Komendant Ceglarek: Duma mnie rozpiera, że mogę dowodzić strażakami z Raciborza
O strażackiej służbie, budowie nowej komendy PSP w Raciborzu oraz powrocie strażackiego memoriału rozmawiamy z brygadierem Jarosławem Ceglarkiem – Komendantem Powiatowym Państwowej Straży Pożarnej w Raciborzu.
– Czy 30 lat temu chciał pan już zostać strażakiem?
– Aż do drugiej klasy technikum chciałem być pilotem myśliwców. Jednak gdy miałem 16 lat, wiedziałem już, że będę strażakiem i w tym kierunku zmierzałem.
– Pilot i strażak może i mają coś wspólnego – mundur – ale to jednak przeskok. Jak doszło do tej zmiany zapatrywań?
– Miałem kolegę, który mieszkał w tym samym bloku co ja, ale dwie klatki dalej. On poszedł do Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. Pewnego razu przyjechał i mówi mi: „Jarek, ta szkoła jest dla ciebie! Ten zawód jest dla ciebie!”. No i jak zaczął mi o tym wszystkim opowiadać, to faktycznie poczułem, że to jest coś dla mnie. Tak z jego pasji wzięła się moja pasja. Pokochałem straż pożarną. To jest moje życie. Żona już nawet nie próbuje konkurować ze strażą.
– Z tego co słyszałem, żony strażaków zazwyczaj muszą się pogodzić z tym, że mężowie kochają tę służbę równie mocno.
– Tak, ale już odkładając żarty na bok, z czasem to wszystko się zmienia. Mogę to powiedzieć na przykładzie uprawnień ratownika wysokościowego, które mam. Kiedyś bez obaw stawałem na krawędzi dachu budynku (oczywiście w zabezpieczeniu). Gdy była żona, tej odwagi było już mniej. Gdy córka przyszła na świat, zapomniałem o stawaniu na krawędzi, choćby nawet z zabezpieczeniem. Bo rodzina jest najważniejsza.
– Rozumiem, że serce Jarosława Ceglarka jest przede wszystkim przy rodzinie, ale jeśli wziąć pod uwagę geografię, to ono bije jeszcze w Jastrzębiu-Zdroju czy już bardziej w Raciborzu?
– Przyznam się szczerze, jak na spowiedzi, gdy służyłem w Jastrzębiu chciałem zostać komendantem w Jastrzębiu. Ale gdy otrzymałem propozycję zostania komendantem w Raciborzu, zgodziłem się. Oczywiście bałem się pierwszych kroków, bo to było dla mnie wyzwanie. Ale nie żałuję, bo spełniam się tutaj w zupełności. To zasługa nie tylko miejsca, ale zwłaszcza ludzi, którzy tu pracują i mieszkają. Mamy w Raciborzu świetny zespół, niesamowitych ludzi, z którymi możemy zrobić wszystko. Dzięki temu przyjeżdżam do komendy z uśmiechem na twarzy i wyjeżdżam stąd z uśmiechem na twarzy. Co nie znaczy, że w Jastrzębiu byłoby gorzej, bo zostawiłem tam kawał życia. Byłem tam dowódcą Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej, współtworzyłem grupę poszukiwawczo-ratowniczą i grupę wysokościową. Ale to był inny czas, a teraz jest inny czas.
– Czy coś zaskoczyło pana w Raciborzu?
– Tu są zupełnie inni ludzie. W Jastrzębiu są ludzie z całej Polski. Na Śląsku mówi się na nich gorole. Ja też jestem takim gorolem, bo moi rodzice pochodzą z byłego województwa sieradzkiego. Jednak nie chodzi mi o pochodzenie, ale o mentalność. Tutaj w Raciborzu bardziej widać dobro ludzi, jak chętni są do pomocy sobie nawzajem. W Jastrzębiu jest tego mniej, ludzie często żyją ze sobą jak pies z kotem. W Raciborzu tego nie ma – jest radość, życzliwość. Tutaj nauczono mnie też kultury jazdy na drodze. Kiedyś w Jastrzębiu, żeby przejść przez przejście dla pieszych, trzeba było stać tak długo aż wszystkie samochody przejadą. W Raciborzu nauczono mnie, że jak pieszy podchodzi do przejścia dla pieszych, to kierowca się zatrzymuje.
– To się chyba wzięło z tego, że wielu raciborzan wyjechało na stałe lub czasowo do Niemiec. Tam już dawno były takie przepisy, jak są u nas obecnie. Gdy później przyjeżdżali w odwiedziny, te nowe nawyki nie znikały. No i tak jakoś się to rozeszło.
– Tak, zresztą to tylko jedna z wielu fajnych rzeczy, które tu napotkałem. Zakochałem się w Raciborzu i powiecie raciborskim, polecam to miejsce każdemu.
– Wspominał pan o tworzeniu grup specjalistycznych w Jastrzębiu, gdy był pan dowódcą Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej. Zakładam, że wtedy częściej bywał pan w akcji, bo jednak komendant dowodzi tylko przy najpoważniejszych zdarzeniach. Nie brakuje panu tej adrenaliny, którą zastąpiła biurokracja?
– Adrenaliny dostarczam sobie w inny sposób. Jednak dalej czuję się blisko związany z działalnością operacyjną jednostki. Chcę być na bieżąco ze wszystkim. Nie chcę stracić tego, co kiedyś moi koledzy określili jako szósty zmysł. Choć faktycznie komendant na co dzień jest bardziej managerem. Papierków rzeczywiście jest dużo, ale też wiele spraw można załatwić zwykłą rozmową. Staram się unikać biurokracji wszędzie tam, gdzie to jest możliwe.
– Przeprowadziłem kiedyś wywiad z pana poprzednikiem, bryg. Janem Pawnikiem. Powiedział mi wtedy, że jedyne czego żałuje, to że nie udało mu się doprowadzić do remontu czy też przebudowy Komendy PSP w Raciborzu. Dziś wiemy, że marzenia emerytowanych i pozostających na służbie strażaków są bliskie ziszczenia.
– Jest już podpisana decyzja ministra spraw wewnętrznych i administracji w tej sprawie. Otrzymamy ponad 12 milionów złotych na pierwszy etap budowy nowej komendy. Wielką pomoc okazał nam w tych zabiegach pan minister Michał Woś. Zaangażowali się też pani senator Ewa Gawęda i pan poseł Adam Gawęda. Cenimy sobie też przychylność Śląskiego Komendanta Wojewódzkiego nadbrygadiera Jacka Kleszczewskiego.
– Nowa komenda będzie w tym samym miejscu czy gdzieś indziej?
– Po rozmowach z projektantami i budowlańcami doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie zbudować to w całkowicie nowym miejscu. Trzeba wziąć pod uwagę, że funkcjonowanie komendy w trakcie ewentualnej przebudowy byłoby bardzo trudne. Zresztą dwa budynki i tak trzeba byłoby wyburzyć. Budowa komendy w nowym miejscu będzie po prostu szybszym i tańszym rozwiązaniem.
– Gdzie chcecie ją wybudować?
– Przy nowej obwodnicy, obok ronda przy ul. Rybnickiej. Teren udało się znaleźć bardzo szybko. Pomógł bardzo pan prezydent Raciborza Dariusz Polowy, ale rozmowy były prowadzone również z panem starostą Grzegorzem Swobodą. Wkrótce ogłosimy przetarg na wykonanie dokumentacji projektowej. Razem z dokumentacją będziemy mieć kosztorys, wtedy będziemy ogłaszać przetargi budowlane.
– Najważniejsze to zacząć, potem łatwiej jest pozyskać pieniądze na kolejne etapy.
– Tak. Ale nowa komenda to nie wszystko. W ostatnich latach udało nam się dużo zrobić. Jeszcze pan Janek Pawnik pozyskał nową drabinę, średni samochód ratowniczo-gaśniczy oraz lekki rozpoznawczo ratowniczy. Później przyszła pora na pozostałe wozy. Praktycznie cały tabor jest wymieniony. Został nam do wymiany tylko samochód wężowy. Mamy dużo nowego specjalistycznego sprzętu. Poprawiliśmy też warunki socjalne strażaków. Wystarczyło dać im materiały, resztę zrobili we własnym zakresie według swojego pomysłu.
– Strażacy to są złote rączki.
– To prawda, duma mnie rozpiera, że mogę nimi dowodzić.
– Pod koniec kwietnia cała Polska żyła katastrofą w kopalni Pniówek. To bliżej pana rodzinnych stron. Czy pana koledzy byli na Pniówku?
– Trafił pan w sedno... Jestem z górniczej rodziny. Mój tata był górnikiem. Na Pniówku pracuje mój brat, który jest ratownikiem górniczym (obecnie mechanikiem). Mój dobry przyjaciel i jeszcze kilku kolegów to właśnie ratownicy z Pniówka. Jeden z nich był w pierwszym zastępie, z którym utracono kontakt (akcja ratownicza została wstrzymana, do dziś nie odnaleziono 2 górników i 5 ratowników – red.). Drugi kolega został ranny podczas kolejnego wybuchu, do którego doszło w trakcie akcji ratowniczej. Byłem nieraz na kopalni. Wiem jak wygląda ściana i mogę sobie wyobrazić, co tam się działo.
– Przykro mi z powodu pana kolegi. Nie przypuszczałem, że zna pan osobiście jedną z ofiar tej tragedii. Myślałem bardziej o strażakach z Jastrzębia, którzy mogli zostać zaangażowani w działania ratownicze, bo z tego co wiem, kiedyś braliście udział w poszukiwaniach zaginionych górnika.
– Faktycznie, brałem kiedyś udział w poszukiwaniach na KWK Rydułtowy-Anna. Doszło tam do zawału. Ale od początku. W 2008 roku założyliśmu Grupę Poszukiwawczo-Ratowniczą przy Komendzie Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej w Jastrzębiu-Zdroju. Nawiązaliśmy kontakt z Okręgową Stacją Ratownictwa Górniczego, a później z Centralną Stacją Ratownictwa Górniczego. Oni uczyli się od nas, my uczyliśmy się od nich. No i w 2010 roku poprosili nas o pomoc w poszukiwaniach tego górnika z KWK Rydułtowy-Anna. Chodziło o specjalistyczne kamery, którymi dysponowaliśmy. Kierownik akcji (przeważnie jest nim dyrektor kopalni) powiedział, że chce nas na dole. Tyle że to nie była nasza jurysdykcja. Komendant wojewódzki zezwolił nam na udział w akcji, ale decyzję pozostawił nam. Zadzwoniłem do taty, spytałem co by było gdyby... Odpowiedział mi, że jeśli coś takiego się przydarzy, mam się nie bać o dalszy byt mojej rodziny i jeśli mogę pomóc, to żeby zjechać na dół. Zrobiłem to wspólnie z kolegą, strażakiem z Jastrzębia-Zdroju.
– Co pan tam zobaczył?
– Był taki moment, kiedy zostałem na dole sam z kierownikiem Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego. Zapanowała absolutna cisza. Namierzaliśmy sygnał z lampy zasypanego górnika. Było ciemno. Jedyne światło dawały nasze lampki górnicze. Popatrzyłem do góry i zobaczyłem, co wisi nad nami. Zdałem sobie sprawę, że to w każdej chwili może na nas spaść. Nie zdążyliby nas odkopać. Niesamowite zagrożenie. Właśnie taką pracę mają ratownicy górniczy. Wiedzą o tym zagrożeniu, ale pomimo tego zawsze idą, licząc, że dotrą do żywej osoby.
– Jak zakończyła się tamta akcja?
– Pomagaliśmy jak mogliśmy. Byli tam również przewodnicy z psami ratowniczymi. Niestety nasza pomoc okazała się nieskuteczna. W końcu odnaleziono ciało tego człowieka. Kolejną akcję prowadziliśmy później w Rudzie Śląskiej. Tam przydał się pies do poszukiwania zwłok jednego z naszych ratowników.
– Psi węch okazał się pomocny?
– Tak. Tego górnika poszukiwano od dawna. Zawał był bardzo rozległy. Zasugerowaliśmy nawiercić w całej ścianie kilkanaście otworów, a następnie umieścić w nich szmaty. Po kilku dniach szmaty wyciągnięto, umieszczono w słoikach. Wyłożono je w jednym z pomieszczeń. Następnie Maciek (przewodnik) wprowadził swojego psa – podano próbki do powąchania. Pies wskazał trzy słoiki, najpierw ten o najsilniejszym zapachu, a następne dwa o słabszym zapachu. Później sprawdzono rejon nawierceń, w których umieszczono te szmaty i faktycznie odnaleziono ciało zmarłego górnika w tym miejscu.
– Strażacy, tak jak ratownicy górniczy czy medyczni, stykają się w swojej służbie z tragediami. W tym roku, oprócz jubileuszu 30-lecia PSP, wspominamy również 30 lat od wielkiego pożaru lasów w Kuźni Raciborskiej, w którym zginęli śp. kpt. Andrzej Kaczyna i druh Andrzej Malinowski. Czy pan znał tę historię zanim został komendantem w Raciborzu?
– Pierwsze strażackie kroki stawiałem w Szkole Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie. To jest szkoła, która co roku organizuje wyjazd na mogiły tych strażaków. Właśnie wtedy zetknąłem się z tą historią po raz pierwszy. Jednak dopiero będąc komendantem w Raciborzu zacząłem poznawać lokalną historię. Dużo rozmawiałem o tamtym pożarze z emerytowanymi strażakami i pracownikami. Swoimi wspomnieniami podzielili się druh Stefan Kaptur (były dowódca JRG w Raciborzu, obecnie Prezes Powiatowy Związku OSP -red.), Roland Kotula (dowódca JRG w Raciborzu – red.), a także pan Hubert Dziedzioch, który uciekał przed ogniem razem z Andrzejem Kaczyną. Jemu się udało, a panu Andrzejowi już nie.
– Przez lata pamięć o strażakach poległych w Kuźni Raciborskiej czczono w ramach tzw. strażackiego memoriału. Wiem, że w tym roku, pomimo śmierci wieloletniego organizatora tego wydarzenia, pana Stanisława Borowika, memoriał się odbędzie. Możecie powiedzieć coś więcej na ten temat?
– 30. Memoriał imienia Andrzeja Kaczyny i Andrzeja Malinowskiego odbędzie się 20 i 21 sierpnia. W sobotę 20 sierpnia będzie typowo strażacka impreza z zawodami podobnymi do tych z serii Najtwardszy Strażak. O 18.30 zagrają Piękni i Młodzi, o 20.00 będzie oficjalne otwarcie imprezy, a po nim koncert Darii. W niedzielę chcemy zrobić imprezę rodzinną – razem z Ośrodkiem Sportu i Rekreacji zaprosimy mieszkańców na Rodzinny Rajd Rowerowy. Na placu Długosza będą gry i zabawy rodzinne. O 18.30 będzie koncert zespołu Łydka Grubasa. Potem będzie zabawa „Baw się razem z nami strażakami i Ernestynem Janetą”, a wieczorem wystąpi zespół Ich Troje. Tak to mniej więcej będzie wyglądać, ale szczegółowy plan poznamy później. Przyznaję, że bardzo nam w tym wszystkim brakuje Stasia Borowika. Dopiero teraz naprawdę zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak wielką pracę organizacyjną wykonywał przez te wszystkie lata.
Najnowsze komentarze