królestwo Boże wszędzie tam, gdzie Pan Go posyła. Mówiąc o ewangelizowaniu siebie, mam na myśli ciągłe odkrywanie na nowo i budowanie głębszej relacji z Założycielem. Pan, powołując Dwunastu, powołuje ich w pierwszej kolejności po to, aby „byli z Nim”. To jest pierwsze zadanie Kościoła. Bycie z Jezusem będzie źródłem odkrywania istoty swego powołania, doświadczenia własnej wartości i braterstwa w równych relacjach. To z tego spotkania będzie rodziła się czysta motywacja, energia i kreatywność do głoszenia Królestwa Bożego także „na zewnątrz” – pośród tych, którzy nie poznali Jezusa albo z różnych powodów zrezygnowali z Niego.

Wydaje mi się, że „Kościół, którego doświadczam”, będąc w drodze, staje się „Kościołem moich marzeń”. Żywię jednak głęboką nadzieję, że moje marzenia nie przeciwstawiają się marzeniom Boga o Jego Kościele. A jeżeli tak jest, to niech wypełniają się raczej Jego marzenia – i to w taki sposób, w jaki On sam chce.

ks. Mariusz Maluszczak


Mario jest księdzem diecezji świdnickiej. W konwikcie księży studentów KUL-u mieszkamy na tym samym piętrze; powiedzieć więc można, że jesteśmy sąsiadami. Studiuje Mariusz teologię pastoralną; doktorat pisze o wspólnocie formacyjno-ewangelizacyjnej Przyjaciele Oblubieńca. Poza tym dokształca się w zakresie duszpasterstwa młodzieży. Lubi sport w różnej formie, który regularnie uprawia, oraz góry. Jak dla mnie, to wnosi Mario pomiędzy nas, konwiktorów, i – myślę – w ogóle pomiędzy ludzi taką jakąś niesamowitą, pozytywną bardzo jakość. Z wielką otwartością człowieka u siebie przyjmuje.

ks. Łukasz Libowski

  • Numer: 3 (1602)
  • Data wydania: 17.01.23
Czytaj e-gazetę