Po 20 minutach skończyła się woda. Emerytowany strażak spisał swoje wspomnienia z pożaru lasów wokół Kuźni Raciborskiej
– Widok spalonego lasu i samochodów pożarniczych był smutny oraz bolesny – napisał kilka lat po pożarze w swoich wspomnieniach Jan Socha z Bieńkowic (gm. Krzyżanowice), emerytowany strażak z zawodowej straży pożarnej w Raciborzu, gdzie przez 19 lat przepracował jako szef zmiany. Znajdował się w samochodzie, który jako pierwszy dojechał na miejsce tragedii. Pan Jan spisał wspomnienia, aby te nigdy nie były zapomniane w jego rodzinie, na 30. rocznicę ogromnej tragedii dzieli się również nią z czytelnikami „Nowin Raciborskich” i portalu nowiny.pl.
1992 rok był bardzo upalnym bezdeszczowym latem, a temperatura w sierpniu nie schodziła poniżej 30 stopni Celsjusza. 11 sierpnia, o godzinie 5.20, pełniąc służbę w PSP w Raciborzu jako szef zmiany, alarmowo wyjechałem z sekcją ciężkim wozem bojowym do pożaru palących się lasów w okolicach Olkusza, gdzie przez parę dni gasiliśmy duże obszary lasu.
W środę 26 sierpnia 1992 roku, około godziny 12.30, wyjechaliśmy alarmowo do pożaru nasypu kolejowego w Nędzy, w składzie: ja jako szef zmiany – starszy ogniomistrz Jan Socha, dowódca plutonu, starszy aspirant Andrzej Kaczyna, ogniomistrz Hubert Dziedzioch (kierowca), starszy strażak Marek Mos i strażak Bernard Jureczka. Po szybkim ugaszeniu pojechaliśmy do fabryki Rafamet uzupełnić wodę w samochodzie bojowym, był to GCBA Jelcz, o pojemności 6 tysięcy litrów wody. Po napełnieniu zbiornika usłyszałem wycie syreny alarmowej z OSP Kuźnia Raciborska i odruchowo spojrzałem wokół, wówczas zauważyłem ogromne kłęby dymu w kierunku Solarni. Powiedziałem wtedy do starszego aspiranta Andrzeja Kaczyny: „zgłoś do bazy przez radiostację pożar, na początek potrzebujemy 10 plutonów, tj. 30 pożarniczych wozów bojowych”.
Po wyjechaniu z Rafametu alarmowo pojechaliśmy w kierunku Solarni, nie wiedząc, co nas czeka. Na drodze Straż Leśna kierowała nas do pożaru na odcinku nasypu kolejowego, w którym powstał pożar. Przy silnym zadymieniu, wysokiej temperaturze i zmiennym wietrze, podając dwa prądy wody, co chwilę przedłużaliśmy wężami front gaśniczy. Po 20 minutach skończyła nam się woda i w tym momencie przyjechał samochód bojowy, był to jelcz kierowany przez Konrada Urbańca z PSP w Raciborzu. Przełączyliśmy wtedy węże, którymi gasiliśmy pożar. St. asp. Andrzej Kaczyna powiedział do mnie: „ogniomistrzu Socha panujcie nad sytuacją, ja jadę po wodę z kierowcą, ogn. Hubertem Dziedziochem”. Nie wiedziałem jeszcze wtedy, że były to jego ostatnie słowa, bo stracił życie w płomieniach pożaru lasu.
W naszym rejonie gaszenia staraliśmy się panować nad sytuacją, nie wiedząc, że pożar rozprzestrzenia się po przeciwnej stronie. Przy wysokiej temperaturze 37 stopni Celsjusza, silnym i zmiennym wietrze wiejącym z prędkością 120 – 150 km/h ogień „przeskoczył” przez szeroką drogę asfaltową, przesuwając się po wierzchołkach drzew; w ten sposób powiększał się areał płonącego lasu.
Andrzej Kaczyna i Hubert Dziedzioch nie przyjechali już do nas, skierowano ich na inny odcinek palącego się lasu. Około 15.30 dowiedziałem się przez radiostację, że pali się kilka samochodów pożarniczych, paru strażaków nie żyje oraz są ranni, dla których potrzebne jest pogotowie.
Dowództwo nad sztabem objął Komendant Wojewódzki PSP brygadier Zbigniew Meres. Do akcji włączono samoloty i śmigłowce. Pod wieczór doszedłem do miejsca tragedii, gdzie zginęło dwóch strażaków: 37-letni st. asp. Andrzej Kaczyna oraz 32-letni członek OSP Kłodnica, druh Andrzej Malinowski. Zobaczyłem też pięć całkowicie spalonych samochodów bojowych, a kiedy się to działo, wówczas temperatura dochodziła do 1000 stopni Celsjusza. Elementy i sprzęt pożarniczy, który wykonany był z aluminium, rozdzielacze, prądownice uległy roztopieniu (na pamiątkę mam maleńki roztop).
Widok spalonego lasu i samochodów pożarniczych był smutny oraz bolesny. Nie przypuszczałem, kiedy wyjeżdżałem do tego pożaru, że to będzie takie zdarzenie. Przeżyłem wiele pożarów jako szef zmiany z 18-letnim doświadczeniem, ale nie spodziewałem się tego.
Wieczorem płonęło już 2000 ha lasu, w czwartek akcją dowodzi zastępca komendanta głównego PSP, brygadier Maciej Schroeder. Do akcji wchodzą: wojsko, policja i strażacy z całej Polski. Zmienny kierunek wiatru zniweczył nadzieję szybkiego ugaszenia pożaru.
W sobotę 29 sierpnia dowodzenie akcją przejął Komendant Główny PSP starszy brygadier Feliks Dela. W niedzielę 30 sierpnia płonie już 9000 ha. Trwa ewakuacja mieszkańców wokół. Ogień zbliżał się do zakładów chemicznych w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie znajdowały się potężne zbiorniki CPN. Objęcie pożarem tych obiektów spowodowałyby niewyobrażalne skutki.
W poniedziałek 31 sierpnia 1992 roku zmobilizowano wszystkie siły i środki, by wykopać rowy. W akcji uczestniczyło kilka tysięcy osób, w tym około 7 tys. strażaków z całej Polski, 1000 pojazdów, 50 cystern kolejowych, 30 samolotów i śmigłowców. Tego samego dnia pożar nie przemieszczał się na nowe tereny. Działania strażaków przeniosły siłę na dogaszanie pożaru i trwały jeszcze kilka tygodni.
Najnowsze komentarze